Spindoktor-termofor, odpowiedzialny za ocieplanie wizerunku premiera, musiał w ostatnim czasie wyjechać na all-inclusive.
Niektórzy dziennikarze radzą Tuskowi, by zesłał Gowina pod Wawel. Jako prezydent Krakowa niedoszły szef PO byłby pochłonięty cięciami w edukacji oraz ograniczaniem rozbudowanej w ostatnich latach komunikacji tramwajowej. I oddawaniem Kościołowi tego, czego Kościół w Krakowie sobie jeszcze nie zdążył wziąć. Zajęty Gowin nie miałby czasu na rycie pod premierem.
Osobliwy pomysł – za karę zrobić rywala prezydentem drugiego co do wielkości miasta w Polsce. Zresztą – to nie jest sprawa rozmiaru. Jasło, gdzie niedoszły lider PO się wychowywał i był przez dziewięć lat bramkarzem lokalnej drużyny piłkarskiej, też sobie na Gowina nie zasłużyło. Zamiast karać eksministra sprawiedliwości, Tusk ukarze krakowian i krakowianki.
– Ratunku! – krzyczą dzieci jak najbardziej narodzone. – Przyjdzie doktor Gowin i zabierze przedszkola – straszą je mamusie i tatusiowie. – Nie zabierze, tylko przekaże fundacjom i zakonnicom – uspokaja kandydat na prezydenta.
Oczywiście cała Gowingate to kolejna bzdura i temat zastępczy. Na próbie ukarania Krakowa Gowinem najwięcej wygrałby obecny prezydent Jacek Majchrowski. Gdyby Platforma rzeczywiście wystawiła żarliwego obrońcę zarodków i niedoszłego następcę Tuska, sporo krakowskiego elektoratu PO przeszłoby właśnie do Majchrowskiego. Ma on wystarczająco konserwatywny wizerunek, by co wybory w drugiej turze głosował nań elektorat PiS. I wciąż jest wystarczająco kojarzony z lewicą, by popierało go co wybory SLD.
Obecny prezydent wygrałby w pierwszej turze albo ewentualnie w drugiej starł się z kandydatem PiS. Tak czy owak, przy obecnym układzie na planszy, na ostatnim polu i tak spokojnie czeka Jacek Majchrowski. I na myśl o Gowinie uśmiecha się znad cygara. Nie takich skoczków widział. Karząc Gowina, Tusk ukarałby swoją partię.
Spindoktor-termofor, odpowiedzialny za ocieplanie wizerunku premiera, musiał w ostatnim czasie wyjechać na all-inclusive.
Zaraz po pomyśle ukarania mieszkańców Krakowa szef rządu postanowił ukarać mieszkańców Warszawy.
Referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz nie da już się uniknąć, a coraz więcej wskazuje na to, że nawet wznowienie ruchu metra tydzień przed czasem nie powstrzyma gniewu wyborców. O bojkot plebiscytu apelują prezydent i prymas, Paradowska, Blikle i Barciś – ale i to może nie wystarczyć. Tusk zapowiedział więc, że nawet jeśli Gronkiewicz-Waltz zostanie odwołana, to jako szef rządu powoła ją na komisarza Warszawy.
Bezczelność, buta? Jasne, ale może się okazać, że także mocna podstawa do politycznej nagrody Darwina. Tusk już raz przeprowadził manewr odgórnego resetu skompromitowanych władz miejskich. Było to jeszcze przed szczytem referendalnej rewolty, jeszcze zanim największy polski dziennik na drugiej stronie zastanawiał się, kto w Elblągu zostanie przewodniczącym rady miejskiej, a kto wiceprezydentem. Pamięta pan Bytom, panie premierze?
To tam, na Górnym Śląsku, pierwszy raz w większym mieście odwołano zarówno platformerskiego prezydenta, jak i platformerską radę. Czarę niezadowolenia przelały cięcia w oświacie i likwidacja szkół. I kogo Donald Tusk wyznaczył na komisarza miasta? Byłą wiceprezydent odpowiedzialną za edukację. Co więcej, Halina Bieda wystartowała również w kolejnych wyborach. Nie muszę dodawać, że właśnie po tych wyborach z lokalnej Platformy nie było co zbierać.
Czy w Warszawie ten scenariusz się powtórzy? Zamiast wykonywać rozmaite przetasowania, zamiast bić pianę wokół jakichś „warszawskich nowych otwarć”, Tusk wybiera opcję silnej ręki. Nie chcieliście Hanki? I tak ją dostaniecie. Nie oddolnie, to odgórnie – wiceszefowa PO panuje w Warszawie. Ku radości opozycji, dla której straci resztki legitymacji do rządzenia w stolicy. I której Tusk dostarczy mocnych argumentów.
Jak mówi staropolskie przysłowie, tonący brzydko się chwyta. Brzytwą premier bawi się już od dawna. I coraz szerzej się uśmiecha. Nową politykę wizerunkową premiera Tuska gorąco popieram.