Trzy klęski: lód, algi i rodzice

W poszukiwaniu postapo dla Gałkiewicza – Kinga Dunin czyta „Lód” Anny Cavan, „Tłusty róż” Fernandy Trias i „Moje zmory” Gwendoline Riley.
Kadr z filmu „2012". Fot. Columbia Pictures

„Lód” i nagradzana oraz tłumaczona na wiele jęków powieść pisarki z Urugwaju to wizje hipnotyczne i pesymistyczne. W „Tłustym różu” toksyczny wiatr przesuwa się w stronę interioru, zagłada nadejdzie prędzej czy później, podobnie jest w „Lodzie”. Taki mamy klimat.

Anna Kavan, Lód, przeł. Agata Ostrowska, ArtRage 2025

Okładka „Lodu” Anny Cavan

Zgubiłem się, zapadł zmierzch, jechałem od wielu godzin i praktycznie skończyła mi się benzyna.

A na dworze panuje przejmujący ziąb i pada śnieg, mimo że to lato.

Książka zapowiadana jest jako „arcydzieło prozy katastroficznej, które zachwyca halucynogenną poetyką rodem z marzeń sennych”. Ale co zrobić, jeśli Gałkiewicza nie zachwyca? Bo Gałkiewicz chciałby poczytać coś bez poetyki halucynogennej (czyli takiej, po której się halucynuje?), jakieś postapo, gdzie dość dokładnie wiadomo, co się stało, świat przedstawiony jest realistycznie, a zadaniem bohaterów jest przetrwanie: usiłują przeciwdziałać katastrofie, albo uczą się żyć w takim świecie, jaki im został. (Moje ulubione postapo to trylogia Margaret Atwood).

Silosy, raje i fallouty, czyli carpe diem, bo the times they are a-changin’

W Lodzie natomiast zanurzamy się w jakiejś dość surrealistycznej apokalipsie. Możemy ją dziś odczytywać jako ostrzeżenie przed katastrofą klimatyczną, chociaż w 1967 roku, kiedy ukazała się ta powieść, bardziej obawiano się wojny jądrowej. Od północy nadciąga mordercze zimno i wiadomo, że ściana lodu z czasem ogarnie całą Ziemię, zniszczy wszelkie życie, a na koniec może i całą planetę. Tam, gdzie dociera, rozpadają się państwa, dochodzi do brutalnej przemocy, regresji do barbarzyństwa, składania ofiar z młodych dziewic, rządzą wojskowe junty, a potem już nie ma nic, tylko pokryte lodem ruiny. I to robi – na mnie zrobiło – wrażenie. Jakby siedmiu aniołów zadęło w siedem trąb albo już było widać kometę. To my sprowadziliśmy na Ziemię (nie wiadomo jak) tę katastrofę, nie ma przed nią ucieczki i dopełni się czas.

Trudniej mi było poradzić sobie z głównym bohaterem, który w malignie, zamiast zająć się czymś praktycznym, obsesyjnie poszukuje, goni, czasem porywa drobną, eteryczną, srebrnowłosą dziewczynę. Kiedyś coś ich łączyło, ale od niego odeszła. Ilekroć ją odnajduje, ta mówi mu, że nie chce jego pomocy. Jest ona uosobieniem ofiary, widać po niej traumy dzieciństwa i inne nadużycia, które ją spotkały, lęk, kruchość, i to wyraźnie podnieca jej „zbawcę”. Podnieca go chyba też to, że o posiadanie dziewczyny (bo chodzi bardziej o posiadanie niż pomoc czy uczucia) konkuruje z komendantem, z którym czuje się czasem wręcz tą samą osobą. Jest mizoginem, według dzisiejszej terminologii stalkerem i macho, który potorfi użyć siły, ale w głębi serca marzy o niewinnym i łagodnym świecie, w którym mieszkają indrisy. Na koniec niby przychodzi mu do głowy pomysł, że dziewczyna oczekuje czułości, ale to też brzmi protekcjonalnie. Można się umówić, że chodzi tu o krytykę patriarchatu, ale jest ona mało przekonująca.

Jest sporo książek o tytule Lód, ale wspomnę o jednej – najlepszej. To oczywiście Lód Jacka Dukaja. Bardzo upraszczając – nadchodzący od Syberii lód powoli zajmuje Europę. Nie oznacza to natychmiastowej zagłady, da się z tym żyć, ale zamroził historię, czyli nie będzie mogło dojść do żadnych zasadniczych zmian. Kiedy historia odmarznie, nie będzie to wyglądało przyjemnie – wojny, zamieszki, sekty, chaos – ale dzięki temu coś się zmieni, może nawet na lepsze. Za sto lat? Całkiem nieźle to pasuje do dzisiejszej sytuacji geopolitycznej, prawda? Ten Lód polecam bez wahania. To gruba książka, ale gdyby kogoś czekała długa podróż samochodem, to jest świetnie czytany przez Filipa Kosiora audiobook.

Fernanda Trias, Tłusty róż, przeł. Barbara Jaroszuk, Wyd. Pauza 2025

Okładka „Tłustego różu” Fernandy Trias

W mgliste dni port zamieniał się w bagno. Jakiś cień przecinał plac, brnąc pośród drzew, a czegokolwiek dotykał, zostawiał wydłużone ślady swoich palców. Pod nienaruszoną powierzchnią cicha pleśń ryła drewno, rdza dziurawiła metale. Wszystko gniło, my też.

Podobnie jak Lodzie, ważny jest przytłaczający klimat, który buduje autorka, to dystopijny świat – niepokojący i przygnębiający, jednak opisany bardziej realistycznie, bardziej kompletny niż w Lodzie. W pewnym portowym mieście pojawią się w morzu toksyczne algi, a wraz z nimi toksyczny, czerwony wiatr. Kogo dosięgnie, ten zostanie zakażony i szybko umrze w dość straszny sposób. Bogaci wyjechali do interioru, ci, którzy pozostali, żyją zgodnie z rytmem alarmów ostrzegających przed nadchodzącym wiatrem. Władza jest pozornie opiekuńcza, ale też autorytarna i groźna. Wyżywienie zapewnia supernowoczesny zakład mięsny, który podobno wykorzystuje wszystkie części zwierzęce do produkcji żywności. Ale kto wie, z czego naprawdę produkuje się tę różową, tłustą, pasztetowatą substancję bez konkretnego smaku, nieapetyczną, a nawet budząca obrzydzenie. Konieczna, żeby przeżyć, jest symbolem beznadziejności sytuacji? Upokorzenia, zależności od państwa albo jakiejś korporacji?

Szatan dał każdemu ludowi kubek, żeby pił z bagna, mazi, chaosu i mroku

Jednak znowu nie jest to postapo dla Gałkiewicza (przyznaję, że Gałkiewicz to czasem też ja). Najważniejsze w tej powieści są przeżycia bohaterki, ale nie w sensie survival. W jej życiu ważne są trzy relacje, wszystkie trudne. Z byłym mężem, który, co jest bardzo rzadkie, przeżył kontakt z czerwonym wiatrem, ale nigdy nie opuści szpitala. Dziwnie odrealnione rozmowy z nim są przerywnikami w powieści. Z matką, z którą trudno się porozumieć i z którą przedtem nie utrzymywała kontaktu, ale teraz czuje się za nią odpowiedzialna. I z chłopcem, którym opiekuje się za pieniądze i który nigdy nie może się najeść, żyje obsesją jedzenia. To też może być symboliczne (coś z nadmierną konsumpcją?), chociaż takie schorzenie genetyczne naprawdę istnieje. To najprawdopodobniej zespół Pradera-Williego (PWS), który charakteryzuje się m.in. niepohamowanym głodem (hiperfagią), wynikającym z braku uczucia sytości. Mimo że trudne i obciążające, to właśnie te relacje utrzymują ją przy życiu.

I Lód, i nagradzana oraz tłumaczona na wiele języków powieść pisarki z Urugwaju, to wizje hipnotyczne i pesymistyczne. W Tłustym różu toksyczny wiatr przesuwa się w stronę interioru, zagłada nadejdzie prędzej czy później, podobnie jest w Lodzie. Taki mamy klimat.

Okładka „Moich zmór” Gwendoline Riley

Gwendoline Riley, Moje zmory, przeł. Maciej Stroiński, Wyd. Czarne 2025

„Nic nie mógł znaleźć” w Anglii.

To o dziadku, który wyjechał do pracy w Wenezueli, czyli to historia rodzinna, ale głównie psychologiczna – dorosła już bohaterka wciąż ma problemy wynikające z relacji z rodzicami.

Mrozy, upały, powodzie, przebiegunowanie Ziemi, wojna atomowa, rewolucja, zaraza, kometa, kosmici, szarańcza, która zjadła wszystko, śmierć pszczół – katalog możliwych powodów końca świata, a w każdym razie poważnych katastrof, jest długi, a i tak to pewno nie wszystkie pomysły, które znajdziemy w książkach i filmach. Chociaż trujące algi to dla mnie coś nowego. Ale są też zmory, które prześladują nas całe życie – rodzice. Wiadomo, piekło to inni.

To nie koniec świata, ale skończyła się epoka Zachodu

Bohaterka wraca pamięcią do toksycznych relacji z rodzicami, którzy rozwiedli się, kiedy była mała. Nie byłą ofiarą przemocy, nadużyć seksualnych, można by właściwie powiedzieć, że byli to rodzice „good enough”. Ojciec utrzymywał z dziećmi relacje po rozwodzie, chociaż córki za tym nie przepadały. I jasno w powieści widać, na czym polegał problem – był narcyzem, skupionym tylko na sobie, przekopanym o swojej wyjątkowości.

Dużo ciekawiej sprawa przedstawia się z matką, szczególnie, że tu już poznajemy jej stosunki z córką, kiedy ta jest dorosła. Coś jest nie tak, ale właściwie co? Matka czasem za dużo narzeka, czasem coś powie trochę bez sensu, nieadekwatnie do sytuacji, ale też nie narzuca się, ma niby swoje życie – kółka zainteresowań, przyjaciela geja. Prawie niczego się nie domaga – widują się córką raz do roku na mieście. Chciałby tylko zobaczyć jej nowe mieszkanie i poznać jej partnera, to chyba niewiele? Czemu każdy kontakt z matką jest dla bohaterki tak trudny i obciążający emocjonalnie?

Po drugiej stronie lustra. A co, jeśli nie ma tam mężczyzn?

Nie, nie wyjdzie na jaw żadna straszna, wyparta trauma z dzieciństwa. Dobrze się składa, że partner córki jest psychoterapeutą. I kiedy wreszcie dojdzie do spotkania, zdiagnozuje ją. Wyjaśni, czemu emocjonalny kontakt z nią jest niemożliwy – i to jest ciekawe, ale o tym nie napiszę. Bo chyba odpowiedzi na to pytanie szukamy, czytając książkę.

Narzekanie na rodziców to w dzisiejszej literaturze norma, ale tutaj przynajmniej coś z tego wynika, zrozumienie czegoś, co nie jest oczywiste.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij