Nie będę was pytał, drodzy czytelnicy, czy lubicie inby internetowe, bo wiem, że lubicie, śledzicie je i po cichu (przyznajcie) karmicie tym swoje poczucie wyższości wobec celebrytów tego świata, którzy to, ho, ho, nie rozumieją prawdziwego życia, nie to co wy, ludzie życiem doświadczeni.
Nie inaczej jest więc w przypadku najnowszej inby z Jackiem Dehnelem, który na fejsbuku opisał, jak to w pociągu do Berlina łysy pasażer kazał mu „wypierdalać” z przedziału razem z bagażami („Następnie otwiera drzwi, bierze moją teczkę i ciska ją na korytarz. Normalnie. A następnie, że »Wypierdalaj, szmato, ale już«”), a konduktorzy polscy i niemieccy nic w tej sprawie nie zrobili. Dało to asumpt do głośnego rechotu i wielu pożytecznych rad, wiadomo, celebrytom fejsbukowym wolno mniej, co etycznie kompensować ma ich wyjątkowy, celebrycki status.
Całą historię Dehnela przeczytacie tu:
Wszystko to idzie, nomen omen, dwutorowo. Bo kiedy wsiadam do pociągu w Rzepinie, mój przyjaciel w innym pociągu,…
Opublikowany przez Jacka Dehnla Poniedziałek, 14 września 2020
W tym sporze, w który tak ochoczo włączyły się inne gwiazdy fejsubuka, a reszta dorzucała suchary o popcornie, trudno jednak nie stać po stronie Dehnela. Owszem, do ataku fizycznego w przedziale nie doszło, więc o co chodzi, ale ja przypominam sobie tę straszną historię, gdy Ania z Kołobrzegu została pobita i zamordowana, by „uczcić urodziny” dwóch pasażerów. Albo tę sprzed dwóch lat, gdy pobito na śmierć pasażera SKM, czy ostatnią, gdy dotkliwie pobito pasażera i okradziono go z telefonu. Rzadko się o tym mówi, ale niechęć do podróży pociągiem, tak zachwalanej w lewicowym dyskursie, bierze się także z obaw pasażerów o własne bezpieczeństwo. W końcu pociągu nie można ot tak zatrzymać (bez groźby finansowych konsekwencji), a w samolocie jednak wszyscy siedzimy wspólnie w jednej sali. Stąd tak ważna rola konduktorów, zwłaszcza w pociągach nocnych.
Dodatkowo oprócz ataku fizycznego w przemocy, czy też jej groźbie, zwykle kryje się pierwiastek upokorzenia, które potrafi być emocjonalnie równie dotkliwe co sam atak. W tym sensie wszystkie te śmichy-chichy osób, którym śmiech zwykle schodzi z twarzy, gdy same doświadczają przemocy, są jednak dość żenujące. I to zwłaszcza u osób, które z racji panującej homofobii jednak nie są na pierwszym froncie zagrożenia jak każdy zdeklarowany gej, dodatkowo, o zgrozo, ubierający się dość niekonwencjonalnie, i to jeszcze z laseczką! Chciałoby się powiedzieć: Chcecie się sprawdzić, załóżcie flagę tęczową i ruszcie wieczorem między osiedla. Może przez chwilę poczujecie to, co niektórzy czują na co dzień, nie tylko w pociągach.
Oczywiście opisem tej historii Dehnel sam sobie nie pomaga. Nie pierwszy to raz, gdy posługuje się w opisie klasistowskim językiem, tym razem padło na łysego „Herrenvolka”, który bije się o „pićko” i nie potrafi się wysłowić. Ale też trudno akurat w TEJ sytuacji odmawiać komuś, kto autentycznie poczuł się zagrożony, tej drobnej satysfakcji złośliwego opisu sprawcy. Doprawdy, nie każdy musi mieć współczucie ze stali.
Margot: Powiedzieć, że pierdolę Polskę, to nic nie powiedzieć
czytaj także
Ostatecznie całość byłaby tylko kolejną inbą, gdyby nie kwestia bardziej ogólna. A mianowicie, jak opisywać przemoc ze strony osób, które w lewicowym dyskursie są z definicji uważane za wykluczone? Jak opisywać przemoc kiboli, którzy dla jednych są „burżuazyjnym konstruktem”, a dla drugich bandą, która w Chorzowie zmówiła się, aby innemu kibolowi przetrącić kręgosłup tak, aby jeździł na wózku. Jak generalnie opisywać przemoc klasy ludowej? Mam wrażenie, że pomijając z definicji przemocowy język prawicy, cała reszta ma problem z wypracowaniem języka, który z jednej strony uniknie klasistowskiego odwetu z odwiecznym przedrostkiem „pato” (od patologii), a z drugiej nie będzie naiwną chłopomanią, traktującą osoby z klasy ludowej jak, za przeproszeniem, ludzi upośledzonych etycznie, którym nie można zwrócić uwagi albo wymagać od nich przestrzegania podstawowych norm społecznych.
Owszem, piję tutaj także do komentarzy Magdaleny Okraski z „Nowego Obywatela”, która całą sytuację przyrównała do kłótni w poczekalni u lekarza, i jej postulatu, że na usłyszane „wypierdalaj” Dehnel powinien się postawić własnym „wypierdalaj” („W naszej rodzinie nie latamy na policję, bo ktoś nam powiedział »wypierdalaj«, tylko odpowiadamy »sam wypierdalaj«”). Cóż, przecież nawet gdyby Dehnel się tak postawił, to po przegranym starciu usłyszałby oczywiście, że jest paniczykiem, który, ha, ha, bić się nie potrafi. A jakby starcie wygrał, to z kolei usłyszałby, że jest libkiem, który korzysta ze swojego klasowego przywileju, bo dzięki kawiarnianym kontaktom ma lepszą sytuację procesową. W którąkolwiek stronę Dehnel się obróci, zawsze pod górę.
Lwica patolewicy chciała zabłysnąć, ale własny komentariat ją zmiażdżył. Cmok, smakoszko tokajów.(miłej czytelniczce dziękuję za podsył)
Opublikowany przez Jacka Dehnla Wtorek, 15 września 2020
O ile jednak się z Magdaleną Okraską nie zgadzam, o tyle mam wrażenie, że w całej tej dyskusji o przemocy umyka nam jeszcze jedno. Otóż furia, z jaką została zaatakowana Okraska za swoje komentarze, moim zdaniem bynajmniej nie wynika z ich oburzającej treści, zwłaszcza że część została skasowana. Wynika z faktu, że jest żoną Remigiusza Okraski, redaktora naczelnego „Nowego Obywatela”, który mówiąc eufemistycznie, ma z resztą komentariatu lewicowego stosunki dość trudne. Dzieje się tak od dłuższego czasu: Magdalena Okraska nie jest postrzegana jako oddzielna osoba, ale jako żona swojego męża, tegoż Okraski. Nagminnie traktowana jest nawet nie jako równy podmiot owej małżeńskiej pary, ale jako rzeczniczka przewinień męża, za którego non stop musi się tłumaczyć. Oczywiście w drugą stronę działa to o wiele rzadziej. Przyznam, że jest to dość smutne, zwłaszcza na lewicy, która mimowolnie nie potrafi sobie wyobrazić, że jeśli kobieta nie ma racji, to nie ma jej jako kobieta, a nie jako dodatek do jej nielubianego męża.