Anglofuturyzm, czyli ucieczka z Yookayu

Wzorem dla rosnącego w siłę nurtu politycznego w Anglii jest Singapur – społeczeństwo wieloetniczne, wielorasowe i wieloreligijne, a zarazem stawiające na asymilacje wszystkich obywateli do jednej wspólnej kultury.
The Fullerton Hotel Singapore. Jego budowę w 1924 r. rozpoczęto z okazji stulecia brytyjskiej kolonii w Singapurze. Fot. Basile Morin

Anglofuturyzm można przedstawić za pomocą wygenerowanego przez AI mema, ukazującego brytyjską kolonię na Marsie, gdzie można zobaczyć tradycyjną angielską wioskę jak z Cotswolds, w której w pubie jak z czasów Tudorów można wypić prawdziwe ale.

W ciągu roku swoich rządów sir Keir Starmer roztrwonił poparcie i zawiódł oczekiwania swoich zwolenników bardziej niż koalicja 15 października w Polsce. Jednocześnie główna partia opozycji, konserwatyści, znajduje się w jeszcze gorszym stanie niż laburzyści. Nie chodzi tylko o sondaże, ale też powszechne na brytyjskiej prawicy przekonanie, że także na gruncie swoich własnych założeń praktycznie wszystkie rządy torysów z lat 2010–24 były klęską – zwłaszcza te Borisa Johnsona, Liz Truss i Rishiego Sunaka.

W tej sytuacji trwa poszukiwanie nowych idei, mających odrodzić brytyjską prawicę i pomóc zmierzyć się z wyzwaniami stojącymi przed Wielką Brytanią drugiej ćwierci XXI wieku. Jedną z nich jest anglofuturyzm, na razie będący konstelacją blogów, podcastów, kilku artykułów i memów, funkcjonujących na dalekich marginesach konserwatywnej debaty.

Odkąd jednak Robert Jenrick – po liderce Kemi Badenoch druga najważniejsza osoba w Partii Konserwatywnej – powiedział publicznie, że „jest kimś w rodzaju anglofuturysty”, termin ten i związane z nim idee zbliżyły się do jej głównego nurtu. I biorąc pod uwagę, jak anglofuturyzm wpisuje się w lęki i nadzieje brytyjskiej prawicy, można spodziewać się, że ten proces będzie postępował.

Prawdziwe, ale na Marsie

Czym jest anglofuturyzm? Najkrócej można by go przedstawić za pomocą wygenerowanego przez AI mema, ukazującego przyszłą brytyjską kolonię na Marsie, gdzie pod szklaną kopułą, tworzącą zbliżone do ziemskich warunki klimatyczne, można zobaczyć tradycyjną angielską wioskę jak z Cotswolds, a w pubie jak z czasów Tudorów – prawdziwe ale. Anglofuturyzm jest bowiem projektem odrodzenia tradycyjnych społecznych i kulturowych angielskich wartości przez nową rewolucję przemysłową, odmieniającą obliczę Zjednoczonego Królestwa, a nawet umożliwiającą jego kosmiczną ekspansję.

Konopczyński: Czy sztuczna inteligencja pożre kapitalizm?

Jak pisał Aris Roussinos w 2022 roku w tekście uznawanym za pierwszy, w którym pojawił się ten termin, „w anglofuturystycznej Wielkiej Brytanii każda wioska będzie mieć swój własny mały reaktor modułowy dostarczający jej obfitości czystej energii. Będzie to kraj poprzecinany przez tanią, sprawnie działającą kolej wysokich prędkości, łączącą nowe miasta, gdzie każdy, kto chce, może tanio nabyć dom i farmy zapewniające mu bezpieczeństwo żywnościowe. Na czystym niebie będzie można zobaczyć elektryczne statki powietrzne, zajmujące się transportem towarowym, na morzu […] produkowane w Wielkiej Brytanii farmy wiatrowe, powstałe dzięki nowej strategii przemysłowej”.

Anglofuturystyczne teksty pełne są podobnych wizji. Ich autorzy, poza inwestycjami w atom, energię wiatrową i kolej dużych prędkości, proponują między innymi wskrzeszenie brytyjskiego programu pasażerskich lotów ponaddźwiękowych, budowę portu kosmicznego w Kornwalii, rozwój robotyki, refulację – wydobycie spod powierzchni morza – ławicy Dogger Bank, rozwój brytyjskiego terytorium antarktycznego, a nawet kolonizację Księżyca i Marsa.

Ta technologiczna rewolucja ma przy tym łączyć się i służyć „renesansowi” tradycyjnych społecznych wartości. W programowym tekście autor podpisujący się jako Benjamin de Rebel wskazuje na sześć filarów anglofuturystycznego społeczeństwa: nuklearną rodzinę, dom, niską przestępczość, edukację i kompetencję. Zwłaszcza ta pierwsza kwestia jest istotna dla anglofuturystów. Nowa rewolucja przemysłowa ma – głównie dzięki podaży tanich mieszkań na własność – stworzyć nowy baby boom, czemu towarzyszyć powinna kulturowa zmiana dowartościowująca duże rodziny. Choć niektórzy autorzy, jak Tom Ough, dopuszczają też bardziej odważne rozwiązania, np. badania nad sztucznym łonem, które mogłoby wyzwolić kobiety od związanych z ciążą trudów.

Dla teologa Alexandra d’Albiniego, autora książki Collected Essays of the Philosophy of Anglofuturism, anglofuturyzm ma być „heglowską syntezą” technologii XXI wieku i mądrości przednowoczesnego angielskiego społeczeństwa. Według d’Albiniego: „w przednowoczesnej kulturze jednostka była częścią lokalnych stowarzyszeń. Stanowiły one podstawę angielskiego społeczeństwa, dzięki nim nie potrzebowało ono silnego państwa. Stowarzyszenia zachęcały do ochotniczego zaangażowania, co tworzyło poczucie przynależności. Tradycyjnie takie stowarzyszenia obejmowały cechy, lokalne wspólnoty i grupy zainteresowań, wszystkie skupione wokół lokalnego wiejskiego kościoła”. Choć Albini zdaje sobie sprawę z sekularyzacji brytyjskiego społeczeństwa i nie rysuje programu jego rechrystianizacji, to liczy na to, że rewolucja technologiczna może prowadzić do odrodzenia podobnych wspólnot i wywiedzionej z chrześcijańskiego dziedzictwa wspólnotowej, przednowoczesnej mądrości.

Estetyka anglofuturystyczna jest tyleż zafascynowana najnowocześniejszymi technologiami, co tradycyjną wernakularną architekturą brytyjską. Nowe miasta, którymi anglofuturyści chcą zapełnić kraj, miałyby, jak można zgadywać, być wzorowane na Poundbury, mieście zbudowanym przez obecnego króla Karola III w jego majątku w Kornwalii. Nawiązuje on do tradycyjnych architektonicznych i urbanistycznych wzorców, całe zbudowane jest w polemice do architektonicznego modernizmu. W anglofuturystycznych kręgach pojawia się czasem nawet półżartem propozycja, by znanemu z niechęci do nowoczesnej architektury monarsze powierzyć rolę szefa komisji planowania w państwie.

Uczyć się od Singapuru

Wśród anglofuturystycznych autorów nieustannie powracają odniesienia do Singapuru i twórcy jego wielkiego rozwojowego sukcesu, Lee Kuana Yee. Ta fascynacja ma dwa wymiary. Po pierwsze, wynika ona z tego, że anglofuturyzm jest prawicowością postneoliberalną, zniechęconą – do czego przyczyniły się rządy torysów z lat 2010–14 – do polityki neothatcherowskiej, dostrzegającą rolę państwa jako narzędzia gospodarczego rozwoju i modernizacji.

Jak Wielka Brytania ze stolicy globalnego imperium zmieniła się w globalnego kamerdynera

Anglofuturyści rozumieją potrzebę gospodarczego planowania i polityki przemysłowej, a przy tym niechętni są rządom Partii Pracy, niezdolnej do myślenia o polityce państwa w innych kategoriach niż redystrybucja. Tymczasem dziś potrzebna jest polityka zdolna uruchomić wzrost gospodarczy i radykalny technologiczny skok brytyjskiej gospodarki. O redystrybucji będzie można myśleć potem – jeżeli w ogóle. Państwo w wizjach anglofuturystów ma być, podobnie jak w Singapurze, ograniczone do tego, z czym radzi sobie najlepiej, wszystkie jego zbędne funkcje i administracyjne przerosty mają być bezwzględnie ścięte. Za to, znów wzorem Lee Kuana Yee, odchudzony aparat państwa powinien znacznie lepiej płacić – zarówno urzędnikom, jak i politykom – by móc konkurować o najlepsze talenty z sektorem prywatnym.

Te odniesienia do Singapuru mają też jednak jeszcze jeden wymiar, widoczny szczególnie w publicystyce Russinosa – najciekawszego, a przy tym też najbardziej kłopotliwego anglofuturystycznego autora. Wiąże się on z przekonaniem – podzielanym przez szereg środowisk na brytyjskiej prawicy – o Wielkiej Brytanii jako kraju w głębokim, egzystencjalnym kryzysie, trwającym co najmniej od momentu, gdy Blair otworzył kraj na masową migrację. Niektórzy ten moment upadku lokują jeszcze wcześniej, tuż po wojnie, gdy laburzystowski rząd Clementa Attlee, zamiast odbudować przemysłowy potencjał Wielkiej Brytanii, zaczął budować państwo opiekuńcze, na które po wojnie zwyczajnie nie było Brytyjczyków stać, narzucając przy okazji gospodarce regulacje pętające jej rozwój, częściowo – np. w postaci przepisów budowlanych chroniących obszary zielone wokół miast – trwające do dziś.

Wielka Brytania, głosi dalej ta narracja, latami żyła ponad stan, dziś jednak przychodzi jej zapłacić za to rachunek. Jeśli coś gwałtownie się nie zmieni, Brytyjczycy przekonają się, że żyją w kraju Trzeciego Świata. Jak w tekście pisanym z okazji początku drugiej kadencji Trumpa przekonywał Russinos, w Wielkiej Brytanii: „zamiast podboju Marsa pierwszym celem prawicowego progresywizmu powinno być doprowadzenie Zjednoczonego Królestwa do poziomu funkcjonalnego państwa Europy Północno-Zachodniej”.  Innymi słowy, z Wielką Brytanią jest tak źle, że sama musi wdrożyć swój projekt dewelopmentalistyczny, na wzór tych, jakie wdrażały kiedyś wyzwalające się z kolonialnego panowania państwa Globalnego Południa.

Anglofuturyzm na niedole Yookayu

Istotną częścią „deklinistycznej” narracji brytyjskiej prawicy jest migracja, przedstawiana jako główne źródło problemów kraju. W ostatnich miesiącach w brytyjskim prawicowym internecie popularność zyskał termin Yookay – używany dla określenia współczesnego, ukształtowanego przez „masową migrację z Trzeciego Świata” Zjednoczonego Królestwa, z jego problemami z przestępczością, upadkiem przestrzeni miejskich, „równoległym społeczeństwem”. Pod hasłem „Yookay aesthethics” można znaleźć na portalu X liczne obrazy – często mniej lub bardziej rasistowskie – ilustrujące problemy symbolizowane przez to hasło.

Na tle brytyjskiej prawicy, coraz bardziej radykalizującej się w sprawach migracji, sięgającej po język Enocha Powella, anglofuturyści nie wydają się szczególnie zafiksowani na tym temacie. Niemniej termin „Yookay” bywa stosowany w ich kręgu, a Russinos w swojej publicystyce nieustannie przestrzega przed „ulsteryzacją” Wielkiej Brytanii i brytyjskiej polityki, w której relacje między białą większością a mniejszościami mogą wkrótce zacząć przypominać te między katolikami a protestantami w Irlandii Północnej.

Z całą pewnością wśród autorów związanych z omawianym nurtem panuje zgoda, że migracja wymknęła się spod kontroli, za co winę ponoszą w olbrzymiej mierze konserwatywne rządy, zwłaszcza ten Johnsona, który po Brexicie poluzował reguły migracyjne dla niewykwalifikowanych pracowników.

Powszechne jest też przekonanie, że władze, zamiast integrować migrantów, dopuściły do tworzenia się „równoległych społeczeństw”, przenoszących do Wielkiej Brytanii struktury społeczne, wartości i praktyki niedające się pogodzić z tymi, które od stuleci definiowały brytyjskie społeczeństwo – od podporządkowania kobiet, przez małżeństwa kuzynów, po sieci lojalności klanowej. W efekcie brytyjskie społeczeństwo zaczynają rozrywać konflikty rodem z Globalnego Południa, co najlepiej pokazuje mobilizacja brytyjskich muzułmanów w sprawie Palestyny albo konflikty między brytyjskimi wyznawcami hinduizmu i wyznawcami islamu pochodzącymi z Półwyspu Indyjskiego – konflikt tych dwóch grup doprowadził do zamieszek w Leicester w środkowej Anglii w 2022 roku.

Majmurek: Lewicy problem z migracją

Anglofuturyści nie proponują powrotu do „Wielkiej Brytanii dla Anglosasów” – choć przedrostek anglo- nie jest przypadkowy, a afirmacja nawet nie brytyjskiego, a angielskiego dziedzictwa stanowi istotną część nurtu – ale chcą, by model wielokulturowy został zastąpiony bardziej asymilacjonistycznym.

Wzorem znów ma tu być Singapur. Społeczeństwo wieloetniczne, wielorasowe i wieloreligijne, a zarazem stawiające na asymilacje wszystkich obywateli do jednej wspólnej kultury, niepozwalające na tworzenie się równoległych społeczności.

Chwilowa moda czy głęboki trend?

Jak swoim blogu pisał Richard Jones, profesor fizyki materiałowej i polityki innowacyjnej na Uniwersytecie w Manchesterze, choć wiele idei formułowanych w anglofuturystycznych kręgach wydaje się interesująca, to nurt jak dotąd nie przedstawił recepty, jak z obecnego kryzysu mielibyśmy dostać się do wymarzonej przyszłości. Nie stworzył własnej ekonomii politycznej – być może dla jej rozwinięcia konieczne byłoby bardziej znaczące odejście od przyjętych na prawicy wolnorynkowych ortodoksji, niż przedstawiciele tego nurtu są w stanie przyznać.

Pisma związane z ruchem pełne są też ataków na dysfunkcjonalne państwo, system polityczny i zarządzające nim elity. Jak we wspomnianym tekście pisanym z okazji inauguracji drugiej kadencji Trumpa pisał Roussinos, brytyjskie państwo w obecnej formie „przeżywa egzystencjalny, a być może śmiertelny kryzys legitymacji. Przez swoje ideologiczne obsesje, ciągle ponosząc klęskę w najbardziej podstawowej funkcji każdego państwa – tj. zapewnienia bezpieczeństwa jego obywatelom – Westminster traci swoją legitymację w szalonym tempie”. Nie bardzo jednak wiadomo, jaka dokładnie forma polityki miałaby w myśli anglofuturystów zastąpić obecny system. Ich niecierpliwość do demokratycznej polityki i fascynacja autorytarnym Singapurem budzą pewien niepokój.

Skansen Anglia

Być może z anglofuturyzmu ostatecznie zostanie kilka podcastów, postów na zapomnianych blogach i memów. Może się okazać chwilową modą na szukającej swojego miejsca po klęsce w 2024 roku brytyjskiej prawicy. A jednocześnie wiele elementów, jakie nurt ten zbiera w swoich wizjach, wyraża pewne głębokie trendy, odmieniające politykę na całym świecie. Zmęczenie istniejącą polityką i pragnienie resetującego ją antysystemowego szoku wybrzmiewa we wszystkich demokracjach, od prawicy do lewicy. Podobnie jak próby szukania odpowiedzi na problemy wielokulturowych społeczeństw i konserwatywnych kotwic, mogących nas przeprowadzić przez kolejne technologiczne ewolucje. Technooptymizm, postrzegający technologię jako siłę zdolną przynieść korzystną dla całego społeczeństwa transformację, pojawia się też w politycznym centrum w „agendzie obfitości” w Stanach czy po lewej stronie w wizji „Polski z atomu, krzemu i stali” z haseł Razem. Niewykluczone zatem, że anglofuturyzm będzie miał znacznie większy wpływ na brytyjską prawicę niż jako źródło memów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij