Duopol żyje, a niezmienność wyroków polskich wyborców każe sądzić, że żyjemy w jednej z najszczęśliwszych demokracji świata.
Pogłoski o rychłym zmierzchu duopolu po raz setny okazały się przedwczesne: według wyników exit polls do drugiej tury tegorocznych wyborów prezydenckich przechodzą Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki.
Polacy i Polki, na co dzień krytycznym okiem patrzący na rzeczywistość i nieszczędzący sobie wzajemnie cierpkich słów, nad wyborczą urną po raz kolejny połączyli się w pragnieniu zwycięstwa postsolidarnościowej, konserwatywno-liberalnej prawicy. Jesteśmy pod tym względem europejskim ewenementem – 20 lat naprzemiennych rządów tych samych dwóch partii i potwierdzona również dziś niesłabnąca fascynacja dla scenariuszy pisanych przez ich dwóch dożywotnich liderów to anomalia.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? Szukam prezydenta Warszawy
czytaj także
Po wyborach chodziliśmy na Kapitol
Mimo znacznie wyższego niż prognozowany wyniku Karola Nawrockiego wydaje się, że Rafałowi Trzaskowskiemu udało się osiągnąć trzy cele: nie roztrwonić całkowicie przewagi, jaką miał pół roku temu nad nieznanym nikomu kandydatem PiS, nie skompromitować się ostatecznie podczas niemiłosiernie długiej kampanii i zmobilizować wystraszoną niewielkimi różnicami wyborczą bazę przed drugą turą. Podobnie stało się właśnie w Rumunii, gdzie proeuropejski Nicusor Dan wygrywa dziś w drugiej turze wyborów prezydenckich z prawicowym Georgem Simionem.
Jednak byłoby banałem wskazywanie, że przewaga kandydata rządu nad kandydatem opozycji jest żadna, a już na pewno nie ma nic wspólnego z wygraną, której nie można by zakwestionować w niezrozumiałych dla ogółu procedurach prawnych. Scenariusz polskiego marszu na Kapitol i kryzysu konstytucyjnego w momencie ujawnienia się wyraźnego sentymentu ksenofobicznego nie wydaje się najmniej prawdopodobnym pomysłem PiS na tegoroczne lato.
Długo przed ogłoszeniem dzisiejszych wyników mogło się wydawać, że politycy PiS będą mieli do przełknięcia gorzką pigułkę – że przecież to mogli być oni. Wynik Karola Nawrockiego potwierdza, że PiS nie musi mieć w zanadrzu takich asów jak Andrzej Duda – Jarosław Kaczyński może namaścić kogokolwiek. Łukasz Mejza i Janusz Kowalski też zgarnęliby 30 proc., o tuzach jak Przemysław Czarnek czy Patryk Jaki nie wspominając.
Niższy wynik Nawrockiego niż samego PiS w 2023 roku mógłby sugerować, że elektorat PiS nie zagłosuje na wszystko, co mu się podsunie. Patrząc jednak na wynik kolejnych kandydatów, bardziej prawdopodobne wydaje się, że Kaczyński już dekady temu trafniej niż ktokolwiek zdefiniował najgłębiej skrywane polskie namiętności i postawił na ksenofobicznego konia na długo, zanim to było modne.
Ekstrema z jednej wazy
Dla Sławomira Mentzena, smalącego cholewki do Krzysztofa Stanowskiego z antyduopolowym przekazem podczas ostatniej debaty i świadomego zawczasu niechybnej porażki, umiarkowany wynik własny boli bardziej na tle poparcia Nawrockiego – dzielenie prawicowej masy upadłościowej po Jarosławie Kaczyńskim wciąż wydaje się odległe, a kandydatów do sukcesji jest wielu.
Boli mniej – bo oddzielny start Brauna i Mentzena to de facto odwrócony rozłam w Razem, oparty jednak nie na obelgach miotanych wzajemnie przez fanbazę, ale również na jednoczesnym dzieleniu i pomnażaniu. Ponad trzy lata po pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę wyborcy Konfederacji dostali pełne spektrum pomysłów na naprawienie upadającego świata: nakaz rodzenia dzieci z gwałtu i napaści na lekarki, antysemityzm i rasizm, nienawiść do Europy i do wszelkiej nowoczesności. Na Kremlu – ostrożny optymizm.
Majmurek: Czy powinniśmy trzymać kciuki, by Mentzen rozbił duopol?
czytaj także
Zwycięzcą wyborów jest z pewnością Kościół i sieć powiązanych z nim międzynarodowych organizacji ekstremistycznych – SLAPP-ujących prawników i luźno traktujących świętość sakramentu małżeńskiego sekciarzy z Ordo Iuris, samoumartwiających się i zbliżonych do władzy niezależnie od partyjnych barw tajniaków z Opus Dei, kilkudziesięciu już lat konserwatywnej ofensywy płynącej do nas z USA, Węgier czy Rosji, a doskonale opisanych przez Marcina Kościelniaka, Agnieszkę Graff i Elżbietę Korolczuk w książkach o antyaborcyjnym układzie polityków i kleru i przenikaniu radykałów do struktur władzy na populistycznej fali.
Elektorat prawicowy jest z gumy
Lepsze niż prognozowane przeze mnie jeszcze przed ogłoszeniem startu wyniki dwójki byłych współprzewodniczących Razem (według exit poll Adrian Zandberg zabrał 5,1 proc., a Magdalena Biejat – 4,1 proc. głosów) potwierdziły, że Zandberg nie ma sobie równych na nierządowej lewicy parlamentarnej, nie musi więc obawiać się zakwestionowania przywództwa przez walących drzwiami i oknami kontrkandydatów.
Biejat z takim wynikiem nową szefową Lewicy raczej nie zostanie, ale stosunek lewicowych wyborców do rządu nie okazał się szczególnie mobilizującym wehikułem wyborczym, w każdym razie nie tak jak atak z gaśnicą na chanukowe świece czy napadanie na ginekolożkę. Cała lewica nie wydaje się ani odrobinę bliższa wypracowania pomysłu na ewentualną repolaryzację, a z pewnością nie jako socjaldemokratyczna neo-PO, będąca symetryczną odpowiedzią na konfederacki alt-PiS.
czytaj także
Selfie ze świątobliwymi zwłokami nie pomogło uratować wyniku Szymona Hołowni (4,8 proc.). Czeka go prawdopodobnie wyrwanie mu partii z rąk albo jej rozpłynięcie się w nurcie PO, z dwuipółrocznym okresem wypowiedzenia i po zaledwie półtora roku w Sejmie, który to okres Hołownia zaczynał jako jeden z możliwych zwycięzców dzisiejszych wyborów. Może chociaż całkowita nieskuteczność skoku na obniżenie składki zdrowotnej i podlizanie się przedsiębiorcom będzie przestrogą albo wymówką dla innych.
Patrząc na wepchniętego pod pociąg przez PSL Hołownię, można się zastanowić, czy te wszystkie umizgi Trzaskowskiego i reszty do elektoratów radykalnie prawicowych przy jednoczesnym wstydliwym komunikowaniu własnej postępowości przynajmniej szefowi Polski 2050 nie odebrały paru procent głosów, w myśl zasady o sześciu kucharkach i efektach ich pracy. Politycy w Polsce wyglądają na absolutnie pewnych, że elektorat prawicowy jest z gumy – i wiele wskazuje, że się w tym nie mylą.
czytaj także
2 czerwca dla niektórych być może skończy się dzień dziecka w sensie nie tylko dosłownym, ale duopol żyje, a niezmienność wyroków polskich wyborców każe sądzić, że żyjemy w jednej z najszczęśliwszych demokracji świata.