Lepiej sprzedawać się komuś, kto rządzi, niż oddawać się za darmo komuś, kto władzy nie będzie miał nigdy.
Nuncjusz papieski wymusił odejście pięciu biskupów z komitetu patronackiego marszu Prawa i Sprawiedliwości 13 grudnia. Trzy dni później klub parlamentarny Platformy Obywatelskiej zgłosił w Sejmie wniosek o udzielenie kolejnej dotacji na niekończącą się budowę monstrualnej wyciskarki do cytrusów na Wilanowie – oops, przepraszam, Świątyni Opatrzności Bożej – na sumę szesnastu milionów złotych z budżetu przeznaczonego na kulturę i ochronę narodowego dziedzictwa. To kolejna dotacja na wyciskarkę z tego funduszu zaproponowana i przeprowadzona przez rządzącą Platformę. Po raz kolejny budzi tę samą złość, wciąż tak samo bezsilną, dopóki ta złość nie napędza żadnej skutecznej świeckiej polityki (ruchy miejskie wychwalane przez niektórych bardzo sympatycznych ludzi jako nowa jakość w polskiej polityce posłużyły do tego, przynajmniej w Warszawie, by wprowadzić do samorządów paru kolejnych wiplerystów i chazanistów, tym razem ze zwiniętym sztandarem, który dopiero teraz rozwijają z dumą).
Kościół jest na tym tle rozsądny, jak był tutaj zawsze (ks. Popiełuszko to nie był Kościół, to był zwyczajny rozgorączkowany człowiek, Kościół to był prymas Glemp). Lepiej sprzedawać się komuś, kto rządzi, więc może zapłacić, niż oddawać się za darmo komuś, kto co prawda obiecuje wszystko, ale władzy nie będzie miał nigdy. A Kaczyński władzy nie będzie miał nigdy. Narodowcy odebrali mu prawicową młodzież (przeciętna wieku uczestników marszu Kaczyńskiego była o ok. 30 lat wyższa niż przeciętna wieku uczestników Marszu Niepodległości). Biskupów, bez których ponoć w Polsce rządzić się nie da, odebrał Kaczyńskiemu nuncjusz. A Piechociński wyskakując zza węgła, odebrał mu elektorat rolniczy, bez którego długi marsz wsi i prowincji przeciwko „upadłym moralnie metropoliom lemingów” zawsze będzie się dla Kaczyńskiego kończył na dalekich przedmieściach (PiS w wyborach samorządowych stracił nie tylko Elbląg i Radom, stracił nawet Wołomin, gdzie wieloletni burmistrz PiS, choć wspierany przez żwawy i wyposażony w gazrurki wołomiński SKOK, musiał ustąpić miejsca kandydatce wspartej przez PSL).
Ale powróćmy do meritum. Pięciu biskupów za szesnaście milionów. W tym biskup Depo z Częstochowy, strażnik „świętej wieży” (tym razem dokładny cytat z piosenki Staszczyka). Depo lubi porównywać dzisiejsze polskie państwo do szwedzkiego potopu, a siebie i PiS do obrońców jasnogórskiego klasztoru.
Jak więc z tej przez samego biskupa stworzonej historycznej analogii wynika, gdyby Szwedzi zapłacili 16 milionów (w ówczesnej walucie), ks. Kordecki pobłogosławiłby im kolubrynę, a sekretną biografię Babinicza vel Kmicica sypnął jakiemuś szwedzkiemu Markowi P.
Takie jest nasze prawdziwe odwieczne narodowe czytanie Trylogii. Jeśli oczywiście czytamy ją Brzozowskim, a nie Komorowskim, na którego nawet taki pies wartowniczy III RP jak ja będzie w stanie się zmusić zagłosować dopiero w II turze. I wyłącznie, jeśli w tej drugiej turze alternatywą będzie Andrzej Duda.
Macie swój kościółek prawicowcy z PiS-u. Macie swój kościółek prawicowcy z PO. Macie swój handelek dewocjonaliami z Janem Pawłem II na skalę kosmiczną – panowie i panie z każdego miejsca tutejszych „cywilizowanie konserwatywnych” mediów. Szesnaście milionów za pięciu biskupów. W dodatku Fundusz Kościelny czy konsekwencje działania Marka P. w Komisji Majątkowej wysokość tego rachunku znacznie jeszcze podnoszą. Ja wiem, że jeśli Platforma tych szesnastu milionów Kościołowi nie da, jeśli spróbuje zamienić Fundusz Kościelny na dobrowolny kościelny podatek albo przyjrzy się – nie daj Boże – konsekwencjom działania Marka P. w Komisji Majątkowej, to nuncjusz papieski do następnego marszu PiS wydeleguje 20 biskupów i będzie gorąco.
Przy całym jednak zrozumieniu dla ryzyka, jakie niesie obecność biskupów w tym czy innym marszu, wydaje się, że nie są oni warci aż takich pieniędzy. Albo może się mylę, może wciąż przeceniam siłę polskiego świeckiego państwa, podczas gdy realistycznie wycenia tę siłę jedynie Bartłomiej Sienkiewicz.
Tak czy inaczej, Chrystusa nie ma dziś ani w „Kościele toruńskim”, ani w „Kościele łagiewnickim”, no bo przecież nawet Jan Maria Rokita, kiedy to barwne przeciwstawienie budował, nie myślał o Chrystusie, ale o doraźnym partyjnym wykorzystaniu Kościoła. Nie wiem, jak ludzie z Łagiewnik, ale mnie jako torunianina sama nazwa „Kościół toruński” na określenie Kościoła o. Rydzyka obraża. Obraża i rani tym bardziej, że jest w tym niestety odrobina prawdy. My, toruńscy mieszczanie, niemieccy, polscy, „tutejsi” (cyt. za bracia Mackiewiczowie, którzy wyjątkowo nie przepadali za państwem narodowym), potrafiliśmy u progu Renesansu złamać zakon krzyżacki, który zabraniał nam ten próg Renesansu przekroczyć. To dziś może być trudne do wyobrażenia, ale I Rzeczpospolita wydawała się wówczas mieszczanom toruńskim państwem bardziej świeckim i bardziej nowoczesnym niż państwo zakonne.
Dziś jednak zakon o. Rydzyka złamał moje miasto całkowicie. My nawet miewaliśmy wcześniej w hanzeatyckim Toruniu chrześcijaństwo. Choć ostatecznie katolickie, to jednak z wyraźnym higienizującym wpływem protestantyzmu z sąsiedniej ulicy. Z kultem Boga, ale bez przesadnego kultu idoli i bożków. W toruńskich kościołach modlono się kiedyś do Jahwe, Jezusa i Gołębicy, a nie do Putina albo do papieża. Tymczasem dziś duszę miasta zatruwa coś, co w ogóle już nie jest chrześcijaństwem. A prezydentem miasta jest od stu lat koleś z „Ordynackiej” dzielący się władzą z Rydzykiem i oddający mu miasto, bo bez poparcia Rydzyka prezydentury by nie miał. Kultywujcie swoją nostalgię za PRL-em, będziecie w ten sposób kultywować nostalgię za oportunizmem i najgorszą konserwą.
Już słyszę głosy oburzenia odpowiedzialnych konserwatystów z PO i prezydenckiego pałacu. „Jak można zestawiać ze sobą fakty tak niepowiązane, czyli odpowiedzialne odwołanie przez nuncjusza pięciu biskupów z marszu Kaczyńskiego z równie odpowiedzialnym przeznaczeniem kolejnych szesnastu milionów z budżetu kultury na budowę Świątyni Opatrzności Bożej i muzeum Jana Pawła II w jej wnętrzu. Tylko będąc takim nihilistą jak Brzozowski, Heine czy Brecht można te dwie zupełnie niepowiązane ze sobą odpowiedzialne decyzje tak nieodpowiedzialnie ze sobą powiązać”.
To jednak będą głosy oburzenia tak samo przekonujące, jak oburzenie Marka Lasoty, kiedy mu wypomniano, że porzucając Platformę i zostając kandydatem PiS na prezydenta Krakowa, zatrudnił przy okazji dwie swoje córki, wciąż jeszcze studentki, jako asystentki europarlamentarzysty i prezydenckiego kandydata PiS Andrzeja Dudy, „bo są utalentowane” (cytuję Lasotę). Pamiętam, jak wszystkich śmieszyło, kiedy Waldemar Pawlak przyłapany na tym, że zatrudnił swoją matkę na publicznym etacie, pytał z oburzeniem: „Jak można było nie zatrudnić mamy?”. Ale on przynajmniej nie zasłaniał własnego nepotyzmu Bogiem i Historią, może z naiwności. Tymczasem profesor Lasota to tak przy okazji dyrektor krakowskiego oddziału IPN, co świetnie pokazuje, jak łączyć w Polsce moralizowanie na temat przeszłości z załatwianiem drobnych biznesów w teraźniejszości.
Ja rozumiem wymagania naszego odzyskanego śmietnika. Ja nawet lojalnie odczuwam radość z tego odzyskanego wielopartyjnego śmietnika, bo jednopartyjny śmietnik PRL-u bywał jeszcze bardziej skorumpowany i jeszcze bardziej okrutny.
Ale zaciąganie do tego partyjnego śmietnika Boga, Kościoła, 13 grudnia, ofiar z kopalni Wujek, ludzi zastrzelonych w Lubinie i we Wrocławiu, Grzegorza Przemyka, Bogdana Włosika… to zwyczajne bluźnierstwo. Równie przykre, kiedy bluźni PiS, Platforma czy kiedy bluźnią biskupi.