Zamiast zwiększenia kwoty wolnej od podatku – Karta Dużej Rodziny, z którą zrobimy tańsze zakupy w delikatesach Alma. Oto polska polityka społeczna.
Pod koniec grudnia, na tle choinki, prezydent Bronisław Komorowski podpisał ustawę o Karcie Dużej Rodziny. Ustawa ta przez medialne usta koalicji wymieniana jest jako wielki, jeśli nie wręcz największy sukces rządzących i dowód na to, jak ważna dla PO i PSL jest polityka społeczna – nie tylko w deklaracjach. Kilka miesięcy po żenującym spektaklu, którego główny aktor i reżyser Donald Tusk pytał rodziców dzieci niepełnosprawnych, skąd on, premier, ma wziąć pieniądze na zabezpieczenie bytu opiekunom osób niepełnosprawnych, minister Kosiniak-Kamysz znalazł sposób na wsparcie rodzin wielodzietnych. Dostaną zniżki! Bez względu na status materialny: każda rodzina z co najmniej trójką dzieci może skorzystać z ulg w placówkach kulturalnych, gminnych ośrodkach sportu, w komunikacji publicznej. Do akcji ochoczo przyłączyły się firmy chcące pokazać, że pojęcie społecznej odpowiedzialności biznesu nie jest im obce. Poza sensowną zniżką na wspólne podróże kolejami (państwowymi), tańszymi wejściami do muzeów (państwowych) czy na baseny (z reguły samorządowe) rodzina wielodzietna może o 20 proc. taniej przenocować w hotelu-rezydencji „Belweder” (pokój jednoosobowy już od 309 zł), o 5 proc. taniej zrobić zakupy w delikatesach Alma lub o 10 proc. taniej kupić garnitury Vistuli. Pewnie niewiele osób skorzysta, a promocja jest.
Tyle że otrzymane od firm, instytucji czy korporacji zniżki nie załatwiają polityki rodzinnej ani polityki społecznej. Co piąte polskie dziecko jest ubogie lub żyje na granicy ubóstwa. Na 29 badanych krajów europejskich zajmujemy 24. miejsce, jeśli chodzi o dostęp do podstawowych dóbr, opieki medycznej czy warunki do nauki. Te dzieci w przyszłości nie będą miały szans konkurować na rynku pracy ze swoimi rówieśnikami nie tylko z zamożniejszej Skandynawii, ale też ze Słowakami, Czechami czy Grekami.
Wszyscy o tym wiedzą, wszyscy o tym mówią. To wstyd i hańba – grzmią z mównicy i chętnie fotografują się na balach charytatywnych lub w czasie dorocznych zbiórek żywności czy ubrań dla najuboższych. Natomiast zmian systemowych niemiłościwie nami rządzący zwolennicy Adama Smitha nie chcą ani zaproponować, ani wprowadzić.
I tak kilka dni temu realne wsparcie najuboższych, jakim byłoby podwyższenie kwoty wolnej od podatku do poziomu zależnego od dochodów potrzebnych do zapewnienia minimum egzystencji, zostało odrzucone głosami jakże prorodzinnych PO i PSL.
Nawet PiS, z zasady przeciwny wszelkim propozycjom Twojego Ruchu (wnioskodawcy), zagłosował za tym, by kwota wolna od podatku wynosiła nie jak obecnie 3091 zł, ale 6253,32 zł. Jednak Platforma Obywatelska, która z budżetu państwa szczodrze finansuje katechetów i kościoły, która naraża państwowe finanse na uszczuplenie przez kary unijne grożące choćby za brak odpowiednich działań w celu utrzymania standardów czystości powietrza czy też kuriozalne zakupy typu Pendolino zamiast bydgoskiej Pesy, gdy ma wesprzeć osoby zagrożone biedą i wykluczeniem (a więc nie swój elektorat), odkrywa, że budżet nie jest z gumy. Zmniejszenie w tym konkretnym przypadku wpływów do budżetu postrzega bowiem wyłącznie jako koszt, nie chcąc dostrzec, że część kwoty wróciłaby do budżetu w innych podatkach – choćby w podatku VAT nałożonym na ubrania, obuwie czy produkty spożywcze, czyli dobra, które rodziny te mogłyby skonsumować. Co więcej, osoby niezamożne nie sięgają po dobra luksusowe (zazwyczaj produkcji zagranicznej) i często robią zakupy lokalnie (na bazarach czy w okolicznych sklepikach). Fakt, przy okazji zarobiłyby też dyskonty, których praktyki dotyczące zarówno standardów zatrudniania, jak i podatków są wszystkim dobrze znane. Choć nie na tyle, by neoliberalni doktrynerzy zechcieli z uprawianym przez nie wyzyskiem walczyć.
PO i PSL nie chcą też zauważyć, że beneficjenci nowej ustawy w mniejszym stopniu byliby klientami pomocy społecznej, mogliby za to zaspokoić więcej potrzeb i mieliby możliwość wspierania dzieci w ich edukacji, dając im większe szanse na stabilność finansową i godne życie w przyszłości. Mając więcej pieniędzy w portfelu, nie byliby skazani na łaskę czy niełaskę systemu zasiłków.
Tylko że na efekty takiej zmiany przyszłoby zaczekać. A Platforma nie ma tyle czasu, efekty potrzebne są na już, na wybory.
Dla przeciętnego obywatela polskie państwo nie jest Robin Hoodem zabierającym bogatym. Jest szeryfem z Nottingham, który niemogącym obronić się przed fiskusem biednym zabiera, a współczesnych baronów – korporacje, banki – zostawia w spokoju.
Dbając o dochody państwa, niezbędne dla utrzymania zdobyczy cywilizacji i ich rozwoju, nie można zapominać, że obywatele muszą widzieć, iż państwo działa dla dobra wspólnoty i w zakresie swych możliwości troszczy się o rozwój wszystkich.
Karta Dużej Rodziny jest tym, co uczyniono z większością instrumentów państwa: ersatzem, którego opakowanie być może jest ładne, ale braku polityki nie da się pod nim ukryć.