Czy rewolucji zdarza się zjadać własne dzieci? Owszem, ale w przypadku papierowego sojusznika wykluczonych, Neila Gaimana, rewolucja jest kwiatkiem przypiętym do przemocowego i pożeranego przez mole seksizmu kożucha.
Dark Horse Comics – amerykański wydawca komiksów Neila Gaimana – poinformował w mediach społecznościowych, że „poważnie traktuje zarzuty wobec autora i nie będzie już publikować jego dzieł”. Wstrzymana została także realizacja scenicznej adaptacji Koraliny oskarżonego o przemoc seksualną pisarza. Ten przekonuje, że jest niewinny.
„Jestem gotów wziąć odpowiedzialność za wszelkie popełnione przeze mnie błędy. Nie jestem skłonny odwrócić się od prawdy i nie mogę zaakceptować bycia opisywanym jako ktoś, kim nie jestem. Nie mogę i nie przyznam się do robienia rzeczy, których nie zrobiłem” – stwierdził w oświadczeniu. Jego fani są w szoku – część go broni, wielu jednak nie wierzy w tłumaczenia. Zdaniem niektórych to dowód na kompromitację feminizmu, któremu Gaiman użyczał sojuszniczego ramienia.
„Środowisko literackie, które miało swego czasu sporo do powiedzenia na temat Harveya Weinsteina, zanim został skazany, jest dziwnie milczące w świetle wielokrotnych oskarżeń pod adresem Neila Gaimana pochodzących od młodych kobiet, które nigdy się nie spotkały, a mimo to – podobnie jak w przypadku Weinsteina – opowiadają niezwykle podobne historie” – napisała na X J.K. Rowling, której parę lat temu wytykano, że w sadze o Harrym Potterze miała wzorować się na gaimanowskim komiksie Księga Magii z 1990 roku.
Ta pisarska dwójka ma też za sobą liczne dyskusje o osobach transpłciowych, którym Brytyjka konsekwentnie odmawia praw i człowieczeństwa, skarżąc się na ten straszny „woke”, a jej rodak i kolega po fachu udziela queerom sojuszniczego wsparcia.
czytaj także
A teraz co? Znów okazało się, że najciemniej jest pod latarnią. Podczas gdy może i transfobiczna Rowling wspaniałomyślnie wydaje miliony na pomoc kobietom z doświadczeniem przemocy, przebudzony Gaiman miał się jej dopuszczać. Aż chce się powiedzieć: strzeżcie się wrogów, ale fałszywych przyjaciół jeszcze bardziej.
Przemocowiec nigdy nie działa w próżni
O tym, że autor uwielbianych, a nawet ekranizowanych dzieł – Sandmana, Koraliny, Amerykańskich bogów czy Dobrego omena – może być seksualnym predatorem, głośno zrobiło się już latem 2024 roku. Wtedy serwis informacyjny Tortoise opublikował podcast, w którym dwie kobiety wyznały, że „najbardziej lubiany żyjący pisarz” (według publikującego co roku listę wpływowych ludzi magazynu „Time”) zmusił je do brutalnego i poniżającego seksu.
Bohaterki czteroodcinkowej publikacji łączy fakt, że w chwili poznania Neila Gaimana i nawiązania z nim relacji, które miały skończyć się napaściami seksualnymi, były bardzo młode. Jedna miała 18, druga 20 lat, podczas gdy ich domniemany oprawca dawno przekroczył czterdziestkę. Wiele, a zwłaszcza reportaż Lily Shapiro, który ukazał się w styczniu tego roku w „New York Magazine”, wskazuje na pewien wzorzec w zachowaniu Brytyjczyka.
Liczba kobiet oskarżających go o gwałt, bicie paskiem, niekonsensualne stosowanie praktyk BDSM, poniżanie i rozkazy uległości oraz nazywanie siebie „mistrzem” wzrosła do dziewięciu. Kilka z nich zdecydowało się opowiedzieć o tym pod nazwiskiem. Wszystkie w chwili opisywanych wydarzeń dzieliła od Gaimana spora różnica wieku, co każe myśleć o pisarzu jako o szablonowym groomerze, który wykorzystywał sławę, autorytet, bogactwo oraz różne rodzaje zależności (np. emocjonalnej i finansowej) do wabienia, a potem uciszania swoich ofiar. Dwie z nich podpisały umowy o zachowaniu poufności, które teraz – mimo czekających je konsekwencji prawnych i finansowych – postanowiły zerwać.
czytaj także
Od historii przytaczanych przez Shapiro włos się jeży na głowie. Czytam na przykład, że: Gaiman miał dokonać gwałtu na opiekunce swojego syna w jego obecności. O wszystkim wiedziała ponoć partnerka pisarza – znana artystka Amanda Palmer, od wymienienia której dziennikarka „New York Magazine” rozpoczyna swój tekst.
To właśnie słynąca ze swojej bezkompromisowości i feministycznych poglądów wokalistka, połowa duetu The Dresden Dolls, miała doprowadzić do spotkania i rozpoczęcia przemocowej relacji 22-letniej i przepytanej najpierw przez Tortoise, a potem przez Shapiro Scarlett Pavlovich z 61-letnim Gaimanem. Na wieść o tym, do czego między nimi doszło, Palmer – według relacji młodej kobiety – „nie wydawała się zaskoczona”, a nawet rzekomo przyznała, że „od czternastu innych kobiet” wiedziała o podobnych zachowaniach męża, z którym już wtedy była w separacji i którego bezskutecznie zachęcała do leczenia się.
Wymieniona w tekście inna opowiadająca o nadużyciach Gaimana – występująca pod imieniem Rachel – wskazuje z kolei, że pierwotnie jej partnerką seksualną była Palmer. Piosenkarka za sprawą manipulacji miała „podać” małżonkowi swoją dziewczynę na tacy, „niczym zabawkę”, przez co doczekała się już porównań do skazanej za handel dziećmi w celach seksualnych Ghislane Maxwell, czyli prawej ręki nieżyjącego już przestępcy Jeffreya Epsteina. Pamiętajmy jednak, że przemocowiec nigdy nie działa w próżni. Weźmy chociażby liderów sekt, którzy zawsze mają pomocników i pomocnice, które same – będąc ofiarami – rekrutują kolejnych członków.
Guru biohackerów, alkoholik ze skłonnością do przemocy: Wim Hof, męski idol z multum problemów
czytaj także
Palmer odmawia jednak komentowania sprawy, zasłaniając się koniecznością skupienia swojej uwagi na walce z Gaimanem o opiekę nad dzieckiem. Pisarz i świta jego prawników natomiast – co było łatwe do przewidzenia – stanowczo zaprzeczają treści reportażu, powołując się na tak klasyczne, seksistowskie i wiktymizujące argumenty jak problemy psychiczne przetrwanek, chęć zemsty za zakończenie relacji czy niezrozumiałe wycofanie wyrażonej wcześniej zgody na seks.
Desperackie poszukiwanie sojuszników
Gaiman kreował się na sojusznika feministek i między innymi to miało uśpić czujność ofiar i nas wszystkich. Jak pisze Catherine Barnett w „The Guardian” – wizerunek łagodnego, świadomego patriarchalnego zła mężczyzny wspierającego kobiety, ale także wykluczane mniejszości, posłużył mu jako „tarcza i przynęta”.
Oczywiście te bardziej czepialskie, wszędzie węszące seksistowskie spiski feministki i orędownicy ruchów równościowych zauważają, że Neil wcale taki bez grzechu nie był. W swoich dziełach nierzadko sięgał po dość przedmiotowe opisy seksualności protagonistek, które musiały oddawać stery mężczyznom lub były karane za niechęć do nawiązywania relacji erotycznych z bohaterami. Z kolei Amanda Palmer prezentowała raczej liberalną, a na pewno białą odmianę feminizmu.
W tym samym czasie uchodzący za sojuszników kobiet polscy youtuberzy, jak choćby krytykujący mistrzów podrywu Gargamel czy laureat Koron Równości i uczestnik protestów proaborcyjnych Krzysztof Gonciarz, mierzą się z zarzutami swoich byłych partnerek (w tym wielu sporo od nich młodszych) o stosowanie przemocy. Rok temu dziennikarka Karolina Rogaska wyznała, że w jej obecności i bez jej zgody miał masturbować się uznany reporter, Marcin Kącki – ten sam, który „zamawiał u Mai Staśko teksty o #MeToo i feminizmie”.
Hollywood żyje sprawą z udziałem ekipy filmu It Ends with Us, będącego ekranizacją głośnej powieści Coleen Hoover o przemocy domowej. Paradoks polega na tym, że do nadużyć miało dochodzić nie tylko w fabule. Wcielająca się w rolę bitej kobiety aktorka Blake Lively zarzuciła partnerującemu jej na planie Justinowi Baldoniemu napastowanie seksualne oraz że w celu zatuszowania swoich rzekomych nadużyć miał rozpętać przeciwko niej i z pomocą specjalistów od PR-u (tych samych, którzy wspierali Johnny’ego Deppa podczas batalii sądowej z Amber Heard) kampanię oszczerstw.
Aktor, który zainicjował powstanie filmu i od dłuższego czasu uchodzi za jednego z najbardziej oddanych feministycznej sprawie mężczyzn w Fabryce Snów, zaprzecza oskarżeniom. Na wokandzie są już pozwy skierowane przeciwko Lively, jej mężowi, a także mediom donoszącym o tym, co działo się za kulisami It Ends with Us.
Sojusznictwo, które często oznacza jedynie gesty i słowa (często po prostu tweety z modnymi feministycznymi hasztagami), jest także sowicie nagradzane. Wystarczy, że jakiś facet napomknie coś o prawach kobiet, by zaraz dostał feministyczne owacje na stojąco. Donaldowi Tuskowi wystarczyło niebycie Jarosławem Kaczyńskim i pusta, acz potrzebna wyborczo obietnica zliberalizowania ustawy antyaborcyjnej, by w 2022 roku dostać nagrodę Stowarzyszenia Kongresu Kobiet dla „mężczyzny wspierającego równość”.
Staśko: Przemoc nie ma płci. Płeć ma sprawca lub sprawczyni. A także ofiara
czytaj także
Dziś możemy się tylko gorzko z tego śmiać, ale prawdą jest, że – jak pisze Constance Grady w „Vox” – niestety „istnieje pewien rodzaj desperacji w poszukiwaniu mężczyzn, którzy mogliby bronić swojej płci poprzez przemyślaną sztukę lub przyzwoite zachowanie”. Baldoni także był odznaczany feministycznymi laurami, które dziś mu się odbiera.
„To tak, jakby istniała nadzieja, że nagromadzenie wystarczającej liczby mężczyzn opowiadających się za kobietami mogłoby być bastionem przeciwko szerszemu antykobiecemu naporowi politycznych i społecznych nurtów” – wskazuje Grady, dość jasno unaoczniając nam, że żyjemy w czasach, gdzie prezydentem Stanów Zjednoczonych jest seksualny drapieżca, a manosfera hasłem „jej ciało, mój wybór” wzywa do prześladowania kobiet.
Nie łudźcie się, że Gaiman pod naporem obciążających go zarzutów nie dołączy do tego chóru. Jakoś zawsze ci mężczyźni, którzy deklarowali poparcie dla naszych praw, w sytuacji, gdy wychodzą na jaw ich własne przewinienia, automatycznie skłaniają się ku mizoginistycznej stronie jako rozczarowani feminizmem i przez niego skrzywdzeni.
Nie twierdzę przy tym, że mamy być wiecznie podejrzliwe wobec swoich sprzymierzeńców, ale nie zaszkodzi ograniczone zaufanie do tych, którzy brylują publicznie jako równościowe ikony.