Kinga Dunin

Niech żyje wojna!

Może wolelibyśmy Podemos, ale mamy taki demos, jaki mamy.

Hamletyzowanie okołorazemowej lewicy (Karola Templewicza, Justyny Drath) dotyczące KOD-u mogę zrozumieć. Potrafię zrozumieć pryncypializm i względy estetyczne. Niechęć do wspólnego spacerowania z Giertychem, Balcerowiczem, a nawet z Tomaszem Lisem. Jeśli pójdziemy razem z nimi, w jakim kierunku nas to poprowadzi? A gdzie realnie możemy dojść? Pytania te wcale nie pokrywają się ze sobą. Pierwsze dotyczy celów, drugie politycznych efektów.

Zacznijmy może od pierwszego pytania i zajrzyjmy do manifestu powołującego KOD do życia. Jest tam i o demokracji, i o prawach człowieka. O Polsce dla wszystkich obywateli bez względu na poglądy. Wierzących i ateistów. Powiedzmy, że są to ogólniki, ale wskazują na coś, co zazwyczaj kojarzy się z demokracja liberalną, czyli taką, która dba o prawa mniejszości, kobiet, nie jest ksenofobiczna, wykluczająca, konserwatywna obyczajowo. Na demonstracjach zwoływanych przez KOD obok polskich flag powiewają flagi unijne, a więc chodzi też o wpasowanie się w demokratyczne struktury ponadpaństwowe. Upominanie się o Trybunał Konstytucyjny z kolei oznacza przywiązanie do państwa prawa, w przeciwieństwie do rozwiązań autokratycznych, gdzie prawo jest nieustannie naginane do interesów rządzących lub zmieniane od ręki w miarę doraźnych potrzeb.

To bardzo szerokie ramy, w których może się zmieścić wiele postulatów bliskich lewicy. Na ostatniej warszawskiej demonstracji pojawiła się tęczowa flaga LGBTQ, chodził łoś upominający się o obronę Puszczy Białowieskiej, był transparent przypominający o prawach kobiet, Mateusz Kijowski mówiąc o wykluczonych, wspomniał też wykluczenie ekonomiczne. (Jak słusznie przypominało Razem, obrona Konstytucji to także obrona zawartych w niej praw socjalnych).

Ile będzie takich akcentów, to zależy od nas. Naprawdę nie widzę powodów, czemu nie miałyby się pojawiać hasła odwołujące się właśnie do socjalnej części Konstytucji albo domagające się świeckiej szkoły – skoro Polska ma być dla wierzących i ateistów, a religia w szkole w obecnym kształcie dyskryminuje niekatolików.

To od nas zależy, czym zechcemy te ramy wypełnić. Od tego, czy ludzie o poglądach lewicowo-liberalnych będą w działaniach KOD-u uczestniczyć, czy dystansować się od nich. Od mobilizujących obywateli aktywistów KOD będzie natomiast zależało, czy uznają za wartą poparcia np. Manifę. Demokracja bez kobiet to połowa demokracji. Zobaczymy też, jak zachowa się KOD w czasie tegorocznej Parady Równości.

To, o co teraz toczy się gra, to nie walka o demokrację w ogóle, zresztą taka nie istnieje, ale o demokrację w jej liberalnym kształcie, przecież bliskim sercu socjaldemokracji. I jest to, choć tego głośno się nie mówi, wojna kulturowa między formacją nacjonalistyczną, ksenofobiczną, konserwatywną, antyeuropejską i autorytarną a… miejmy nadzieję – demokracją bardziej otwartą i sprawiedliwszą dla wszystkich. Której urządzenia ustrojowe chronią prawa wszystkich obywateli, mniejszości i powinny także ochronić nas przed pomysłami Romana Giertycha, dając mu jednocześnie prawo do posiadania takich poglądów, jakie sobie życzy.

Mówienie o wojnie kulturowej ma złą prasę.

Przez lata pouczano nas i przestrzegano – tylko nie wszczynajcie wojen kulturowych! Jak pies Pawłowa przećwiczony prądem powtarzamy: przede wszystkim prawa ekonomiczne. Donald Tusk tłumaczył nam łagodnie, że społeczeństwo jeszcze nie dojrzało i trzeba czekać, aż dojrzeje. Jednocześnie PO właściwie nic nie zrobiło dla obywatelskiej czy równościowej edukacji w szkołach.  Socjologowie mówili, że trzeba się pogodzić z tym, że polskie społeczeństwo jest konserwatywne, choć badania wcale nie są tu jednoznaczne.

W tym czasie konserwatywna i antyliberalna prawica wciąż prowadziła wojnę kulturową – z genderem, mordercami zarodków, feminazistkami, gejami-pedofilami, a ostatnio z islamską dziczą, która nas zalewa i ubiera kobiety w burki. I jeszcze z tymi, którzy nie wierzą w smoleńską brzozę.
A teraz właśnie ją wygrała. I jeszcze ubrała się w socjal i na mszę ogonem dzwoni.

Dziś zaczyna się formować jej kulturowa opozycja i używa sloganów, które nie zostały jeszcze wypełnione konkretną treścią. Tak zwykle jest w przypadku dużych ruchów społecznych, pod słowo „demokracja” wszyscy przeciwnicy PiS-u podkładają swoje oczekiwania. Dobrze byłoby, aby nasze też się tam przykleiły. (Głębszego teoretycznego uzasadnienia mogą dostarczyć tu Laclau i Mouffe w Hegemonii i socjalistycznej strategii).

To nie my wzbudziliśmy tę społeczną energię (tylko Kaczyński), ale to nie znaczy, że mamy ją lekceważyć. A jeśli energia ta szybko się wyczerpie, naprawdę nie będzie to dla nas powód do radości. Może wolelibyśmy Podemos, ale mamy taki demos, jaki mamy.

Również nie my zdefiniowaliśmy oś konfliktu. I nawet jeśli NAPRWDĘ przebiega ona między kapitałem i pracą, to naprawdę jest tak, jak widać. A zatem teraz trochę realizmu, czyli pytanie, do czego nas to wszystko doprowadzi. Jakie mogą być polityczne efekty tego ruchu? Lewicowi publicyści wieszczą – w tej chwili nie bez podstaw, ale jeszcze długa droga przed nami – że wygra na tym neoliberalna .Nowoczesna.

Tak, zapewne wygra na tym jakieś petru czy inne neoliberalne mzimu. Może jednak będzie to siła mniej konserwatywna niż PO. PiS jasno zostanie zdiagnozowany i zdefiniowany jako siła antydemokratyczna. Trochę się jako społeczeństwo zliberalizujemy, przypomnimy sobie, że jednak fajnie być w UE. Ludzie poczują się w większym stopniu obywatelami, wzrośnie aktywność polityczna. I może liberalna demokracja stanie się dla Polaków nieco bardziej atrakcyjna.

Dla lewicy to za mało, ale zawsze więcej niż nic. To bardziej cywilizowane pole przyszłej walki. Może o to też warto się bić.

Czy alternatywą jest budowanie – niezależnie od realnego rozkładu sił i społecznych emocji – prawdziwej lewicy, która nie miesza się w ten prawicowy spór?

Czy ma ona szanse na szerokie zaistnienie? Moim zdaniem – nie. Należy raczej wziąć udział w tej wojnie. Nie rezygnując ze swojej ideowej tożsamości, wpłynąć choć trochę na jej przebieg. Lewica jej nie wygra, ważne jednak, żeby przetrwała, o ile to możliwe, nieskłócona, i wzmocniła się. Zrobiła cokolwiek, aby zrealizować choćby część naszych postulatów kulturowych, bo przecież jednak je mamy.

Niech żyje wojna! Kulturowa.

 

**Dziennik Opinii nr 355/2015 (1139)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij