Gdy Włodzimierz Paszyński, zastępca prezydent miasta Warszawy ds. kultury, aby pokazać, że ma kulturę i jest gotów jej bronić, postanowił zacytować Andrzeja Bursę, prawie się wzruszyłem. Sam Bursie wiele zawdzięczam. I to nie tylko jak poeta, ale również jako człowiek. Cytowanie wiersza Pantofelek zapewniło mi pewien poklask wśród szkolnego dresiarstwa i zredukowało ilość przydziałowego wpierdolu. Wzruszenie szybko jednak ustąpiło miejsca rozgoryczeniu. Paszyński czyta wiersz Bursy ironicznie. A zważywszy, że sam wiersz jest ironiczny, to mamy tu do czynienia z podwójną ironią. Ewidentny żart z patosu sztuki wysokiej bierze na poważnie i na tej podstawie rozwija całe swoje stanowisku.
Można by to wziąć za wypadek przy pracy. Co prawda Paszyński z wykształcenia jest polonistą, ale przecież nawet w swojej specjalności nie zawsze trzeba mieć rację. Tak się jednak złożyło, że w tym samym czasie czytałem właśnie uchwalony w stołecznym ratuszu Program Rozwoju Kultury w Warszawie do roku 2020. Obserwując jednocześnie działania miejskich urzędników, zupełnie sprzecznie z zawartymi w nim postulatami, zrozumiałem, że ironia jest kluczem. Po prostu urzędnicy ironiczne wiersze czytają na poważnie, a poważne programy ironicznie! Eureka i ulga.
To wiele wyjaśnia. Kiedy np. Gronkiewicz-Waltz mówi, że głównym celem polityki kulturalnej miasta jest: „podniesienie rangi i roli kultury w rozwoju Warszawy”, to możemy się głośno zaśmiać, bo już rozumiemy, że przecież żartuje. A żebyśmy przypadkiem nie mieli wątpliwości, że to żart, równolegle do prac nad Programem Rozwoju Kultury, które toczą się od 2008, systematycznie obcinane są dotacje na miejskie teatry. Bodajże już o 20 milionów. Te oszczędności są koniecznie, bo trzeba w tym roku wydać 27 milionów na strefę kibica. Tam, gdzie miało znaleźć się Muzeum Sztuki Nowoczesnej, będą telebimy, ogródki piwne i McDonald. Jeden McDonald, co prawda, już jest całkiem niedaleko. Ale co dwa McDonaldy to nie jeden. Konieczność wsparcia McDonalda przez miasto Warszawa jest oczywiście nieodzowne. W innym przypadku ktoś mógłby nie zrozumieć tego dość jednak subtelnego żartu. W końcu dla przeciętnego zjadacza chleba promocja może nie różnić się bardzo od kultury, a strefa kibica od strefy widza sztuki nowoczesnej.
Poczucie humoru włodarzy miasta jest niczym nieskrępowane. Dowodzić tego może wiele fragmentów PRK. Szczególnie ten jakie są priorytety rozwoju warszawskiej kultury. Ma to być: „rozwój nieskrępowanej twórczości i rozszerzanie oferty kulturalnej, którym towarzyszy rozwój infrastruktury kulturalnej (obejmującej istniejące lub nowe miejsca kultury)”. Jak nieskrępowanie rozwijać kulturę pokazują nam właśnie urzędnicy. Obcinać dotacje, likwidować skłoty, zamiast muzeum postawić McDonalda. To chyba kiedyś już Tadeusz Kantor zauważył, że „wszelką rewolucję artystyczną wywołują McDonaldy”. Nawet w jednym takim na Chłodnej właściciel sobie to hasło napisał na ścianie. Co prawda akurat tego fast fooda chcieliby zamknąć okoliczni mieszkańcy, bo przeszkadza im dym i hałas. Ale tak to już jest, jak się stawia McDonalda pod murami getta. Dziwne by było, gdy komuś w takim miejscu dym nie przeszkadzał.
W PRK jest też o skłotach. „Równie ważną zasadą jest dążenie do równego traktowania twórców i organizatorów kultury, bez względu na ich formę prawną”. Jak potraktowano organizatorów kultury na Elbie mieliśmy wszyscy okazje się przyglądać. Mam nadzieję, że władze nie spoczną w dążeniu do równego traktowania i dyrektora Teatru Dramatycznego oraz jego ziomków też wymeldują z PKiN-u za pomocą pałek i gazu łzawiącego. Na to się zresztą zanosi. Paszyński czytając na poważnie ironiczny wiersz Bursy postanowił porównać działalność Teatru Dramatycznego za dyrekcji Pawła Miśkiewicza do „stojącego w kącie wiadra na fekalia”. Wiceprezydent ds. kultury proponuje koncyliacyjnie: „Wyniesie się wiadro, powróci w teatrze rozmowa…”. A jak fekalia nie będą chciały opuścić Teatru Dramatycznego na własnych nogach, to Jan Filip Libicki z PO ma niezawodną radę: „Każdy rząd ma przecież jeszcze wojsko i policję!”.
Zazwyczaj nie interesuje mnie tak bardzo to, jak czytają urzędnicy. Choć przyznać trzeba, że czytanie – a może nawet pisanie, bo przecież PRK powstał we współpracy ludzi władzy i strony społecznej – ustaw ironicznie i dla beki jest jednak rzadkim i interesującym zajęciem. Paszyński nie jest jednak dla mnie anonimowym urzędnikiem. Tak się złożyło, że współtworzył I Społeczne Liceum Ogólnokształcące, do którego miałem przyjemność chodzić. Bednarska, której idea narodziła się jeszcze w PRL-u w kręgach opozycji demokratycznej, nie była zwykłym liceum. Jego powstaniu przeświecało pewne marzeniu, o którym w eseju pt. Zaczęło się od marzeń pięknie zresztą pisze sam Paszyński: „Było to marzenie o poszerzeniu granic wolności – uczniów, nauczycieli, dyrektorów, także rodziców”. Piękne marzenie, nie sposób nie przyznać. Lecz co się z nim stało?
Czytam esej Paszyńskiego i nie mogę się nadziwić. Czy człowiek, który go napisał, to ta sama osoba, która porównuje Teatr Dramatyczny do wiadra fekaliów? A może ten esej również należy czytać ironicznie? Trudno się nie zgodzić, gdy Paszyński pisze o PRL-u, że: „Państwo miało ambicję ustalania, co jest słuszne, a co nie, kształtowania oczekiwanych postaw obywateli, kontrolowania ich poczynań”. Nie sposób też nie podzielić poglądu: „Kluczem do mojej wolności, jest wiedza oraz przekonanie o wartości pluralizmu i nadrzędności praw autonomicznej jednostki nad innymi ustaleniami”. Poniekąd żywię nawet te same lęki: „powtórka z historii dziś wydaje mi się bardziej niebezpieczna niż przed laty”. Nie bardzo jednak wiem, czego boi się Włodzimierz Paszyński, ale za to widzę, że ludzie kultury mogą się bać jego. Sam się go boję, bo bliska jest mi wizja kultury, jaką prezentuje Dramatyczny, więc chyba jestem wiadrem szczyn, które trzeba szybko wynieść, żeby rozmowa między ludźmi kulturalnymi znowu stała się możliwa. Czy źle zrozumiałem? Czy to też było ironicznie? Tyle teraz tej ironii wszędzie, że trochę się gubię.