Pamiętacie jeszcze Bodnara?

Tusk i jego funkcjonariusze prężą co prawda muskuły i pozują na politycznych siłaczy, ale robią to tylko kosztem słabszych – pisze Paulina Siegień w komentarzu do procesu pięciu osób ratujących migrantów, który dwa tygodnie temu ruszył w Hajnówce.
Fot. Jakub Szafrański
Adam Bodnar. Fot. Jakub Szafrański

Nie pamiętam już, kto i kiedy rzucił ten śmieszno-gorzki komentarz w kontekście nowych, przemocowych działań państwa na granicy polsko-białoruskiej. Na wiszące tu ciągle w powietrzu pytanie „co robić?” ktoś rzucił z ironią: „Zapytajmy Bodnara”.

Od pierwszej rozprawy mijają dwa tygodnie, ale wciąż nie cichną echa procesu pięciu osób oskarżonych o uratowanie dziesięcioosobowej grupy obcokrajowców, w tym siedmiorga dzieci, którzy utknęli w Puszczy Białowieskiej w marcu 2022 roku. Prokuratura postawiła oskarżonym zarzut, który w ocenie autorytetów prawniczych nie wytrzymuje logicznej krytyki. Przekazanie obywatelom Iraku i  Egipcjaninowi wody, jedzenia, suchych ubrań, udzielenie im schronienia i zapewnienie odpoczynku – czyli bazowa pomoc humanitarna utrzymująca przy życiu – zostało uznane przez prokuraturę za ułatwianie pobytu na terytorium RP wbrew przepisom.

To czyn karalny, o ile popełnia się go w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i osobistej. Wyobraźcie sobie teraz, jak bardzo sfrustrowani musieli być prokuratorzy i prokuratorki, kiedy z materiału dowodowego nijak nie chciało wyniknąć, że potencjalni oskarżeni w zamian za swoje działania odnieśli jakiekolwiek korzyści. Nie jest zresztą tajemnicą, że prokuratura chciała im początkowo postawić zarzut przemytu ludzi, ale i tu rzeczywistość stawiała opór. Ktoś więc wpadł na genialny pomysł – oskarżymy z art. 264a, bo podejrzani korzyść osobistą odnieśli, co prawda nie dla siebie, ale dla obcokrajowców, którym pomogli. W końcu zupa, kanapka i ciepła kurta to niewątpliwa korzyść osobista! Podobnie jak korzyścią osobistą jest przeżycie.

Siegień o strzelaninie na Podlasiu: Żądam Ministerstwa Obrony Cywili

Zainteresowanie sprawą hajnowskiej piątki przerosło oczekiwania – chyba nawet samych oskarżonych i ich obrońcy, a na pewno prokuratury i sądu, który w osobie sędziego Rodakowskiego otwarcie przyznał, że nie był przygotowany na tak liczną publiczność i obecność mediów.

W sądzie opinii publicznej oskarżeni wygrywają bezapelacyjnie. Sprawa budzi gniew, niedowierzanie i oburzenie. Michał Królikowski na łamach „Więzi” pisał o hańbie państwa prawa, Adam Szostkiewicz na swoim blogu dla Polityki”, że do tego procesu nie powinno dojść, a „piątka sądzona w Hajnówce nie zasłużyła ani na oskarżenie, ani na karę. Przeciwnie, zasłużyła na uznanie za swoją humanitarną aktywność i na wsparcie ze strony społeczeństwa obywatelskiego i instytucji strzegących praw człowieka”. Nawet w mainstreamowym Onecie redaktor naczelny Bartosz Węglarczyk zabrał głos, przyznając, że „trudno nie zgodzić się z działaczami praw człowieka, których zdaniem cała sprawa to represja wobec aktywistów pomagających nielegalnym imigrantom”. Pomijając to ostatnie sformułowanie, rzeczywiście trudno się nie zgodzić.

Prokuratura poczuła się urażona całym tym medialnym zamieszaniem. Może ze względu na pewien zabawny epizod, który miał miejsce podczas rozprawy. Sędzia zgodził się na ograniczoną obecność mediów, do której prawo przyznawano na podstawie losowania. Ale żeby wszyscy byli zadowoleni, umowa była taka, że kamerzyści i fotoreporterzy na samym początku rozprawy na chwilę wejdą do sali, żeby zebrać niezbędny materiał wizualny. W ciągu tych paru minut, które przebiegały głównie w ciszy, sędzia w pewnym momencie zaproponował, by zwrócić obiektywy także w stronę pani prokurator, żeby ta nie czuła się pominięta. Prokuratorka Magdalena Rutyna rzeczywiście sprawiała wrażenie osoby nieobecnej podczas rozprawy. Można było jej nie zauważyć, a medialne relacje z procesu rzadko wymieniały ją z nazwiska.

Kilka dni później prokuratura okręgowa w Białymstoku wydała oświadczenie, w którym żaliła się na jednostronny i wybiórczy przekaz medialny, w którym nie przytacza się bezstronnie faktów wynikających ze śledztwa. To nawet zabawne, zwłaszcza że przedstawianie owych „bezstronnych” faktów przez występującą w sprawie prokuratorkę wyglądało tak, że w swoich pierwszych wypowiedzianych na rozprawie słowach zażądała wyłączenia jawności. Resztę manipulacyjnego stanowiska prokuratury pominę, wyczerpująco odniosły się do niego Helsińska Fundacja Praw Człowieka i Kolektyw Szpila.

Mniej więcej w tym samym czasie prezes Naczelnej Rady Adwokackiej Przemysław Rosati zwrócił się do Adama Bodnara jako prokuratura generalnego o wycofanie zarzutów, argumentując, że brak tu jakiejkolwiek szkodliwości społecznej, a oskarżonymi kierowały zasady humanitaryzmu i solidarności międzyludzkiej.

Dwa metry kwadratowe na osobę, brak snu. „Boją się wszystkiego, co im się kojarzy z Polską” [rozmowa]

Do tego apelu musiał się w końcu odnieść sam minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie, który w zdawkowym wpisie na platformie Elona Muska przekazał, że tocząca się przed hajnowskim sądem sprawa wymaga od niego „ogromnej rozwagi”, bo „z jednej strony mamy na szali działalność osób i organizacji niosących pomoc uchodźcom na polskiej granicy, z drugiej – konieczność poszanowania reguł prawa”, i że trzeba zbadać, czy oskarżeni nie przekroczyli jakiejś bliżej nieokreślonej „czerwonej linii, która oznacza popełnienie przestępstwa, nawet jeśli jest motywowane chęcią pomocy”. Poinformował również, że Departament Postępowania Przygotowawczego Prokuratury Krajowej wnikliwie przeanalizuje przeprowadzone w tej sprawie śledztwo i zasadność postawionych zarzutów.

Na pierwszy rzut oka może brzmi to dobrze, ale prawda jest taka, że Bodnar nie dowiedział się o sprawie przeciwko aktywistom w dniu procesu czy z gazet, które go opisywały w dniach kolejnych. Jego reakcja została wymuszona medialnym rozgłosem wokół sprawy i wyrażanym także w środowisku prawniczym oburzeniem, że do tego procesu w ogóle doszło.

Czy minister Duszczyk zakaże śpiewania kolęd?

Nie wiem, czy pamiętacie Adama Bodnara. Tego prawnika, który był długo związany z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, a w latach 2015–2021 urósł wręcz do rangi bohatera jako rzecznik praw obywatelskich, walczący z „represyjnym legalizmem” rządu Zjednoczonej Prawicy. Odkąd zaczął się kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej, Bodnar gorliwie wstawiał się za uchodźcami i działającymi na pograniczu wolontariuszami. Choćby na łamach Politico, gdzie grzmiał, że Unia nie może siedzieć bezczynnie, gdy migranci giną na białoruskiej granicy, i przytaczał takie historie: „Kilka dni temu były kolega z biura Rzecznika Praw Obywatelskich wyniósł z lasu na rękach trzyletnie dziecko. Gdyby go nie znalazł i nie zaopiekował się nim, nie zmusił pograniczników do jego rejestracji, dziecko i jego rodzina zostaliby wypchnięci z terytorium Polski bez żadnych gwarancji bezpieczeństwa ze strony władz białoruskich. Albo, jak informują organizacje pozarządowe i wolontariusze, po prostu zostawiono by ich w lesie na pewną śmierć”.

Czy pamiętacie Adama Bodnara, który w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” mówił: „Przecież tam, na granicy, dochodzi do naruszenia prawa do życia, ze względu na pozostawianie ludzi w lasach i odstawianie ich w miejsca, gdzie może im grozić śmierć. Do naruszenia zakazu nieludzkiego, poniżającego traktowania, a wręcz tortur. Do naruszenia praw dzieci i osób w sytuacjach szczególnych, np. kobiet w ciąży. Do naruszenia zakazu tzw. zbiorowego wydalenia – bo wniosek każdej z osób przekraczających granicę i zgłaszających chęć ubiegania się o status uchodźcy powinien być traktowany oddzielnie. Już nie mówię o tym, że prawdopodobnie wśród tych osób są ofiary handlu ludźmi i że mamy do czynienia z naruszaniem tymczasowych postanowień Trybunału Praw Człowieka w sprawie udzielenia im pomocy humanitarnej. Naprawdę chce pan mówić jeszcze o wojnie hybrydowej?”.

Rok uszczelniania Twierdzy Europa

Tego Bodnara, który podpisał się pod listem w sprawie sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, a więc i pod tymi słowami: „Wyrażamy wdzięczność i solidaryzujemy się z osobami i organizacjami, które niestrudzenie niosą pomoc humanitarną, również medyczną i prawną, na granicy polsko-białoruskiej”, i który w kontekście stanu wojennego pisał o katastrofie moralnej na granicy polsko-białoruskiej?

Tego samego, który komentując raport komisarz Rady Europy Dunji Mijatowić, twierdził, że „bardzo ważne jest wsparcie dla tych wszystkich aktywistów i aktywistek działających na granicy. To oni – w naszym imieniu – walczą o najbardziej podstawowe wartości. Ratując ludzkie życia, świadcząc pomoc humanitarną, docierając do osób zagubionych w lesie, odpowiadają na najbardziej głębokie potrzeby. Co ich za to spotyka? Zatrzymania policyjne, szykany ze strony prokuratury. Dobrze, że przynajmniej sądy rozumieją absurd sytuacji i nie zgadzają się na tymczasowe areszty. Jednak jak czytam doniesienia o tych kolejnych działaniach państwa policyjnego w wydaniu polskim, to zastanawiam się, czy chodzi w tym wszystkim rzeczywiście o realizację zadań, czy o pisanie czołobitnych raportów ministrowi Kamińskiemu lub Ziobrze”.

Cytatów z tamtego Bodnara, którego być może jeszcze pamiętacie, znalazłoby się dużo, dużo więcej. Pamiętam je dobrze ja, pamięta wiele osób, a Adam Bodnar chyba zapomniał. I nie to, żeby hipokryzja była rzadką ludzką cechą. Ale jednak to fascynujące patrzeć, jak człowiek, który przez kilka lat budował swój publiczny wizerunek w oparciu o powyższe słowa, teraz traktuje je jak niebyłe. Tak jak sytuacje, których te słowa dotyczyły.

Postawa Bodnara doskonale wpisuje się w modus operandi całego rządu Tuska, który powstał wyłącznie dzięki potężnej mobilizacji społecznej podczas wyborów w 2023 roku. Kluczową rolę odegrały wówczas środowiska obywatelskie, zaangażowane w opór przeciwko represyjnym politykom PiS w różnych obszarach życia, od edukacji, przez prawa kobiet, polityki równościowe, ochronę przyrody, praworządność, po przemocową politykę wobec kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej.

Politycy rządzącej koalicji wykorzystywali tę obywatelską energię, w okresie rządów PiS publicznie udzielali jej wsparcia, ale po przejęciu władzy radykalnie zmienili swoje postawy. Na poziomie pragmatyki można to łatwo wytłumaczyć – by utrzymać sterowność, rząd potrzebuje aparatu, czyli służb mundurowych, struktur instytucjonalnych i biurokratycznych. Jeśli nie ich pełnego oddania, to przynajmniej względnej lojalności.

Słuchaj podcastu autorki tekstu:

Spreaker
Apple Podcasts

Dlatego mundurówka zasypywana jest kolejnymi przywilejami, Kosiniak-Kamysz, upojony rangą polityka reprezentującego partię z poparciem poniżej progu wyborczego, a mimo to stojącego na czele MON, nie widzi problemu z dyscypliną i morale armii, a Duszczyk z naukowca od migracji zamienił się w budowniczego granicznych zapór i jednego z najbardziej lojalnych politycznych funkcjonariuszy, produkujących karykaturalne strategie na polityczne zamówienie Tuska.

Adam Bodnar już nie krytykuje strefy buforowej, której legalność za czasów obecnego rządu nie różni się od jej legalności w dobie PiS. Minister sprawiedliwości i prokurator generalny nie widzi również problemu w tym, że prokuratura domyślnie odrzuca skargi na niewłaściwe zachowanie mundurowych, że nierozliczone pozostają przypadki przekraczania uprawnień i stosowania przemocy przez policję, np. podczas protestów kobiet. „Czerwone linie” są dla społeczników, wolontariuszy i ideowców, dla aparatu są pochwały, premie i dodatki.

Jeszcze niedawno krytyczny wobec działań służb i prokuratury wobec aktywistów granicznych, dzisiaj Bodnar pozuje na strażnika niezależności prokuratury, której rzekomo nie chce dyktować, kogo i o co oskarżać, jakie sprawy i jak prowadzić. To czysta obłuda, bo prokuratura prowadzi wiele spraw motywowanych politycznie. Nie sądzę, by prokuratorki i prokuratorzy sami z siebie palili się do tych wszystkich rozliczeń poprzedniej ekipy, bez wyraźnej zachęty płynącej z góry. Niezależność prokuratury i dystans ministra obowiązują tylko wtedy, gdy sprawa dotyczy słabszych, tych, którzy mają ograniczone możliwości obrony przed władzą i aparatem państwa.

Podobnie dzieje się w innych sferach życia, gdzie oczekiwania reform i zmian zostały zakopane pod bieżącą potrzebą utrzymania sterowności aparatu, a więc utrzymania władzy. Tusk i jego ludzie prężą co prawda muskuły i pozują na politycznych siłaczy, ale robią to tylko kosztem słabszych – wolontariuszy z granicy, uchodźców, ukraińskich matek, młodych aktywistów klimatycznych, organizacji pozarządowych, mniejszości narodowych. W tych sprawach rząd okazuje pełną stanowczość i nieprzejednane stanowisko, którego nie jest w stanie zaprezentować wobec służb mundurowych, Kościoła katolickiego, Lasów Państwowych, a koniec końców nawet swoich politycznych oponentów.

Strategię migracyjną pochwaliło tylko Ordo Iuris. Rząd może być z siebie zadowolony

Hajnowski proces jest niezwykle niebezpieczny, bo zbudowany na zwichniętej logice prawnej, w której przekazanie drugiemu człowiekowi pożywienia czy wody nabiera cech łapówki, społeczna samoorganizacja staje się podejrzaną konspiracją, a za uratowanie ludzkiego życia grozi poważniejsza kara niż za nieudzielenie pomocy, bo kryterium prawnej ochrony życia staje się status pobytu na terytorium RP.

Oddźwięk, który ta sprawa znalazła i skala solidarności z oskarżonymi bierze się stąd, że nie jest to proces tylko tych pięciu konkretnych osób, dotyczący ich konkretnej sytuacji. To proces, w którym na ławie oskarżonych usiadło społeczeństwo obywatelskie naprzeciwko aparatu władzy, którego interesów i dobrego samopoczucia broni obecny rząd, ku gorzkiemu rozczarowaniu środowisk, które ten sam rząd wyniosły do władzy.

W zawiedzionych „zamianą, a nie zmianą” (trafne sformułowanie Adama Wajraka) zaangażowanych środowiskach obywatelskich najpopularniejsze słowo to obecnie rozczarowanie, choć trzeba byłoby w końcu spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać – zostaliśmy oszukani i wykorzystani. Nie chodziło o żadną naprawę, o żadne reformy. Chodziło tylko o władzę.

Ludzie z PiS i PO uwielbiają obrzucać się obelgami zbudowanymi na analogiach do komuny, wykłócają się, kto był prawdziwym opozycjonistą, a kto stał tam, gdzie stało ZOMO. To coraz odleglejsza przeszłość, ale paradoksalnie dzisiaj ta retoryka polityczna nie jest wcale pusta. Bodnar nie stoi i już nigdy nie stanie tam, gdzie stoi społeczeństwo obywatelskie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij