Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

„Młodzież nasza należy do rodziców, potem do Kościoła, a dopiero później do państwa”. Kościelna wizja oświaty w Polsce

Przez wieki oświatę traktowano jako domenę wyłącznych wpływów kościelnych i chociaż nastanie „epoki świateł” rozpoczęło proces ich rugowania, to wciąż istnieją miejsca, gdzie pozostały rudymenty tej zależności. Można do nich zaliczyć nasz kraj – z podkreśleniem, że istotna część społeczeństwa jest tym faktem usatysfakcjonowana.

Kontekst

📩 List biskupów przeciw edukacji zdrowotnej wykorzystuje alarmistyczną retorykę, przedstawiając nowy przedmiot jako zagrożenie dla moralności i rodziny, co w rzeczywistości jest reakcją na ograniczenie wpływów Kościoła w szkołach (m.in. zmniejszenie godzin religii).

👨🏻‍🏫 Kościół od II RP dążył do podporządkowania systemu edukacji normom religijnym: poprzez obowiązkowe praktyki, nadzór kleru nad nauczycielami czy próby wprowadzenia szkół wyznaniowych, często przy wsparciu władz państwowych.

⛪ Współcześnie Kościół nadal postrzega szkołę jako przestrzeń swojej władzy, a jego sprzeciw wobec edukacji zdrowotnej wpisuje się w długotrwałą strategię odzyskiwania i rozszerzania wpływów; przyszłe decyzje polityczne mogą znów otworzyć drogę do realizacji podobnych postulatów.

Histeria wokół wprowadzenia do szkół „edukacji zdrowotnej” i wydany z tego powodu list biskupów do wiernych przywołują doprawdy apokaliptyczne argumenty. Adresaci elaboratu pod groźbą kary boskiej w nowym przedmiocie mają dostrzec źródło zepsucia moralnego, problemów małżeństwa i rodziny, zwiększającej się populacji osób homo i transseksualnych oraz katastrofy demograficznej naszego kraju. Te i inne nieszczęścia mają nadejść dopiero wraz z nowym przedmiotem, bo dotychczas wychowane przez polski Kościół społeczeństwo żyje przykładnie w poświęconych związkach małżeńskich, rozpoczynając pożycie seksualne na znak dany przez księdza, a przypadki pedofilii, konkubinaty, ciąże czy gwałty na nieletnich są robotą zdeprawowanych ateistów.

Kościelne przywileje w polskich szkołach: tradycje, praktyki i codzienność

Nowy przedmiot w świetle ukazanych w piśmie wywodów nie jest próbą przygotowania młodzieży na wyzwania, jakie stawia przed nią szybko zmieniająca się rzeczywistość, ale umyślnym zamachem na katolicką moralność i seksualność młodego pokolenia, ukształtowanych przez bogobojne i tradycyjne rodziny oraz świecących na tym polu przykładem kapłanów. Autorzy listu nawet nie starają się ukryć związku między jego napastliwym tonem a dość stanowczymi działaniami władz oświatowych, racjonalizując obecność religii w szkołach. Nie tylko wymiar czasowy katechezy został zmniejszony o połowę, ale wprowadzono też wymóg organizowania jej na początku bądź końcu lekcji. Biskupi doskonale wiedzą, że to ostatnie postanowienie z czysto wygodnickich powodów może znacząco obniżyć ilość chętnych do uczęszczania na nieobowiązkowe zajęcia.

Czytaj także „Kościół katolicki takich ustaw nie uzna”. Bez poparcia biskupów nie da się rządzić Polską Robert Herzyk

Nie bez znaczenia jest też okoliczność, w której rządzący po raz pierwszy od 1989 roku odważyli się ograniczyć kościelne wpływy w tak ważnym obszarze, jak wychowanie młodego pokolenia.

Do tej pory – niezależnie od rządzącej opcji politycznej – nikt nie ośmielił się podnieść na nie ręki. Oprócz obecności religii wpływy te obejmują szereg zwyczajów, które w sposób nieformalny zagościły w wielu polskich szkołach.

Wiele lat temu wykreślono piątek jako dzień imprez rozrywkowych, chociaż ten najlepiej się nadaje do ich organizacji. Z wiadomych przyczyn dyskoteki i inne podobne wydarzenia odbywają się w środku tygodnia, co dezorganizuje normalną pracę szkoły. Uczniowie z „przemęczenia” nie pojawiają się nazajutrz na lekcjach, a ci , którzy przychodzą, zgłaszają gremialnie (najczęściej uwzględniane) nieprzygotowanie do zajęć. Ci niegustujący w szkolnych zabawach dostrzegłszy, że w zaistniałej sytuacji mogą stać się kozłami ofiarnymi przeznaczonymi do gruntownego odpytywania, znajdują świadków potwierdzających obecność na zapewniającej zbawienne alibi imprezie.

Szkolne poczty sztandarowe uczestniczą w obchodach rocznicowych, do których zwyczajowym preludium jest msza święta w lokalnym kościele. Co prawda nic nie stoi na przeszkodzie, aby pojawiły się dopiero na właściwej uroczystości, ale takie rozwiązanie, odbiegające od utrwalanych latami zwyczajów, dla wielu dyrektorów i nauczycieli jest niewyobrażalne. Dlatego obecność w tym honorowym gronie jest w praktyce zarezerwowana dla uczniów wyznania katolickiego. Nie rodzi to jednak większych konfliktów, bo z jakichś powodów młodzież nie garnie się do tych zaszczytnych obowiązków zbyt ochoczo. W uzupełnieniu warto dodać, że są w Polsce miejsca, gdzie szkolne poczty sztandarowe spotykamy nawet na uroczystościach czysto religijnych.

Kościelna dominacja i przedwojenne postulaty episkopatu

Zdaniem biskupów zapowiadana edukacja zdrowotna podważy wychowawczą funkcję szkoły oraz stanie w jaskrawej sprzeczności z innymi zadaniami, do jakich owa placówka została powołana. Właściwie od samego początku transformacji ustrojowej Kościół ma wobec tych zadań pewne, niespełnione do dziś, oczekiwania. Być może obawa przed gwałtowną reakcją liberalnych mediów powstrzymuje jego kierownictwo od wyrażenia stanowiska w sposób tak dosadny, jak czynią to lokalni duszpasterze – zwłaszcza w miejscach, w których ich przemyślenia są traktowane jak prawdy objawione. Uważają, że szkoła powinna ściśle współpracować z parafią, a nauczyciele jako wychowawcy nie powinni zaniedbywać wychowania religijnego swoich podopiecznych.

Czytaj także Prawdziwą historię Kościoła można poznać tylko przez historię jego finansów Stasia Budzisz rozmawia z Kamilem Janickim

Podobne oczekiwania są w prostej linii nawiązaniem do realiów Polski międzywojennej, kiedy to „wyrobienie religijne” było jednym z zadań szkoły, wyartykułowanym w preambule do ustawy oświatowej z 1932 roku. Nad owym wyrobieniem miało czuwać Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Stosowny zapis nie pojawił się wcześniej wskutek przedłużających się prac legislacyjnych, ujednolicających system oświatowy po okresie zaborczych podziałów. To nie przeszkadzało klerowi, aby już u zarania niepodległości narzucać ustawodawcy rozwiązania gwarantujące przemożny wpływ na wychowanie młodego pokolenia. W marcu 1919 roku komisja szkolna episkopatu określiła swoje żądania w tym zakresie.

Domagano się:

– obowiązkowej katechezy i obowiązkowych praktyk religijnych w szkołach, na które składał się udział uczniów i nauczycieli w nabożeństwach niedzielnych, świątecznych oraz na początku i końcu roku szkolnego;

– zbiorowej modlitwy przed i po lekcjach oraz dwa razy do roku wspólnej spowiedzi;

– wprowadzenia szkoły wyznaniowej.

Na czym miało polegać funkcjonowanie szkoły wyznaniowej, tłumaczyła broszura księdza Stanisława Adamskiego. Według przyszłego ordynariusza śląskiego instytucja powinna się opierać na następujących zasadach:

– uczęszczają do niej wyłącznie katolicy;

– wszyscy nauczyciele są katolikami;

– treść nauki wszystkich przedmiotów pozostaje w zgodzie z zasadami i przepisami Kościoła katolickiego;

– nauka religii i wychowanie religijne pozostają pod nadzorem władzy kościelnej;

– władze kościelne mają prawo kontrolować moralność uczących w niej nauczycieli.

Warto dodać, że według propagatorów tej idei podobne placówki powinny funkcjonować na wszystkich poziomach nauczania, nie wyłączając szkół wyższych.

W marcowej konstytucji wprowadzono przymus nauki religii (z tego przepisu mógł skorzystać każdy zarejestrowany związek wyznaniowy (ateiści musieli posyłać swoje dzieci na zajęcia religii katolickiej). Obowiązkowość katechezy wiązała się z koniecznością uzyskania z niej pozytywnej oceny, aby awansować do następnej klasy. Parlamentarzyści, mając na uwadze procesy polonizacyjne na kresach, po zaciętej batalii odrzucili możliwość tworzenia za publiczne pieniądze szkół wyznaniowych, z czym Kościół katolicki nie pogodził się przez cały okres międzywojenny, w dalszym ciągu próbując wpływać na ustawodawcę bądź tworzyć takie placówki w drodze faktów dokonanych.

„Okólnik Bartla” i rozszerzanie szkolnictwa konfesyjnego w II RP

Potwierdzeniem skuteczności tych zabiegów było wzbogacanie polskiej oświaty o kolejne elementy typowe dla szkolnictwa konfesyjnego. 9 grudnia 1926 roku nowa sanacyjna władza wydała słynny „okólnik Bartla”, uznający praktyki religijne za część procesu nauczania i religijnego wychowania, co w praktyce oznaczało ich obowiązkowość dla uczniów i nauczycieli. Przymusowe były nabożeństwa z egzortą odbywane w niedziele, w święta oraz na początku i końcu roku szkolnego, trzydniowe rekolekcje, wspólna spowiedź trzy razy do roku, wspólna komunia oraz wspólna modlitwa przed i po lekcjach.

Czytaj także Zdecydujcie się: albo dobro dzieci, albo fajnokatolicyzm Paulina Januszewska

Mimo iż władze oświatowe nie przyjmowały do wiadomości zarzutów o narzuconym przymusie praktyk religijnych, tłumacząc pokrętnie, że wiara katolicka w warstwie aksjologicznej nie uznaje takiego przymusu, to parafialni duszpasterze nie wikłali się w podobne subtelności, wprowadzając dość szczelną barierę dla tych, którzy chcieli traktować poważnie ministerialne zapewnienia. Informują o niej szczegółowo ówczesne relacje prasowe: „spowiedzi urządzanej co parę miesięcy towarzyszą czynności ewidencyjno-buchalteryjne. Każdy chłopiec czy dziewczyna otrzymuje uprzednio perforowany, składający się z dwóch części talon. Jedną z nich wręcza się spowiednikowi przy konfesjonale, a drugą prefektowi w szkole. Dopiero gdy w ręku tego ostatniego znajdą się obydwie, własnoręcznie przez petenta podpisane części talonu, sprawę uważa się za należycie załatwioną, a obowiązek wychowawczo-religijny za dopełniony”. Dopełnieniem tych klerykalnych porządków było mianowanie w 1930 roku księdza Bronisława Żongołłowicza wiceministrem oświaty.

Ofiarami wyjątkowej pozycji duchowieństwa w szkołach coraz częściej padali nauczyciele, których pracę, zwłaszcza w autonomicznym województwie śląskim, traktowano jako dodatek do wychowania religijnego. Obradujący w 1930 roku zjazd Związku Nauczycielstwa Szkół Powszechnych uchwalił dość śmiałe rezolucje zmierzające do zahamowania kościelnych wpływów w murach szkoły. Jak nietrudno się domyślić, natychmiast wywołało to reakcję episkopatu, który na okoliczność nauczycielskich postulatów wydał specjalny list pasterski. Poucza w nim niepokornych belfrów, co następuje: „Młodzież nasza należy do rodziców, potem do Kościoła, a dopiero później do państwa. Ponieważ rodzice i Kościół zgodnie wymagają, by nauczycielstwo młode pokolenie wychowywało w duchu religijnym, nauczycielstwo całe do tego zastosować się jest zobowiązane”.

Na końcu listu znalazła się przestroga, w zgodzie z którą wychowawca lekceważący te obowiązki powinien być na wniosek katolickich rodziców usunięty z pracy.

Sanacyjne ustępstwa wobec kleru i niezrealizowany projekt szkoły wyznaniowej

List pasterski wywołał oburzenie w środowisku oświatowym, jednak nie zmieniło ono w żadnym wypadku znaczenia i pozycji duchowieństwa w szkolnych murach. Wręcz przeciwnie – nacisk na sanacyjne władze doprowadził do postawienia kolejnego kroku na drodze prowadzącej do szkoły wyznaniowej. Od początku lat trzydziestych w opracowywanych programach nauczania starano się tak dobierać ich treści, aby nie kolidowały z zasadami religii katolickiej. Ostatecznie w marcu 1936 roku minister Wojciech Świętosławski wydał rozporządzenie zalecające wszystkim nauczycielom szkół powszechnych i gimnazjów „zapoznać się z programem nauki religii rzymsko-katolickiej, aby przy realizowaniu programów z poszczególnych przedmiotów uwzględniali we właściwy sposób korelacje z nauką religii rzymsko-katolickiej”.

Tak sformułowane rozporządzenie nakładało na pedagogów nie tylko zakaz analizowania treści podważających religijne prawdy objawione, ale w oficjalnych aneksach podpowiadano tematykę zajęć, czyniącą z nich w praktyce uzupełnienie nauczania konfesyjnego. Proponowano, aby w programach muzyki pojawiły się pieśni kościelne, na zajęciach technicznych budowano ołtarzyki dla Matki Boskiej, a na historii coraz więcej czasu zajmowało zapoznawanie się z żywotami świętych.

Po wydaniu rozporządzenia ministra Świętosławskiego do zbudowania w naszym kraju wyznaniowej oświaty brakowało tylko zgody władz na zaprowadzenie w murach szkoły za publiczne środki segregacji religijnej, tworzącej osobne placówki dla katolików i osobne dla całej reszty młodzieży. Władze kościelne, dostrzegając umizgi słabnącej po śmierci Piłsudskiego sanacji, coraz intensywniej domagały się realizacji tego niespełnionego dotąd postulatu.

W 1936 roku obradujący w Częstochowie Synod Plenarny polskiego episkopatu kategorycznie przypominał: „Na mocy prawa przyrodzonego oraz orzeczeń papieskich rodzice katoliccy powinni się domagać, aby ich dzieci kształciły się w szkołach wyznaniowych (…), zanim szkoły wyznaniowe zostaną utworzone synod nalega (…) by nauczanie w obecnym ustroju szkolnym odpowiadało w całości zasadom nauki katolickiej i aby młodzieży nie narażano na szkody religijne i moralne przez niestosowną koedukację i przez powierzanie wychowania młodzieży katolickiej nauczycielom innowiercom”.

Czytaj także Ksiądz Tischner zbudował grunt pod Balcerowicza Tomasz Żukowski

Spełnienie tej wymarzonej idei wydawało się biskupom bliskie na wyciągnięcie ręki, kiedy rwący się do absolutnej władzy marszałek Edward Rydz-Śmigły zabiegał o ich poparcie przy budowie w 1937 roku swoistej monopartii – Obozu Zjednoczenia Narodowego. Ksiądz i poseł Grochowski z radością wygłaszał na sali sejmowej profetyczną, jak mniemał, formułkę: „polska szkoła wyznaniowa to robota ozonowa”. Tzw. kryzys wawelski z czerwca 1937 roku ostudził relację między władzami kościelnymi a sanacją, co być może miało istotny wpływ na to, że w czasach II RP ostatecznie nie ziściły się oczekiwania duchownego posła i do formalnego powstania szkolnictwa wyznaniowego nie doszło.

Współczesne ambicje polityczne Kościoła i wizja katolickiej szkoły

Porównywanie wszechwładzy oświatowej kleru w okresie międzywojennym z obecną jego ingerencją w programy nauczania może się wydawać bezzasadne, ponieważ tamte rozwiązania pochodzą z epoki, której powrót wydaje się dziś Polakom mało prawdopodobny. Warto jednak wziąć pod uwagę, że większość ówczesnych żądań oświatowych duchowieństwa pochodziła z ciągle aktualnej dla Kościoła encykliki Piusa XI O wychowaniu chrześcijańskim, wydanej w 1929 roku. Trzeba również pamiętać, że redukcja międzywojennych zdobyczy kościelnych nie była wynikiem autorefleksji, u źródeł której leżałoby przekonanie o ich archaicznym charakterze w szybko laicyzującej się rzeczywistości. Wręcz przeciwnie.

Czytaj także Otwarci katolicy są tylko listkiem figowym Tomasz Żukowski

W kościelnej narracji bardzo często słyszeliśmy o grabieży jego dóbr materialnych oraz instytucjonalnego wpływu na życie społeczne w PRL-u. Mimo że III Rzeczpospolita w swej dotychczasowej historii nie żałowała duchowieństwu różnych przywilejów i koncesji, trudno było dostrzec wdzięczność z tego powodu. Można odnieść wrażenie, że są one traktowane jako częściowy zwrot tego, co zgodnie z wolą katolickiego społeczeństwa Kościołowi się słusznie należy. Jak pokazuje przykład podstępnego zaostrzenia prawa antyaborcyjnego w 2020 roku, nieważne są tutaj trendy cywilizacyjne, liczy się przychylna podobnym roszczeniom władza i polityczna koniunktura.

Dlatego trudno dziś przewidzieć, jakie pomysły oświatowe może mieć szykująca się do przejęcia władzy za dwa lata i zmiany ustroju, uganiająca się za poparciem kleru prawica, z katolickim ultrasem Karolem Nawrockim na czele. A przykłady religijnego renesansu mieliśmy już w Europie i gdyby w niedalekiej przyszłości miały się powtórzyć, to z pewnością znaleźliby się nad Wisłą politycy pragnący uczynić z Polski pioniera w tym wyczekiwanym przez nich od dawna procesie.

**

Dr Robert Herzyk – historyk, doktor nauk społecznych, autor pracy doktorskiej na temat relacji lewicy niepodległościowej i Kościoła Rzymskokatolickiego w okresie międzywojennym, nauczyciel.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie