Czytając, jak Manuela Gretkowska w wywiadzie z Tomaszem Kinem przeprowadzonym na potrzeby kampanii Legalna Kultura plecie, że państwo ją okrada, nie sposób zrozumieć – z czego właściwie? Czy pisarka rzeczywiście ma coś takiego, co warto byłoby ukraść? Tzn. wiemy, że pisze książki. Ale czy naprawdę znajduje się ktoś, kto chce za nie płacić? Poza bibliotekami oczywiście. Sama zresztą przyznaje: „Nie jestem grafomanką, więc nie siedzę i nie spisuję wszystkiego, co myślę. Trzeba rozgraniczać to tytułami. :)”.
„Moje książki są w bibliotece i nie mam z tego ani grosza”, stwierdza pisarka i oczywiście się myli. W końcu biblioteka też musi książkę kupić, a w efekcie Gretkowska jakiś tam grosz dostaje. No, chyba że autorka wierzy, że bibliotekarki kradną jej książki z księgarni, idąc w ślady złodziejskiego państwa polskiego. Nie zdziwiłbym się. Swoją drogą jestem ciekaw, czy pisarka o mnie również sądzi, że jestem złodziejem. Swojego czasu musiałem na zajęcia uniwersyteckie przeczytać jedną z jej powieści. Jako biedny student miałem jednak pilniejsze wydatki niż zakup książki Gretkowskiej, więc pożyczyłem ją od koleżanki. Czy jestem zatem złodziejem, skoro nie odprowadziłem autorce tantiem?
Popatrzmy jednak też na sytuację z drugiej strony. Czy Gretkowska nie powinna zapłacić tantiem mojemu wykładowcy za to, że zmusił sporą grupę osób do lektury jej książki? Przynajmniej kilka z nich ją sobie kupiło. Czy w ogóle pisarze nie powinni płacić uczelniom za umieszczenie ich dzieła na listach lektur? Trochę się śmieję, ale ostatnio koleżanka powiedziała mi, że Uniwersytet Gdański każe płacić swoim studentom za wieszanie plakatów informujących o spotkaniach, które organizują. Podobnie za wynajęcie sali na takie spotkanie. Rozumiem, że uniwersytety muszą zarabiać. Ale nie jestem przekonany, czy na dłuższą metę bardziej nie opłacałoby się nam wszystkim, gdyby jednak uczelnie zachęcały studentów do aktywności społecznej, a nie kasowały 50 ziko od plakatu.
„Z czego ma żyć pisarz?”, pyta dramatycznie Gretkowska, kończąc swój wywód o bibliotekach i o tym, że książki są tam za darmo. Czy lepiej by się w Polsce żyło i byłoby więcej kultury, gdyby trzeba było płacić za korzystanie z bibliotek? Nie jestem pewien. Mimo wszystko to właśnie to złodziejskie państwo opłaca działanie bibliotek. Gdyby przestało to robić, Gretkowska nie byłaby już więcej przez biblioteki okradana. To chyba najprostsze wyjście z tego klinczu. Niech biblioteki przestaną kupować książki Manueli Gretkowskiej (mogą też odesłać jej te, które mają, jeśli zgodziłaby się zapłacić za koszt wysyłki) i będzie uczciwie.
Pozostaje jeszcze kwestia ludzka. Z ludźmi jest taki problem, że mają złodziejstwo w naturze, stwierdza pisarka. I nie będą płacić za coś, co mogą mieć za darmo. Jeśli Gretkowska ma rację, to dziwne, że w ogóle istnieją jakieś wydawnictwa, które wydają jej książki. W końcu, skoro i tak można ściągnąć je z Chomika, to chyba nikt normalny by ich nie kupił. A jednak chyba ktoś kupuje, skoro wydawnictwom wciąż opłaca się je wydawać? Ale może wystarczy, że jest jakiś mały procent Polaków działających wbrew swojej złodziejskiej naturze i kupujący książki? Jak stwierdza Gretkowska: „Tylko 1% ludzkości jest zainteresowanych swoim rozwojem”. Może to ten sam, który nie ma w genach złodziejstwa.
Najgorsze i w sumie najsmutniejsze jest to, że pisarka poniekąd ma rację. Państwo powinno łożyć więcej na kulturę, a pomysł odprowadzania tantiem od wypożyczanych książek nie jest taki zły. Skoro muzycy dostają je za piosenki lecące w radio, dlaczego pisarze nie mieliby dostawać za książki wypożyczane w bibliotekach? Chyba tylko dlatego, że ZAiKS jest silniejszym związkiem od ZLP. Jednocześnie te słuszne tezy przykrywa piramidalna fala głupoty. M.in. gdy Gretkowska stwierdza, że pisarze zarabiają mniej niż chińscy robotnicy. Może i niektórzy tak, ale czy rzeczywiście powinni zarabiać więcej? Czy na pewno pracują ciężej? Generalnie jest to skomplikowana kwestia.
Natomiast wcale nie jest skomplikowane to, że Jarosław Lipszyc jest autorem trzech książek, a nie jednej, i żadna z nich nie nazywa się Piotruś. Autorem książki, o którą chodzi Manueli Gretkowskiej, jest Leo Lipski. Zresztą poza tą jedną minipowieścią wydał też inną oraz parę zbiorów opowiadań. Być może nie uczą o tym w Berkeley, gdzie pisarka zdobyła doktorat, ale w Polsce jednak nie jest to jakaś wiedza tajemna. Gdyby wywiadowca nie był jeszcze bardziej niekompetentny („A propos książek. Dostałem kartę upominkową do EMPiK-u. Byłem niedawno. Wiesz, że nie miałem na co wydać?”) niż wywiadowana, mógłby pewnie to sprawdzić.
Nie wiem, dlaczego złodziejskie państwo polskie płaci Fundacji Legalna Kultura za ośmieszanie ludzi kultury, skoro mogłoby raczej sypnąć na hodowlę szczawiu dla biednych dzieci. Ale jeśli ktoś tu kogoś okradł, to chyba faktycznie Manuelę Gretkowską. Z rozumu.