Cezary Michalski

Tusk zjadł swoją partię

Od czasu jak w III RP powstała formuła partii wodzowskiej, wódz zawsze okazuje się nieco lepszy od swojej substancji partyjnej.

Jeśli zdolność przebywania jakkolwiek podmiotowego Grzegorza Schetyny z liderem Donaldem Tuskiem w jednej partii uznałem za kryterium odróżniające Platformę Obywatelską od partii wodzowskiej idealnej (takiej jak np. Prawo i Sprawiedliwość), to po sobotnim głosowaniu, w wyniku którego Donald Tusk pozbawił Schetynę ostatniej istotnej pozycji w partii, czyli stanowiska przewodniczącego PO na Dolnym Śląsku (Protasiewicz był tylko posłańcem Cezara, a stanowisko wiceprzewodniczącego partii już się Schetynie po klęsce we własnym mateczniku w oczywisty sposób nie należy), to moje kryterium pokazuje w sposób jednoznaczny: w Platformie odchylenie od ideału partii wodzowskiej już nie istnieje.

Teraz zastanówmy się, czy to dobrze, czy źle. Albo raczej, co jest w tym dobrego, a co złego, bo rzeczywistość zawsze jest dialektyczna. Zacznijmy od dobrych wiadomości. Donald Tusk jest bardziej liberałem niż konserwatystą, a Grzegorz Schetyna bardziej konserwatystą niż liberałem. Przesunięcia ideowe u tych dwóch ludzi, których polityka polska (jej brutalność, jej głupota, jej pustka i jej umocowanie w społecznej pustce) nauczyła pragmatyzmu bez granic jest minimalne, ale jednak istnieje. W chwili ostatecznego rozstrzygnięcia Tusk chętniej broniłby Kozłowskiej-Rajewicz przed Gowinem, a nawet Biernackim, podczas gdy Schetyna nieco chętniej by ją Gowinowi, a nawet Biernackiemu sprzedał. Ale nawet w tym mogę się mylić. 

Tusk w ostatecznej chwili zdecydowałby się na koalicję z SLD lub TR (co nazywam zaletą, zgodnie z moją teorią trójkąta modernizacyjnego złożonego z elektoratów PO, SLD i TR, może Trójkąta Bermudzkiego, może trójkąta potworów, ale jedynego trójkąta jaki posiadamy na morzu prawdziwych potworów, czyli smoleńskiej i narodowej prawicy, dopóki np. Partia Zielonych w sojuszu z Partią Kobiet nie zasiądzie w polskim parlamencie i to na zauważalnej liczbie miejsc). Schetyna na taką koalicję zdecydowałby się mniej chętnie, choćby dlatego, że on i jego ludzie budowali aparat na dole i nagradzali go stanowiskami w samorządach i spółkach skarbu państwa. A w przypadku koalicji z SLD czy TR Tusk chętnie podzieli się z partiami koalicyjnymi miejscami aparatu, który Schetyna i jego ludzie budowali na dole, ponieważ nie tylko sam przez to nic nie straci, ale jeszcze dodatkowo osłabi Schetynę i jego ludzi.

Od czasu jak w III RP powstała formuła partii wodzowskiej, wódz zawsze okazuje się nieco lepszy od swojej substancji partyjnej. Lepszy, czyli mniej nostalgiczny, mniej reakcyjny, bardziej zapadnicki, bardziej promodernizacyjny. Miller wykazywał w swojej politycznej praktyce mniej nostalgii za PRL-em niż substancja jego partii. Kaczyński był w okresie swoich rządów mniej marko-jurkowy niż substancja jego partii. Tusk jest bardziej liberalny, zapadnicki i promodernizacyjny niż substancja jego partii, a ludzie bardziej od niego liberalni, zapadniccy i promodernizacyjni w jego własnym otoczeniu czy partii, pozostają przy życiu wyłącznie dzięki jego osobistemu poparciu. Tusk po tym, co zrobił Schetynie ma rozwiązane ręce. Oczywiście może tymi rozwiązanymi rękoma dłubać w nosie, składać origami, zawiązywać supły na sznurowadłach własnych lub niedobitków swoich konkurentów w partii. Ale może też tymi rozwiązanymi rękoma podejmować odważniejsze decyzje – programowe, koalicyjne. 

Ale są i złe wiadomości. Polską nie da się rządzić pojedynczo. Przy użyciu jednej tylko osoby – w tym przypadku Tuska – zdolnej do podejmowania decyzji czy ryzyka politycznego, ponieważ inne takie osoby zostały przez tę jedną osobę zlikwidowane albo też zdolność decyzji i ryzyka wybito im z głowy (te zdolności raz z głowy przez lidera wybite często do tej głowy już nigdy nie powracają). Wraz z upadkiem Schetyny w Platformie Obywatelskiej – partii jakby nie było rządzącej – jest coraz mniej politycznej woli, coraz mniej politycznych kompetencji, poza wolą i kompetencjami samego Donalda Tuska. Jedyne wyjście w tej sytuacji to uzyskanie przez Platformę takiego wyniku wyborczego, który zmusi PO do szukania koalicjantów poważnych. Wówczas jakieś elementy politycznej woli, decyzyjności i kompetencji z SLD, TR, z innego – mam nadzieję niereakcyjnego sojuszu czy ruchu – zasilą obóz władzy. I Polska nie będzie rządzona przez jedną osobę, ale już przynajmniej przez dwie, trzy, może nawet pięć.

Druga rzecz to sama emancypacja. Czy można emancypować kraj na sposób dyktatorski? Oczywiście że można, Piłsudski, Ataturk… Ale czy oni rzeczywiście obywateli swoich krajów  wyemancypowali? Łatwo wskazać na realne osiągnięcia Piłsudskiego na endecko-katolickim tle jego (a nawet naszej) epoki. Co prawda zabijał przeciwników politycznych, ale nadawał prawa całym grupom. W muzeum diaspory żydowskiej na Manhattanie data uchwalenia Konstytucji Kwietniowej (nie Marcowej, ale właśnie Kwietniowej) znalazła się na kamiennej tablicy obok dat związanych z panowaniem Aleksandra Wielkiego czy daty Rewolucji Francuskiej. Wśród dosłownie kilku historycznych wydarzeń, które Żydzi z diaspory powinni zapamiętać dobrze, gdyż był w Konstytucji Kwietniowej paragraf czyniący polskich Żydów w większym stopniu pełnoprawnymi obywatelami tego kraju. Kobiety prawo do głosu uzyskały w Polsce wcześniej niż we Francji, a że te prawa zachowały przez całe 20-lecie, była to zasługa w ogromnej mierze obozu Piłsudskiego, bo obóz Dmowskiego i ks. Kolbe, gdyby władzę w II RP zdobył, polskim kobietom by te prawa – wyprzedzające epokę – odebrał. Itp. itd. 

A jednak emancypacja wprowadzana jednoosobowo nie jest emancypacją trwałą. Gdyby nie wojna, II RP stoczyłaby się w otchłań najbardziej ponurej reakcji, bo już się staczała. Gdzie by się podziała sanacyjna modernizacja? Przecież wszystko to wisiało na „Marszałku, Naczelniku, Dzielnym Wodzu Naszym”. Kiedy Marszałka zabrakło, to co na nim wisiało, spadło. Po uniwersytetach i lewicowych klubach hasały endeckie bojówki, tak jak dziś hasają, a sama Sanacja coraz bardziej śmierdziała OZON-em.

Żeby emancypacja była prawdziwa, a nie tylko narzucona, musimy mieć wyemancypowanego, zdolnego do życia, myślenia, podejmowania podmiotowych decyzji… jeszcze kogoś innego, niż tylko wodza. W PO nikogo takiego dziś nie ma, bo nie ma tam już dzisiaj żadnej innej podmiotowej osoby prócz Tuska. Zatem także cała platformerska emancypacja, cała modernizacja, wisi na Tusku.

Zamiast palić Tuski, twórzmy Tuski własne (parafraza za Jackiem Kuroniem). Zamiast Tuska zarzynać, tak jak on zarzyna wszystkich podmiotowych ludzi wokół siebie (nie do końca rozumiem, dlaczego, ale ja nie jestem ani Robertem Krasowskim, ani jego pomniejszymi językowymi klonami – Janem Marią Rokitą czy Ludwikiem Dornem – więc ja polskiej polityki, tak samo jak polskości samej, nie rozumiem wcale), wykreujmy w swoich środowiskach, w swoich organizacjach ludzi zdolnych podejmować decyzje, budować instytucje, ludzi podmiotowych. Modernizacja platformerska rzeczywiście jest dziś zawieszona na Tusku, który ma ogromne zalety w moich oczach, szczególnie w sytuacji coraz bardziej przypominającej schyłek II RP, w sytuacji bezkarności prawicowych bojówek, a także w sytuacji gdzie abp. Michalik czy wdowcy smoleńscy, mimo że mają w tym społeczeństwie ogromną siłę i wpływy, zawsze występują z pozycji bezsilnych ofiar. Ale tak jak wszyscy politycy w Polsce, zamiast budować wokół siebie kapitał społeczny, Donald Tusk go niszczy. Zamiast przygotowywać sukcesję w sposób demokratyczny, czyli widoczny dla obywateli, wszelkich potencjalnych sukcesorów niszczy, a jedyne tolerowane przez siebie typy do sukcesji po sobie (choćby za tysiąc lat), pozbawia podmiotowości, odkształca, zamienia w polityczne zombi.

Kaczyńskiemu tego wszystkiego już nie zarzucam (zarzucałbym jeszcze jakieś 10 lat temu). Z Kaczyńskim dziś politycznie walczę, ponieważ nie widzę w nim już żadnego potencjału modernizacyjnego. Rozwiało się na peryferiach i zdziczało tak jak u Orbana, może nawet głębiej. Tuskowi te zarzuty stawiam, ponieważ ma potencjał do prowadzenia w Polsce emancypacji i modernizacji. Jednak emancypacji broni metodami, które emancypację uniemożliwiają. A modernizuje metodami z okresu wczesnego cesarstwa rzymskiego lub Aleksandra Borgii. Nie jestem Janem Rokitą, powtarzam, nie uważam zatem, aby polityka, także jako rzemiosło, była wiecznie niezmienna i nie podlegała historycznym zmianom. Dlatego trudno mi chwalić Tuska jako modernizatora, budującego w Polsce liberalną demokrację w stylu zachodnim lub chociaż budującego podstawy pod takie budowanie, skoro widzę, że w zarządzaniu partią uprawia politykę antyczną, a kiedy jest w lepszej formie, wczesnorenesansową.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij