Im bardziej prawica będzie się oburzała na gest Koniecznego czy „jedność robotniczą” w nazwie ulicy, tym większa i głośniejsza będzie medialna platforma do przedstawiania lewicowej historii.
Pierwsze, ale pewnie nie ostatnie objawy histerii wokół lewicowych symboli w przestrzeni publicznej, jak choćby ślubowania posła Macieja Koniecznego z zaciśniętą pięścią czy hasła „Za wolność waszą i naszą” na antyfaszystowskim marszu 11 listopada, pokazują, że prawica zaczyna się bać. I rzeczywiście ma czego.
Jej kłopot polega na tym, że w dzisiejszych sporach o historię, często nazbyt topornych (patrz spór o żołnierzy wyklętych), akurat patriotyczna, ideowa lewica karty ma wręcz doskonałe. Może bez żenady głosić, że to jej herosi i heroiny przynieśli Polsce wolność – wszak przy ogromie legendy Piłsudskiego aż się prosi, by trąbić wszem i wobec, że sławne legiony powstały na bazie Organizacji Bojowej PPS. To właśnie w kontekście popowego, netfliksowego postrzegania przeszłości bojówki PPS walczące z browningiem w ręku o wolność z carskim (czyli znienawidzonym „ruskim”) zaborcą mogą lepiej przemówić do masowej wyobraźni niż kult kolaborującego z caratem Dmowskiego. Tego samego, który potrafił ówczesnym niezłomnym podstawiać nogę nawet w dalekiej Japonii.
Jeśli wziąć pod uwagę rosnącą wrażliwość społeczną (akcje charytatywne wśród kibiców!) czy ostentacyjny nieraz „etos rycerski” manifestowany przez młodych wkurzonych, to taka np. ochrona kobiet w ciąży czy dzieci przed pracą w fabrykach – wielkie tematy rewolucji 1905 roku – idealnie nadają się na opowieść poruszającą wyobraźnię. Odwaga czy wręcz brawura, męczeństwo, antyelitaryzm, robociarski etos – to wszystko budulec, z którego lewica może tworzyć swoich popkulturowych bohaterów. Jeśli dodamy do tego udział lewicy w wojnie 1920 roku, w powstaniu warszawskim, jeśli wreszcie przypomnimy o męczeńskiej śmierci socjalistów z rąk NKWD, to zaiste trudno, przynajmniej na papierze, o kogoś z większym „heroicznym” potencjałem na dzisiejsze czasy. W końcu to z lewicy były takie postaci jak Baczyński czy Orwell.
Prawica, przynajmniej ta bystrzejsza, dobrze to wie. Zdaje sobie sprawę, że patriotycznej lewicy i jej dziedzictwa nie da się łatwo zaszufladkować, bo merytorycznych argumentów przeciwko niej brak. Zresztą merytoryczna dyskusja wymagałaby przyznania lewicy równego prawa do własnej patriotycznej historii i zaprzestania wieloletniego odmawiania jej wręcz jakiegokolwiek prawa istnienia. Brak argumentów czy niepodejmowanie dialogu nie oznaczają oczywiście, że nie będą stosowane taktyki manipulacji wokół lewicowej historii, które w tej kadencji zyskają na sile.
Po pierwsze odgrzewany będzie stary kotlet internacjonalizmu. W prawicowej retoryce prezentowany jest zwykle przez mityczne „koszulki z Che Guevarą”, co ostatnio znowu przypomniano – tym razem Robert Mazurek w rozmowie z historykiem Mikołajem Mirowskim. Patrz post Macieja Chojnowskiego:
W dzisiejszym weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej rozmowa red. Mazurka z dr Mikolajem Mirowskim na temat…
Opublikowany przez Macieja Chojnowskiego Piątek, 8 listopada 2019
Oczywiście każdy, kto ma więcej niż zerowe pojęcie o współczesnej ideowej lewicy, względnie słyszał o Lewackiej Szmacie sprzedającej lewicowe koszulki z Pużakiem czy Konopnicką, doskonale zdaje sobie sprawę z idiotyzmu tezy o wszechobecności koszulek z Che Guevarą w lewicowej Polsce. Ale mimo to ta manipulacja będzie wciąż wracać.
Polityka historyczna, czyli kto zabił Laurę Palmer? [rozmowa z Piotrem Osęką]
czytaj także
Po drugie w ramach prawicowej retoryki odgrzewany będzie argument „sojowego latte”. Abstrahując od faktu, że owo latte młodzi lewicowcy na śmieciówkach co najwyżej zaparzają, a na mieście dzióbki moczą w nim raczej gwiazdy prawicowej publicystyki (technika riserczu ziemkiewiczowskiego zostawia dużo wolnego czasu), wiadomo, że sojowe latte ma dowodzić przede wszystkim elitarności ideowej lewicy. Problem w tym, że lewica zaczyna atakować PiS z lewa pomysłami lewicy ekonomicznej (leki po 5 złotych, podwyżka podatków) i jednocześnie powołuje się na dziedzictwo robotnicze, co łącznie będzie sprawiać kłopot w przypinaniu łatki elitarystów.
Po trzecie wreszcie, gdy nie udadzą się powyższe manipulacje, zwłaszcza ta z „elitarną lewicą”, zawsze zostanie ostatnia. A mianowicie, że lewica ma być w istocie marksistowsko-bolszewicko-pezetpeerowska. Każdy lewicowy pomysł i każdy lewicowy symbol ma być rzekomo symbolem komunistycznym/PRL-owskim. Tymczasem program sejmowej lewicy nie wykracza poza socjaldemokratyczny standard – więc histeria na temat komunizmu jest tylko histerią właśnie. W przypadku zaś gestów symbolicznych na prawicowe nieszczęście zachowały się przedwojenne fotografie, wydania książek i gazet, które pokazuje chociażby znakomity fanpage Przywróćmy pamięć o patronach wyklętych. W tym kontekście wrzucanie wszystkiego do bierutowskiego koszyczka staje się coraz bardziej komiczne.
czytaj także
Wszystko to sprawia, że w dłuższej perspektywie histeryzująca o latte, Leninie i Che Guevarze prawica nie będzie w stanie sprostać lewicowej legendzie, tak jak do dziś nie jest w stanie udowodnić zbrodni dąbrowszczaków i nawet IPN musi w tej sprawie klepnąć w matę. Wyrazista lewicowa retoryka i symbolika, nagłaśniana także we wrogich mediach, nie musi dać gwałtownego wzrostu poparcia i pewnie nie da. Ale powinna zdobyć przyczółek dla legitymizacji społecznej lewicowej polityki historycznej, co zwykle jest pierwszym krokiem do zdobycia nie tylko głosu wyborcy, ale także jego serca i emocji.
Za przyszłość waszą i naszą − antyfaszystowska demonstracja 11 listopada
czytaj także
Ktoś powie, że przesadzam. Ale na antyfaszystowskim marszu pod hasłem „Za wolność waszą i naszą” w Warszawie było w tym roku, jak podawali organizatorzy, 12 tysięcy osób. Owszem, to wciąż mało w porównaniu z Marszem Niepodległości, ale to jednak kilka razy więcej w stosunku do inicjatyw sprzed 5 czy 7 lat. Im bardziej więc prawica będzie się oburzała na gest Koniecznego czy „jedność robotniczą” w nazwie ulicy, tym większa i głośniejsza będzie medialna platforma do przedstawiania własnych merytorycznych argumentów. Róbcie więc symboliczny, historyczny ferment, drodzy lewicowi politycy i polityczki, bo tylko tak zdoła się ruch lewicowy przebić do masowej wyobraźni z własnymi wyklętymi.