21 marca to Międzynarodowy Dzień Walki z Dyskryminacją Rasową.
– To czwórka wyszehradzka w znacznej mierze przyczyniła się do tego, że Unia dzisiaj już otrzeźwiała – powiedział prezydent Węgier János Áder na zeszłotygodniowym spotkaniu z Andrzejem Dudą. Reakcje zachodnich państw Unii na postawę Polski, Węgier, Czech i Słowacji sugerują jednak coś innego – Unia nie tyle otrzeźwiała, ile oniemiała widząc, jak samolubne okazały się kraje Europy Wschodniej.
21 marca to Międzynarodowy Dzień Walki z Dyskryminacją Rasową. W sobotę 16 marca pod hasłem „Powiedz nie rasizmowi” ulicami Warszawy przeszła demonstracja. Podobne odbywają się w Polsce od lat, ale kryzys uchodźczy i polityka nowego polskiego rządu nadają im zupełnie nowe znaczenie. Kilka lat temu wydawało się, że skrajne poglądy i hasła „Polska dla Polaków” wygłaszać mogą nacjonaliści rzucający kostką brukową w policję na marszach 11 listopada. Jeszcze przed wyborami okazało się jednak, że kartą ksenofobiczną gotowy jest grać nawet lider największej, idącej po zwycięstwo partii.
Jak to leciało? – Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie: cholera na wyspach greckich, dyzenteria w Wiedniu, różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne. To nie oznacza, żeby kogoś dyskryminować… Ale sprawdzić trzeba – mówił przed wyborami Jarosław Kaczyński.
Na Słowacji przed tamtejszymi wyborami premier Robert Fico mówił – Kończymy z cierpliwością wobec Grecji – przyjmując twardą postawę wobec kryzysu uchodźczego. Po wyborach dodał – Nigdy nie wpuścimy nawet jednego muzułmanina na teren Słowacji! Nie chcemy tworzyć tu żadnych muzułmańskich społeczności, ponieważ stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa.
Wstępując do Unii Europejskiej Polska liczyła, że dołącza do klubu wybrańców, czyli grona bogatych krajów zachodu. Otwarte granice i dostęp do międzynarodowego kapitału miały nam przynieść szczęście i dobrobyt.
Wpuścili nas przecież na przyjęcie, gdzie szampan leje się strumieniami. Okazało się jednak, że dotarliśmy pod koniec imprezy, gdy szampan się kończy.
Na trochę się jeszcze załapaliśmy (dopłaty i fundusze strukturalne!), ale po niedługim czasie było widać, że gospodarze mają w piwnicy kryzys, przez co zmienia się model imprezy. Mile widziane jest BYOB (bring your own bottle), czyli przynieś własną butelkę. A na to się przecież nie umawialiśmy.
Jeszcze we wrześniu zeszłego roku premier Ewa Kopacz po nadzwyczajnym szczycie Grupy Wyszehradzkiej mówiła – Polska zawsze stała i stoi murem za wartościami, o które Polacy tak długo walczyli. Nie uchylamy się od solidarności.
Szybko okazało się, że to słowa bez pokrycia. Uchylamy się bowiem, kiedy tylko możemy, grając strachem wyborców przed uchodźcami. Wybory w Polsce i na Słowacji pokazały, jak łatwo go zinstrumentalizować. Kto wie, może gdyby ówczesna premier zagrała kartą „uchodźcy przenoszą pasożyty i pierwotniaki”, jej partia zdobyła by więcej głosów, a wynik wyborów byłby inny. Pytanie tylko, czy rolą polityka naprawdę ma być podsycanie strachu i cyniczne używanie go w walce wyborczej?
Grupa Wyszehradzka przez lata była tworem uśpionym. Potrzebowaliśmy jej, gdy staraliśmy się o członkostwo w UE i NATO. Później nikogo nie obchodziła, bo każdy z krajów V4 wolał być partnerem krajów zachodu niż myśleć o sobie, jako o części jakiejś Europy Wschodniej czy nawet Środkowej. Reunion nastąpił dopiero wówczas, gdy zaostrzył się kryzys uchodźczy. Nagle okazało się, jak wiele nas łączy z Czechami, Słowakami i Węgrami. A co konkretnie? Np. pogarda dla Romów, ksenofobia, silne ruchy nacjonalistyczne otwarcie nawołujące do nienawiści na tle religijnym czy rasowym. Rasizm zjednoczył Grupę Wyszehradzką – bo przecież nie interesy geopolityczne, które różnią nas (zwłaszcza Polaków z Węgrami) dramatycznie.
Okazało się, że Unia Europejska to już nie tylko dobra ciocia, która będzie się dorzucać do naszej kasy, w wakacje zaprosi do siebie na plażę, a nawet pozwoli dorobić pracą u siebie w ogródku. Zaczęła oczekiwać, że po kilkunastu latach wyrośliśmy z krótkich majtek i możemy przyjąć na siebie jakieś obowiązki domowe. Kiedy wypowiedziała rzecz wprost, oznajmiliśmy jednak, że nie na to żeśmy się, ciociu zgadzaliśmy. Żeby rzecz wybrzmiała dobitniej, odbudowaliśmy nawet relacje z sąsiadami z Wyszehradu. Solidarność solidarnością, ale nie będziemy żadnych obcych do siebie zapraszać. Nawet, jeśli uciekają przed wojną, prześladowaniami czy katastrofą gospodarczą. A solidarni możemy być, owszem, ale z… Czechami, Słowakami i Węgrami.
Słowacki politolog Michal Vašečka mówi w rozmowie z Michałem Sutowskim: – Jeśli chodzi o faszystów – mówię o Partii Ludowej Kotleby – to media głównego nurtu starały się im nie pomagać, nie pokazywać ich, nie dawać im głosu. Trochę tak, jak Niemcy zachowywali się wobec skrajnej prawicy do czasu Alternatywy dla Niemiec. Jak widać, to niespecjalnie pomogło: dziś toczy się dyskusja, czy może lepiej byłoby ich pokazywać, ale „w całości”, to znaczy wraz z ich koszmarnym obliczem.
Może i nasze media głównego nurtu popełniły błąd zostawiając mówienie o nacjonalistycznej, ksenofobicznej twarzy prawicy ruchom społecznym i organizacjom pozarządowym, od lat alarmującym, że źle się dzieje w państwie polskim?
Być może Unia Europejska faktycznie „otrzeźwieje” dzięki Wyszehradzkiej czwórce – sytuacja w Europie Wschodniej uprzytamnia bowiem wszystkim błąd, jaki popełniono, pozwalając na odradzanie się ksenofobii i rasizmu, na które nasz region skądinąd nie ma monopolu.
Nasz redakcyjny kolega, słowacki fotograf i reporter Tomas Rafa od lat dokumentuje „nowy nacjonalizm” w regionie. Dotąd większość jego prac to reportaże z demonstracji ulicznych. W zeszłym tygodniu Tomas przyszedł do redakcji, żeby podpisać mu podanie o akredytacje dziennikarską do słowackiego parlamentu. Teraz tam będzie dokumentował nowy nacjonalizm. Przez chwilę się z tego śmialiśmy, ale był to śmiech przez łzy.
**Dziennik Opinii nr 81/2016 (1231)