W postulatach pielęgniarek z CZD odbijają się problemy całej polskiej służby zdrowia.
Od tygodnia trwa strajk pielęgniarek w Centrum Zdrowia Dziecka i jak zdarzało się już często w przeszłości, tak i ten protest nie dotyczy tylko pielęgniarek i ich interesów. Protestujące domagają się podwyżek i – co symptomatyczne – wzrostu zatrudnienia. W tych postulatach odbijają się dzisiejsze problemy skomercjalizowanego systemu ochrony zdrowia.
Jeśli chodzi o podwyżki, to pielęgniarki domagają się zrealizowania zapisów porozumień z jesieni zeszłego roku, gdy rząd reprezentowany przez ministra Zembalę przystał na porozumienie zakładające stopniowy, ale wyraźny wzrost pielęgniarskich pensji. Sęk w tym, że pensje wypłaca nie ministerstwo, ale konkretne szpitale i nie wszędzie pielęgniarki otrzymują satysfakcjonujące je kwoty i stąd między innymi strajk w CZD.
Porozumienie o podwyżkach było konieczne. Skandalicznie niskie pensje pielęgniarek były jednym ze sposobów, dzięki którym dyrektorzy placówek mogli utrzymywać niższe koszty funkcjonowania szpitali. Doprowadziło to do spadku napływu nowych osób do zawodu i zwiększania się średniej wieku pracujących pielęgniarek. Płacąc niskie pensje doświadczonym pielęgniarkom, dyrektorzy żerowali na ich przywiązaniu do pracy i mniejszej niż w przypadku młodych ludzi skłonności do zmiany zawodu.
Gdyby nie centralna interwencja, taktyka dyrektorów – racjonalna ekonomicznie na poziomie szpitala – doprowadziłaby do systemowej katastrofy. Po prostu nie byłoby pielęgniarek chcących wykonywać tę pracę.
Wiem, co powiedzą zwolennicy wolnego rynku. Gdy pielęgniarek będzie mniej, ich pensje wzrosną. No i tu właśnie pojawia się drugi z postulatów strajkujących, pokazujący, do czego prowadzi rynkowe myślenie w odniesieniu do zdrowia.
Może i pensje poszczególnych pracowników będą wzrastać, ale myślący kryteriami ekonomicznymi dyrektorzy oszczędzać będą na czym innym. Na czym? Na liczbie pracowników oczywiście. Pracę sześciu pielęgniarek mogą przecież wykonywać cztery. A jakość opieki? Tu właśnie wrócić trzeba do żerowania. Dyrektorzy są przekonani, że pielęgniarki – ze względu na swój etos – będę wykonywać pracę tak samo dobrze nawet przy zwiększonych obciążeniach.
Nie jest to problem dotyczący tylko pielęgniarek. Podobne rzeczy dzieją się w odniesieniu do lekarzy. Niedawno jeden z największych i najbardziej prestiżowych warszawskich szpitali dokonał redukcji obsady w zakładzie radiologicznym. Dyrekcja stwierdziła, że tam, gdzie pracowało dwóch specjalistów, wystarczy przecież jeden. Nieformalnie oczekuje się jednak, że nadmiar badań, które nawarstwiają się ze względu na redukcję personelu, lekarze opiszą w nieopłacanych nadgodzinach. Przecież nie zostawią kolegów i koleżanek lekarzy z innych klinik oraz pacjentów w potrzebie, prawda?
Dobrze, że pielęgniarki zdecydowały się na strajk, żeby pokazać ten problem. Nie była to łatwa decyzja. Nie jest łatwo zyskać akceptację dla odejścia od łóżek chorych dzieci. Tym bardziej strajkującym należy się poparcie, bo zdecydowały się na odważny gest, który w dłuższej perspektywie przynieść może poprawę jakości opieki.
Na taki gest nie stać za to niestety ministra zdrowia, Konstantego Radziwiłła, który przypomniał pielęgniarkom, że ich strajk to wielkie koszty i straty finansowe dla Centrum Zdrowia Dziecka. Jak widać logika komercjalizacji trzyma się mocno i spór w jednym szpitalu staje się od razu walką z całą logiką źle działającego systemu.
Dlatego avanti siostry! Wiemy, że walczycie także o nasze interesy!
Czytaj też
Julia Kubisa, Pielęgniarek jest za mało i za mało zarabiają
**Dziennik Opinii nr 149/2016 (1299)