Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Miejsce Pamięci w Bełżcu, czyli krew w piach

Ambicją twórców tego miejsca, jakim ono jest obecnie, było przejąć kontrolę nad przekazem, nie bacząc na jego złożoność, i puścić go dalej w świat. No i klops!

Miejsce Pamięci w Bełżcu
3

Do Bełżca raczej trudno trafić przypadkiem. O ile nie jedzie się prosto do Ukrainy przez przejście graniczne w Hrebennem lub nie odwiedza z jakiegoś powodu Tomaszowa Lubelskiego, który jest największym miastem w okolicy, trzeba naprawdę chcieć tam dotrzeć.

Tegoroczny urlop z rodziną spędzałem na Roztoczu, 30 kilometrów od miejsca pamięci po niemieckim obozie zagłady. Przyciągnęło mnie ono siłą swojej powagi i faktem, że trudno byłoby powtórzyć taką sposobność.

Jako rodowitemu lublinianinowi nie trzeba mi wiele tłumaczyć o akcji Reinhardt. Przy ulicy, na której się wychowałem, stoi gmach, w którym mieściła się jej kwatera główna. Pomijając to, przemożna bliskość Majdanka kładzie się długim, smutnym cieniem na ogół miasta i odbija w tożsamości jego mieszkańców, czy tego chcą czy nie. Obóz Zagłady w Bełżcu pełnił kluczową funkcję w operacji zagłady Żydów pochodzących z Generalnego Gubernatorstwa i Białostocczyzny, zaś znajdujące się tam dzisiaj muzeum jest oddziałem Państwowego Muzeum na Majdanku.

Pojechałem tam, żeby jeszcze raz zmierzyć się z historią Zagłady oraz zapoznać z topografią miejsca, ciekawy, czy można z niej coś nowego odczytać, wysnuć jakieś doświadczenie i utrwalić na zdjęciach.

Fragment ekspozycji w Muzeum Miejsca Pamięci w Bełżcu
Fragment ekspozycji w Muzeum Miejsca Pamięci w Bełżcu. Fot. Jakub Szafrański

W kwietniu ubiegłego roku wybitna znawczyni zagadnienia Holokaustu Elżbieta Janicka opisała w „Gazecie Wyborczej” swoje doświadczenie wizyty w miejscach upamiętniających Obóz Zagłady w Treblince. Badaczka zauważyła tam kilka nadużyć i przeinaczeń ukazujących postępujący proces przechwytywania żydowskiej perspektywy hitlerowskich zbrodni przez polską myśl narodowo-katolicką.

Uwagi Elżbiety Janickiej spotkały się z paranoiczną reakcją dyrekcji muzeum w postaci doniesienia na autorkę do… Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Paranoja przedstawicieli narodowo-katolickiego nurtu pisania historii zresztą ma już swoją udokumentowaną historię i można z góry założyć, że jej bazyliszek ocknie się za każdym razem, gdy temat zostanie przywołany przez któregoś z niepokornych badaczy.

Spieszę więc zapewnić, że Muzeum i Miejsce Pamięci w Bełżcu są wolne od improwizowanych interwencji negacjonistów, naciąganej narracji czy ostentacyjnie sterczących krzyży. No, prawie.

Czytaj także Leszczyński: Komu nie można oddać przeszłości [rozmowa] Artur Troost

Nie ma wątpliwości co do żydowskiego charakteru ogromnej mogiły. W ogóle niewiele jest tam miejsca na pytania czy interpretacje. Staje się to dobitnie oczywiste, gdy zamierzam ten obiekt fotografować. Każde zdjęcie będzie tylko beznamiętnym zapisem totalnej wizji desygnowanych do projektu architektów. I to jest w porządku. Dobór środków, materiałów i ich efekt mogą komuś odpowiadać bądź nie, ale koniec końców jest to po prostu symboliczny grób. Rzadko dyskutuje się groby.

„Widz poddany jest bardzo silnym fizycznym doznaniom: zagubienia, samotności, strachu i niepewności” – pisze w recenzji pomnika-cmentarzyska Marta Leśniakowska na portalu Narodowego Centrum Kultury. Nic dodać, nic ująć. W moim przypadku uczucia te potęgował jeszcze fakt, że poza mną doliczyłem się jeszcze czwórki odwiedzających, a przez większość czasu byłem zupełnie sam, choć to środek sezonu turystycznego.

Emocjonalny dyskomfort zaczął się od uzmysłowienia sobie, że zostaję zanurzony w czyjejś bezalternatywnej koncepcji, a następnie oszołomiony księżycowym krajobrazem, surowością betonu, przestrzenią aranżowaną tak, by przytłaczać. Przypomniała mi się instalacja Mirosława Bałki How It Is pokazywana w galerii Tate Modern w 2010 roku – obiekt, którego nie da się sfotografować, co skłania do skupienia się na bieżącym przeżyciu zmysłowym.

Tylko, że ja nie po to tu przyjechałem, żeby być pod wrażeniem. Chciałem być pielgrzymem, a zostałem widzem spektakularnej realizacji sztuki współczesnej. Zero problemu, zaskoczenie i tyle. W sumie zaskoczenie pozytywne, bo to jakby lepsza wersja berlińskiego Pomnika Pomordowanych Żydów Europy, gdzie strażnicy co chwila muszą kogoś napominać, żeby nie siadał na stelach, które wydają się do tego zapraszać – zwłaszcza strudzonych łażeniem po mieście turystów. Albo jak schody z Pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej w Warszawie, na które też nie można wchodzić. Żużlowe wypalenisko z Bełżca nie zachęca do fizycznej interakcji.

Artystyczne instalacje potrafią wprawiać w osłupienie, budzić zwątpienie, podważać dominujące schematy odczuwania i myślenia. Z chęcią bym się temu poddał, niestety do tego akurat monumentu doklejony jest jeszcze skromny budynek kryjący ekspozycję muzealną. Ta, zależnie od przyjętego kierunku zwiedzania, może widza przygotować na doświadczenie pomnika-cmentarza lub wytłumaczyć je post factum. Tak czy siak, jest to niefortunne, bo niweczy krytyczny potencjał zainteresowania tragedią polskich Żydów wyzwolony na gruncie samych emocji. Potencjał niespieszny i osobisty. W muzeum dostaniemy pigułę wiedzy oficjalnej.

Ekspozycja jest względnie niewielka, za to głośna, bo towarzyszy jej zapętlona ścieżka dźwiękowa. Stara się ona opowiedzieć zarówno całą historię Holokaustu, jak i podkreślić w niej rolę obozu w Bełżcu. Znaczna część instalacji jest więc zmarnowana, bo trudno zakładać, że przybyłe tu osoby nie mają szkolnej wiedzy na temat Zagłady. I podobnie jak w tej szkolnej, tak i tu znajdziemy dobrze już znane wtręty – jak próba zrównoważenia faktu żerowania miejscowej ludności na tragedii przywożonych do Bełżca Żydów istnieniem trójki Sprawiedliwych: małżeństwa i miejscowej kobiety, którzy udzielili schronienia trzem Żydówkom.

Wobec zdawkowego potraktowania zagadnienia i znacznej skali, w jakiej miejscowi Polacy czerpali korzyści z ulokowania obozu w Bełżcu, nakłady pracy dokumentalistów włożone w upamiętnienie trojga szlachetnych podają intencję badaczy w wątpliwość. Jeśli setki łapaczy, kopaczy, szantażystów, szmalcowników, pracownic seksualnych, spekulantów i złodziei nie są reprezentatywne dla ducha narodu, to z jakiej racji zakłada się, że rolę taką mogą sprawować te trzy osoby? Zwłaszcza, że niegodziwości popełniane były bezwstydnie w biały dzień, a nie w skrytości piwnic i stodół. Nie byłoby znowu tak trudno policzyć i zidentyfikować tych ludzi, czyniąc nareszcie zadość prawdzie lub chociaż zbliżając się do niej.

Jest gorzej. Za ekspozycją i salą projekcyjną mieści się sala medytacji. Jest to niemal całkiem zaciemnione pomieszczenie, ślepy korytarz, którego koniec niknie w odległości kilkunastu metrów od wejścia. Jest to miejsce raczej straszne i niepokojące niż sprzyjające namysłowi. Dźwięk spustu migawki aparatu wraca z głębi jak strzał z karabinu, aż dreszcze przechodzą człowieka. Tym bardziej przypominam sobie wspomnianą instalację Bałki. I to byłoby w porządku, skoro tak wymyślono. Ktoś stwierdził, że zaszczepianie lęku będzie właściwym w tym miejscu działaniem, trudno.

Niestety, jedynym oświetlonym obiektem na sali jest pochodząca z lat 80. stara tablica znacząca teren obozu przed budową współczesnego kompleksu. Informuje ona, że w Bełżcu zgładzono 1500 Polaków za pomoc, jaką okazali swoim żydowskim współobywatelom.

Tablica upamiętniająca rzekome polskie ofiary obozu w Bełżcu. Fot. Jakub Szafrański

Jest to o tyle niedorzeczne, że treść tablicy podważył już dawno i jednoznacznie, nieżyjący już, pierwszy dyrektor muzeum i kluczowy współtwórca tutejszej narracji, Robert Kuwałek, który pozostaje autorytetem lubelskiego środowiska historyków Zagłady. Kuwałek jasno pisał, że użyta liczba 1500 Polaków nie znajduje żadnego potwierdzenia w badaniach i jest przejawem propagandowego polonizowania wiedzy o Holokauście, która to tendencja najwyraźniej nie rozróżnia niuansów ustrojowych w naszym kraju.

Myślę, że zestawienie emocji strachu wywołanego dysocjacyjnym doświadczeniem sali z tym komunikatem nie jest przypadkowe. Pytanie tylko, czy jest to intencjonalne wzmocnienie kłamstwa, czy też ktoś stwierdził, że jakoś tu pusto i smutno, że zbyt trudno i trzeba dorzucić jakiś klasyczny eksponat. Najlepiej taki dodający otuchy.

W korytarzu prowadzącym do owej strasznej sali na współczesnej już tablicy ukazującej topografię obozu znajdziemy aż trzy punkty przypisane „ukraińskiej załodze”. Skąd w hitlerowskim obozie jakaś ukraińska załoga? I to z własną kuchnią i lazaretem? Trzeba by zmienić oficjalny opis tego miejsca na Ukraińsko-Niemiecki Nazistowski Obóz Zagłady, skoro tak tu się sprawy miały.

Sporej dociekliwości i woli wymaga, by po powrocie do domu zgłębić historię tzw. wachmanów, czyli specjalnej jednostki zrekrutowanej głównie spośród sowieckich jeńców wojennych, i by się dowiedzieć, że nie ma żadnych formalnych podstaw, by tych ludzi nazywać „ukraińską załogą”. Nie ma dowodów świadczących jednoznacznie o ukraińskim pochodzeniu oddziału strażników. Można tylko przypuszczać, że taka informacja pochodziła od miejscowej ludności polskiej.

Czytaj także Maszyna do wskrzeszania umarłych zmienia archiwa w koszmary [o filmie Dany Kaveliny] Jakub Majmurek

Wachmani byli quasi-więźniami, poddanymi surowej dyscyplinie, pracującymi w fatalnych warunkach. Jednak mogli oni czasem opuszczać teren obozu i wchodzić w kontakty z miejscowymi, z czego jedni i drudzy czerpali korzyści zbudowane na skradzionym majątku mordowanych Żydów. Tuż po wojnie, czyli w szczytowym okresie terytorialnych i etnicznych konfliktów polsko-ukraińskich w tym regionie, ktoś życzliwy rzucił zbierającemu zeznania, że tutaj służyli Ukraińcy – i tak już zostało.

Jest to moim zdaniem nie mniejszy skandal niż bezwolne używanie określenia „polskie obozy zagłady”. To dokładnie taki sam mechanizm – ale robi to polska poważna instytucja historyczna, jaką jest Państwowe Muzeum na Majdanku.

Gdy zorientowałem się, że przestrzeń dawnego obozu jest szczelnie obudowana wyczerpującą interpretacje strukturą, a następnie objaśniona tendencyjną narracją, postanowiłem skierować obiektyw na zewnątrz, za płot, na bocznicę i okolice.

Są relacje o rzekomo ukraińskiej załodze obozu, są też i takie, które opowiadają, jak ziemię obfitą w spopielone ludzkie tkanki miejscowi chłopi wykopali z poobozowego terenu i użyli jej jako nawozu na okolicznych polach. Jeśli jedne traktuje się na tyle poważnie, by dopuszczać się na ich tle nadużyć, które z pewnością staną się kiedyś zarzewiem skandalu, to dlaczego po macoszemu traktuje się te drugie?

W każdym razie teren obozu sprzęgnięty jest już na stałe z nazwą ludnej i prosperującej miejscowości, jego groza roztacza się nad regionem, a wespół z Treblinką i Sobiborem promieniuje na wschodnią Polskę i dalej, przez getta oraz Oświęcim, na cały kraj. Ambicją twórców tego miejsca, jakim ono jest obecnie, było przejąć kontrolę nad przekazem, nie bacząc na jego złożoność, i puścić go dalej w świat. No i klops! Pomimo wielkich ambicji kompleks architektoniczny w Bełżcu nie zdobył sobie żadnego uznania ani rozgłosu. Jest to przykre i niesprawiedliwe, bo realizacja faktycznie jest oszałamiająca. Może jednak warto sobie zadać pytanie, dlaczego tak się stało. Nieproszony pokuszę się o taki namysł.

Pusty parking przed Miejscem Pamięci w Bełżcu. Fot. Jakub Szafrański

Bełżcowi brak uniwersalnego przekazu. Polskie, regionalne pretensje względem Ukrainy oraz rytualne ukrywanie antysemityzmu społeczeństwa okupowanej II RP za heroicznymi aktami jednostek są zapewne niesmaczne dla świadomych obcokrajowców, którzy próbują się zmierzyć z globalnym wymiarem tragedii Shoah. Za pewnik przyjmuje się, że wywołana instalacją groza podlana powierzchowną lekcją historii zaszczepi u recenzentów taki sam obraz Holokaustu, jaki nosimy tutaj, wychowani i wychowane na ulicach, na których rozgrywała się ta tragedia: obraz zgodny z polskim interesem narodowym, obraz prawowiernego narodu chrześcijańskiego.

Jurorzy i jurorki światowych konkursów muzealniczych i architektonicznych to nie są frajerzy, którzy dadzą się nabrać na promocję konserwatywnej ideologii, to raz. A co więcej, Holokaust przestaje już tłumaczyć się sam przez siebie. Izraelskie ludobójstwo w Gazie relatywizuje i kompromituje ideę Holokaustu jako zwieńczenia bestialskiej części natury ludzkiej, jej ostatecznej emanacji i punktu odniesienia dla nowoczesnego rozumienia zła.

W obiekcie upamiętniającym jedną z największych tragedii tej części świata brak jest apelu o przebaczenie, pojednanie i współpracę na rzecz pokoju.

Dlaczego, do cholery, nie zamieszczono opisów instalacji i ekspozycji w języku niemieckim? Jeśli przypisuje się jakąś odpowiedzialność Ukraińcom, to dlaczego nie ma napisów po ukraińsku, w języku, w którym mówi się zaledwie 20 kilometrów stąd, przy głównej trasie do przejścia granicznego z tym krajem?

Bez takich walorów cały kilkudziesięcioletni trud upamiętnienia to krew w piach. „Ziemio, nie kryj mojej krwi, iżby mój krzyk nie ustawał” głosi cytat ze Starego testamentu wyrzeźbiony w kulminacyjnym punkcie bełżyckiego sarkofagu. Ale pomnik-cmentarzysko nie oddziała na świat, bo nie jest w stanie oddziałać nawet na najbliższą okolicę.

Kilkaset metrów od bramy muzeum, przy wjeździe do Bełżca, na ogrodzeniu prywatnej posesji wisi banner identyfikujący „Katów Polaków”, denuncjując żydowskie nazwiska dawnych pracowników Urzędu Bezpieczeństwa i sędziów z lat 50. minionego wieku. Zza zdjęć sugestywnie wychyla się gwiazda Dawida. Za ogrodzeniem jeszcze większy banner: „Ukraińskie ludobójstwo”, umieszczony tak, żeby codziennie oglądały go oczy tysięcy wjeżdżających do polski Ukraińców, Ukrainek i ich dzieci.

Antysemicki i antyukraiński baner na prywatnej posesji w Bełżcu. Fot. Jakub Szafrański

Następnego dnia po wizycie w Bełżcu zszedłem przygotować sobie śniadanie w kuchni pensjonatu. Uwijała się tam para ubranych w trekkingowe stroje turystów. Tryskający pozytywną energią ludzie w okolicach trzydziestki. Rozmawiali między sobą, przygotowując jajecznicę: „Coś małe jajka” – zatroskał się mężczyzna. „Na pudełku pisze, że średnie, a są małe”. Postanowiłem wtrącić się błyskotliwym żartem: „To się nazywa shrinkflacja”.  „Taaak? To już i tutaj nas dopadli? A może i faktycznie. Popatrz tu Ula, faktycznie jakieś pejsate te jajka są”.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
3 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie
tomek.syta
2025-11-12 10:07

Szczerze mówiąc dlaczego milczenie steroryzowanego miasteczka jest argumentem za współudziałem w zagładzie? Rozumiem że wg autora okoliczni Polacy powinni popełnić zbiorowe samobojstwo zamiast żyć w cieniu obozu. Bardzo dziwna argumentacja.

Kuba Sz
Kuba Sz
2025-11-12 19:39
Odpowiedź do  tomek.syta

Cześć! Nie bardzo rozumiem o jakie argumenty chodzi. Jeśli chodzi o Bełżec to przykre są tylko antysemickie i antyukraińskie transparenty przy wjeździe od strony obozu. Stoją na prywatnej działce ale społeczność nie powinna do tego dopuścić albo przynajmniej dać jakiś podobny symboliczny odpór. Druga sprawa to że te transparenty dokładnie odpowiadają podnoszonemu przeze mnie problemowi przekłamań w treści ekspozycji muzealnej. Chyba, że chodzi o milczenie jeszcze w czasie wojny to już zupełnie nie wiem gdzie w tekście pojawia się cokolwiek na temat współudziału czy takie sugestie. Istnieją jednak niepodważalne świadectwa na temat czerpania korzyści majątkowych związanych głównie ze sprzedażą jedzenia i wody wycieńczonym ludziom z transportów po horendalnych cenach a także handlu ze strażnikami, świadczeniu usług seksualnych załodze obozu i co bodaj najgorsze, łapaniu zbiegłych z obozu więźniów i wydawaniu ich niemieckim żołnierzom. Nie wiem czy trafnie się odniosłem.

tomek.syta
2025-11-18 23:18
Odpowiedź do  Kuba Sz

czyli to, że ktoś mówił o tym że Żydzi kupują chleb za załoto świadczy o współudziale? Bo autor wyraźnie napisał, że Polacy byli współwinni (naprawdę to że przymierający z głodu chłopi starali się zarabiac na handlu z Niemcami, a jakies zdesperowane kobiety sprezedawały sie Nimecom). Naprawdę nie wiesz jak ruinujący dla biednych chłopów był system obowiązkowych dostaw. Bogaci chłopi jakoś sobie radzili, ale biedni przymierali głodem.