Markiewka: Prawdziwa elegia dla bidoków, czyli neoliberalizm w wersji turbo

Donald Trump to najbardziej neoliberalny i antysocjalny prezydent od co najmniej czasów Ronalda Reagana.
Donald Trump. Fot. Gage Skidmore, CC BY-SA 2.0

Sami odpowiedzcie sobie na pytanie: jakiego rodzaju formację przypomina wam sojusz władzy z klasami wyższymi, przy jednoczesnym zrzucaniu winy za wszystko, co złe, na „obcych”?

„Trump jest najbardziej prospołecznym prezydentem od 100 lat” – wypalił jakiś czas temu publicysta Rafał Woś. Dowodem miało być to, że… Trump pokłócił się z Muskiem w mediach społecznościowych. Z tym samym Muskiem, który wcześniej przekazał Trumpowi 300 milionów dolarów na kampanię i który dostał od Trumpa przyzwolenie na zwalnianie setek tysięcy pracowników państwowych, rozmontowywanie instytucji państwa i niszczenie międzynarodowych programów pomocowych.

Zaryzykujmy tezę, że kilkudniowe wymiany złośliwości w mediach społecznościowych nie są najlepszym wskaźnikiem socjalności prezydenta. Bardziej liczą się realne decyzje polityczne. Gdy spojrzymy na sprawę w ten sposób, nasuwa się wniosek odwrotny do tego, który postawił Woś. Trump to najbardziej neoliberalny i antysocjalny prezydent od co najmniej czasów Ronalda Reagana.

Na arenie międzynarodowej blokuje nawet nieśmiałe próby wypracowania standardów podatkowych dla korporacji. Wewnątrz kraju proponuje szczodre obniżki podatkowe dla kilku procent najbogatszych połączone z cięciami programów socjalnych dla najbiedniejszych.

Tajna historia neoliberalizmu: prywatyzacja to zalegalizowana kradzież

czytaj także

Wyścig na dno zatrzy… będzie kontynuowany

Mamy globalny przepływ kapitału, ale nie mamy globalnych standardów jego opodatkowania – oto największy problem globalizacji w pigułce. Dlatego międzynarodowe korporacje mogą szantażować poszczególne państwa. No, no, chcecie nas opodatkować? Dziękujemy bardzo, od dzisiaj jesteśmy firmą z siedzibą w Irlandii. Nara, frajerzy.

Na poziomie indywidualnym działa to podobnie – poszczególni miliarderzy mogą uciekać do rajów podatkowych.

Jest to problem ekonomiczny, bo kasa zostaje przekierowana w stronę najbogatszych, ale też polityczny – bo oto nagle powstaje garstka korporacji, które działają na innych zasadach niż cała reszta społeczeństwa.

Od lat mówi się, że rządy powinny coś z tym zrobić, i wyglądało na to, że wreszcie coś się ruszyło. Kraje OECD zaproponowały wprowadzenie minimalnej stawki podatku korporacyjnego w wysokości 15 proc. Idea była taka, że żadne państwo nie może zejść poniżej tej stawki, zatem kończymy z wyścigiem na dno. Pod porozumieniem na ten temat w 2021 roku podpisało się 139 krajów. W tym Stany Zjednoczone – Janet Yellen, sekretarka skarbu w administracji Joe Bidena, jednoznacznie popierała pomysł.

Trump ma inne zdanie. Zaraz na początku drugiej kadencji, w styczniu 2025 roku, podpisał rozporządzenie, które w praktyce wycofało USA z porozumienia o minimalnym podatku. Jakby tego było mało, kilka dni temu amerykański sekretarz skarbu Scott Bessent ogłosił, że kraje grupy G7 zgodziły się, że amerykańskie firmy nie będą objęte 15-procentowym podatkiem minimalnym. Reszta krajów G7 (czyli Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Włochy, Kanada, Japonia) skapitulowała” – podsumował gorzko Gary Clyde Hufbauer z amerykańskiego think tanku Peterson Institute for International Economics.

Nie trzeba chyba tłumaczyć, że bez udziału Stanów Zjednoczonych, z których pochodzą najpotężniejsze korporacje, cały pomysł ustalenia minimalnych standardów podatkowych staje się palcem na wodzie pisany.

Prezydent-marzenie dla Big Techu

Szczególnymi względami Trump zdaje się darzyć amerykańskie firmy technologiczne, broniąc je przed próbami opodatkowania, uregulowania lub rozbicia ich monopolistycznej pozycji. Dobrym przykładem jest historia podatku cyfrowego w Kanadzie.

Kanadyjski podatek cyfrowy w wysokości 3 proc. obowiązuje od ubiegłego roku, ale dopiero teraz miały wpłynąć pierwsze wpłaty – szacowano, że amerykańskie firmy technologiczne zapłacą łącznie około 2,7 mld dolarów. Trump uznał ten podatek za „rażący atak” i ogłosił zawieszenie rozmów handlowych z Kanadą. W odpowiedzi rząd Kanady ogłosił wycofanie podatku, byle tylko wznowić negocjacje z USA.

Punkt dla Trumpa, punkt dla gigantów z branży cyfrowej.

Podobną presję administracja nowego prezydenta wywiera na Unię Europejską. Wiceprezydent J.D. Vance podczas wizyty w Europie ostro krytykował Unię za próbę uregulowania wielkich platform społecznościowych, uznając to za atak na wolność słowa. Pojęcia takie jak „dezinformacja” uznał za wzięte z sowieckiego słownika. Skrytykował też unijne próby uregulowania rozwoju sztucznej inteligencji, twierdząc, że takie regulacje stłamszą innowacyjność branży.

Podobne podejście prezentuje zresztą administracja Trumpa w polityce krajowej – w ustawie budżetowej zapisali dziesięcioletni, całkowity zakaz regulowania sektora sztucznej inteligencji przez poszczególne stany. Wywołało to niejaki popłoch wśród stanowych reprezentantów i dwa dni temu ten zapis został wykreślony w Senacie.

Trump, Vance i reszta administracji mogą powoływać się na szczytne idee wolności słowa czy innowacyjności, w rzeczywistości jednak bronią interesów rodzimych gigantów technologicznych. „Wolność słowa”, której domagał się w Europie wiceprezydent Vance, oznacza w praktyce wpuszczenie jeszcze większej liczby botów i śmieciowych treści generowanych przez sztuczną inteligencję, jeszcze więcej możliwości manipulowania algorytmami i jeszcze więcej swobody w gromadzeniu prywatnych danych użytkowników. A pozwala Big Techom bez przeszkód manipulować naszą uwagą i sprzedawać ją reklamodawcom.

Wielka, piękna ustawa dla bogatych

Neoliberalny kurs Trumpa najostrzej ujawnia się jednak w polityce krajowej. Szczególnie widać to w ustawie budżetowej – „wielkiej, pięknej ustawie”, jak nazywa ją sam prezydent – którą Republikanie przepychają właśnie przez Kongres. Projekt przechodzi drobne zmiany w wyniku negocjacji toczonych wewnątrz Partii Republikańskiej, ale dwa elementy pozostają nienaruszone.

Po pierwsze, ustawa obniża podatki korporacjom i najzamożniejszym Amerykanom. Przedłuża obniżki podatków Trumpa z 2017 roku, które między innymi zredukowały podatek korporacyjny z 35 do 21 proc. i obniżyły podatki dochodowe dla osób zarabiających powyżej 500 tysięcy dolarów rocznie z 39,6 do 37 proc.

Po drugie, koszt tej hojności ma zostać pokryty przez obcięcie finansowania programów socjalnych, przede wszystkim ubezpieczeń zdrowotnych. Republikanie nie śmią zaatakować wprost Medicaid, rządowego programu ubezpieczeń dla najuboższych rodzin, ale wymyślili sposób na pośrednie jego zubożenie. Chcą na przykład połączyć prawo do ubezpieczenia z wymogiem pracy.

Markiewka: Na końcu przychodzi faszyzm, czyli wzniosła retoryka apokalipsy

Eksperci ostrzegają, że takie rozwiązanie jest nieskuteczne i spowoduje, że świadczenia utracą ludzie, którzy pracują, ale gubią się w gąszczu biurokratycznych procedur. Właśnie o to jednak chodzi Republikanom – dzięki temu, że wiele osób nie załapie się na ubezpieczenia zdrowotne, rząd oszczędzi wydatki na Medicaid.

Ile osób straci ubezpieczenie? Według wyliczeń Kongresowego Biura Budżetowego będzie to około 12 milionów Amerykanów. Budżet ma na tym zaoszczędzić w ciągu 10 lat około biliona dolarów, co i tak tylko częściowo pokryje koszty podatkowych cięć Trumpa. Eksperci Budget Lab, centrum badawczego z Yale, szacują, że w wyniku ustawy budżetowej najbiedniejsze 10 proc. Amerykanów straci średnio 2,5 proc. dochodu po opodatkowaniu w ciągu dekady, podczas gdy najbogatsze 10 proc. zyska podobną wartość.

Oto „socjalizm” Trumpa w pełnej okazałości: najbiedniejsi zapłacą za ulgi podatkowe dla najbogatszych.

Elegia dla bidoków?

Kiedy piszę te słowa, Senat właśnie przegłosowuje forsowane przez Trumpa obniżki podatków dla bogatych oraz cięcia ubezpieczeń zdrowotnych dla biednych. Znamienne jest to, jak kontrowersje wokół ustawy skomentował wiceprezydent Vance (jego głos pozwolił Republikanom wygrać głosowanie stosunkiem 51 do 50). Uznał, że debata o ubezpieczeniach zdrowotnych jest – cytuję – „bez znaczenia”, bo jedyną rzeczą, która liczy się w tej ustawie, jest to, że znacząco zwiększa ona nakłady na służby antyimigracyjne.

Przypomnę: Vance był przez niektórych traktowany jako gwarant społecznej polityki Trumpa. Autor Elegii dla bidoków miał być symbolem nowej, bardziej wrażliwej społecznie Partii Republikańskiej. Dziś, po pół roku rządów Trumpa, widzimy, jak wygląda to w praktyce. Vance bez wahania akceptuje obniżki podatków dla korporacji i amerykańskich miliarderów, broni branży technologicznej przed jakimikolwiek regulacjami i macha ręką na to, że miliony Amerykanów mogą stracić ubezpieczenie zdrowotne.

Antyimigrancka obsesja Trumpa nabiera rozpędu. Zesłanie na Salwador niewinnych ludzi ma wywołać strach

Cała jego „wrażliwość społeczna” sprowadza się do tego, że chce deportować imigrantów – często także tych przebywających legalnie – poza granice Stanów Zjednoczonych, a niektórych zamykać w obozach koncentracyjnych w Salwadorze. Sami odpowiedzcie sobie na pytanie: jakiego rodzaju formację „socjalistyczną” przypomina wam sojusz z klasami wyższymi, przy jednoczesnym zrzucaniu winy za wszystko, co złe, na „obcych”?

Nie zdziwiłbym się, gdyby Stany Zjednoczone stały się w tym względzie wzorem dla Polski. Już mamy tego pierwsze sygnały: rosnącą popularność Konfederacji i wygraną w wyborach prezydenckich Karola Nawrockiego, który z jednej strony chwali prawicowe bojówki na granicy, z drugiej proponuje rozwiązania podatkowe korzystne przede wszystkim dla najbogatszych Polaków i pogłębiające nierówności społeczne. Można się spodziewać, że taka prawica będzie próbowała swoją „socjalną wrażliwość” wyrażać w podobny sposób, co Vance.

W miarę dobra wiadomość jest taka, że większość amerykańskich wyborców nie daje się na to nabrać. Badania pokazują, że Amerykanie mają negatywne zdanie na temat ustawy budżetowej Trumpa, a jeszcze gorsze, gdy poznają jej szczegóły. Na przykład w sondażu z czerwca 55 proc. ankietowanych było przeciwnych ustawie, a ledwie 29 proc. za; pozostali nie mieli zdania.

Majewska: Faszyzm jest koniecznym rewersem neoliberalizmu

To powinna być wskazówka dla przeciwników nowej prawicy: jeśli tylko masz siłę i determinację, żeby przebić się przez informacyjny szum wytwarzany przez tę prawicę i jej technologicznych sprzymierzeńców, a także program, który realnie odpowiada na ekonomiczne problemy dużej części społeczeństwa, to możesz przekonać ludzi do innej, rzeczywiście socjalnej polityki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij