To, co uważamy za dziewiczą naturę, byłoby postrzegane przez naszych przodków jako beznadziejnie zdegradowane, a to, co widzimy jako zdegradowane, nasze dzieci będą postrzegać jako „naturalne”. Z punktu widzenia ochrony przyrody to ogromne wyzwanie.
Kiedyś na spotkaniu z przedszkolakami poprosiłem, aby narysowały i narysowali rzekę. Poszło im szybko. Na większości kartek było to samo: dwie proste, równoległe linie, trochę niebieskich fal i łódka. Przez część narysowanych rzek przerzucone były mosty. Niektóre rzeki płynęły przez miasto. Nie było żadnego rysunku, na którym rzeka wije się przez las lub coś, co można byłoby interpretować jako łąkę czy mokradła.
Można przypuszczać, że większość dzieci z tego podwarszawskiego przedszkola nie widziała nizinnej rzeki, wijącej się przez mokradła lub podmokły las. Być może rodzice zabierają akurat tę grupę częściej na wakacje do Egiptu albo na Cypr niż w polską przyrodę? A może w tej polskiej przyrodzie, coraz trudniej znaleźć krajobraz, który jeszcze sto kilkanaście lat temu malowali Fałat albo Chełmoński?
Skrawki przyrody. Potrzebujemy rewolucji mentalnej, a nie tylko energetycznej
czytaj także
Dwa lata temu brałem udział w spotkaniu mieszkańców wsi Solec z naukowcami i przedstawicielami organów ochrony środowiska i Wód Polskich. Wieś leży nad osuszonymi torfowiskami doliny rzeki Małej, a spotkanie dotyczyło wypracowania sposobów współbycia z rzeką i bobrami, które postrzegano jako problem.
Jeden z panów, przedstawiciel regionalnej spółki wodnej, utyskiwał, że rzeka została zaniedbana, zostawiona „sama sobie” i że trzeba ją przywrócić do jej naturalnego stanu. Biorący udział w spotkaniu profesor Wiktor Kotowski, biolog z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert w dziedzinie torfowisk, zapytał, co tamten uważa za stan naturalny rzeki. „No taki jak w latach 80.” – odparł zupełnie poważnie mężczyzna.
Shifting baseline syndrome
Co się stało z naszą zbiorową i indywidualną pamięcią świata, który oglądamy dookoła? Czy w ciągu 3–4 pokoleń (ok. 100 lat) można rzeczywiście doznać amnezji? Użycie słowa „amnezja” jest zasadne, ponieważ doświadczenie, o którym piszę niżej, wiąże się z utratą informacji, ale bez świadomości utraty, czyli właśnie rodzaju amnezji.
Zjawisko to nazywa się shifting baseline syndrome (SBS), syndrom zmieniającej się linii bazowej lub zmiany punktu odniesienia. Pierwszy raz opisał je Ian McHarg w 1969 roku, w swoim manifeście architektury krajobrazu Design with Nature. Koncepcja ta została rozwinięta przez grupę naukowców zajmujących się badaniem ekosystemów morskich, a później przeniesiona także na ekosystemy lądowe.
czytaj także
„Syndrom zmieniającej się linii bazowej to sytuacja, w której z czasem traci się wiedzę o stanie świata przyrody, ponieważ ludzie nie dostrzegają zmian, które faktycznie zachodzą. W ten sposób postrzeganie zmian przez ludzi jest poza rzeczywistymi zmianami zachodzącymi w środowisku” – wyjaśnia profesorka E.J. Milner-Gulland z Wydziału Nauk Przyrodniczych i Centrum Polityki Środowiskowej w Imperial College London. Powyższy i wszystkie dalsze cytaty pani profesor pochodzą z pracy Evidence for shifting baseline syndrome in conservation Conservation Letters z 2009 roku.
Innymi słowy, definiujemy stan środowiska przyrodniczego wokół nas w odniesieniu do tego, co zastaliśmy. W ten sposób duża degradacja ekosystemów lub spadki liczebności gatunków zwierząt przez długi czas były i są zamaskowane. Istnieje utrata percepcji zmian, która występuje, gdy każde pokolenie na nowo definiuje to, co jest „naturalne”.
Relatywnie krótka długość ludzkiego życia oraz wadliwa pamięć – w porównaniu do czasu życia i pamięci drzew, rzek, torfowisk czy czasu geologicznego powoduje, że jako gatunek (paradoksalnie, bo przecież heksabajty przechowywanych danych rosną wykładniczo) mają kiepskie rozeznanie co do tego, jak duża część przyrody została zdegradowana. Nasza „podstawa” zmienia się z każdym pokoleniem, a czasem nawet w czasie życia pojedynczego człowieka. Zasadniczo to, co postrzegamy jako dziewiczą naturę, byłoby postrzegane przez naszych przodków jako beznadziejnie zdegradowane, a to, co widzimy jako zdegradowane, nasze dzieci będą postrzegać jako „naturalne”.
Jak sobie łatwo wyobrazić, implikuje to gigantyczne problemy, jeśli chodzi o działania, które nazywamy ochroną przyrody. Pytanie bowiem, czy wiemy, co rzeczywiście chronimy i czy chęć powrotu do jakiegoś stanu, definiowanego przez ludzką naukę, ma jakiekolwiek odniesienie do rzeczywistości i temporalności samej przyrody, która z definicji jest zmienna? Pytanie też, czy syndrom zmiany linii bazowej rzeczywiście występuje? Bo jeśli ludzie tych zmian nie zauważają, to może on nie zachodzi? No i jak przekonać ludzi do ochrony przyrody albo jej odtwarzania w takim kontekście?
Eksperyment na ptakach
Wspomniana profesorka Milner-Gulland postanowiła ze współpracowniczkami i współpracownikami przeprowadzić eksperyment dotyczący tego, jak postrzegana jest degradacja populacji ptaków występujących w hrabstwie Yorkshire w Wielkiej Brytanii. Dane liczbowe na temat populacji ptaków w tym hrabstwie mają solidną dokumentację i widać w nich spadek liczebności i różnorodności gatunków. Pytanie, które sobie postawiono, to czy jest to w ogóle dostrzegane przez mieszkańców?
„Jedno załamanie nerwowe już miałem”. Praca w rolnictwie to stres, samotność i depresja
czytaj także
Badacze przetestowali dwa różne typy zmieniających się linii bazowych: amnezję pokoleniową i amnezję osobistą.
„Amnezja pokoleniowa jest wtedy, gdy wiedza nie jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Na przykład ludzie mogą myśleć o «nieskazitelnej» dziczy miejsc, których doświadczyli w dzieciństwie, ale z każdym pokoleniem ta linia bazowa staje się coraz bardziej zdegradowana” – wyjaśnia Milner-Gulland.
„Osobista amnezja postępuje szybciej, podczas życia jednej osoby. Można mówić o niej wtedy, gdy ludzie zapominają, jak rzeczy wyglądały w ich życiu. Na przykład nie pamiętają, że rzeczy, które są rzadko widywane teraz, były kiedyś powszechne” – mówi Milner-Gulland. W tym przypadku jednostka faktycznie „aktualizuje” zaistniałą zmianę, tak że zmiana (i przeszłość) jest zapomniana, a nowy stan staje się bazą.
Mając konkretne dane dotyczące zmian populacji ptaków w Yorkshire, naukowcy przeprowadzili wywiady z pięćdziesięcioma mieszkańcami jednej z wiosek hrabstwa. Ankietowanych zapytano, jakie są najczęstsze ptaki w Yorkshire dzisiaj i jakie były 20 lat temu.
O amnezji pokoleniowej świadczył fakt, że starsi ludzie byli dokładniejsi niż młodzi, w nazywaniu ptaków najczęściej występujących 20 lat temu. Nie było to spowodowane tym, że starsi ludzie byli ogólnie lepsi w nazywaniu ptaków. Młodsi i starsi z podobną precyzją nazywali obecne gatunki ptaków. Jednak młodzi mieli problem z tymi występującymi 20 lat temu, a dziś zaliczanymi do znikających lub rzadkich. Jedna trzecia pytanych miała zupełnie statyczny obraz populacji ptaków w Yorkshire. Innymi słowy, określali oni jako „powszechnie występujące” zarówno te ptaki, które takie były 20 lat temu, jak i obecnie.
Dowody na amnezję osobistą pochodzą z analizy odpowiedzi tych osób, które uważały, że populacja ptaków w ich okolicy w ogóle się nie zmieniła. Nie potrafili oni nazwać ptaków powszechnie występujących dziś i w przeszłości, ale po prostu stwierdzali, że ich populacja się nie zmienia. Aktualizowali swoją percepcję świata, bez uświadomienia sobie, że świat się zmienia.
Już nie ma dzikich wód
Nie wiem, czy dostrzegacie doniosłość tych badań. Myślę, że każdy, kto zaliczył kłótnie na temat ochrony przyrody, wie, o czym mówię. Co ważniejsze, nie mówię tylko o kłótniach między przeciwnikami ochrony a jej zwolennikami, ale równie często w ramach tej samej bańki.
Nie zliczę, jak często słyszałem w dyskusji albo czytałem w komentarzach, że „nie zostanie nam już ani jeden pierwotny las” albo że „zniszczone zostaną wszystkie naturalne rzeki” lub też, jak w przypadku trwającej właśnie dyskusji o pracach utrzymaniowych Wód Polskich, że „jak to możliwe, że ktoś będzie w taki sposób niszczył rzeki”. Wygląda na to, że SBS nie wybiera ofiar na podstawie światopoglądu.
Większość z nas pada ofiarą iluzji ludzkiej temporalności. Żaden las, a nawet miejsce na planecie nie jest już pierwotne. Wszędzie dotarł człowiek albo efekty jego działalności: mikroplastik spada z deszczem albo płynie oceanami, dwutlenek węgla ogrzewa planetę niezależnie od szerokości geograficznej, hałas samolotów słychać w największej dziczy, a zanieczyszczenie światłem nocnego niebo powodują satelity zawieszone kilometry nad ziemią i widoczne z każdego jej zakątka.
90 proc. rzek w Polsce doświadczyło prac utrzymaniowych (pogłębianie, odmulanie, wycinanie roślinności, drzew, niszczenie tam bobrowych itp.) a większość z nich na pewnych odcinkach jest nie do odróżnienia od melioracyjnego rowu. To efekt Wielkiego Osuszania Polski od początku XX wieku. Nie dziwią więc socjologiczne obserwacje przytoczone na początku tekstu.
Jak odróżnić rów od rzeki?
Trwa proces konsultacji planów utrzymania wód (tzw. PUW) ogłoszony przez Wody Polskie, o czym alarmowałem w poprzednim tekście. Proces ten doprowadzi do ponownej, wielkoskalowej, ekstremalnie drogiej i destrukcyjnej dla przyrody dewastacji ekosystemów rzecznych i zależnych od wody.
Z gospodarką wodną w lesie. Kto naprawdę partaczy i odpowiada za powódź?
czytaj także
Wszystko to w zupełnej ignorancji dla galopującej zmiany klimatu powodującej w Polsce trwającą od ponad dekady suszę – w tym także rolniczą, ekstremalne zjawiska pogodowe (np. powódź na Dolnym Śląsku) czy katastrofy ekologiczne (np. złota alga w Odrze).
Katalog prac utrzymaniowych, wspieranych przez ustawę Prawo Wodne, prowadzi według badań naukowych (ale też w ocenie samych Wód Polskich!) do degradacji stanu środowiska: rzek, jezior i terenów podmokłych.
Jednym z wytrychów dla usprawiedliwienia przekopywania rzek w ramach tych prac jest zdanie, które powtarza się w urzędowych dokumentach jak mantra. „Dopuszcza się prowadzenie prac raz w roku w silnie przekształconych ciekach naturalnych, przypominających rowy i kanały (niestanowiące istotnych cieków JCWP), o ile jest to uzasadnione potrzebą utrzymania ich funkcji technicznych”. Problem w tym, że jak rowy wygląda ogromna większość polskich rzek, szczególnie tych nizinnych! Pokolenie osób, które pamiętają, że „moja” rzeka Mała meandrowała na mokradłach dziś nazywanych Łąki Soleckie (bo osuszone torfowisko zmieniono w łąkę) oraz że można było z niej rękami (!!!) wyciągać szczupaki – umarło lub właśnie odchodzi. Kiedy pytam moich współmieszkańców, jaka rzeka płynie przez Konstancin-Jeziorną, mówią, że Jeziorka. Czasem komuś się przypomni, że była kiedyś jeszcze taka smródka, ale to chyba kanał albo rów melioracyjny.
Bobry, które kształtowały wodny krajobraz Polski przez wieki i były naszym narodowym zwierzęciem, obok orła, bociana czy żubra – wyginęły (wskutek polowań) zupełnie przed końcem 1900 roku. W wielu miejscach wróciły z martwych (dzięki ochronie gatunkowej i reintrodukcji) po wojnie. W Dolinie Małej pojawiły się około 2000–2005 roku, a wzrost ich populacji to tak naprawdę dopiero 2010–2015 rok.
Kiedy słyszę, że bobry to szkodniki i że wycinają na potęgę drzewa, to zastanawiam się, gdzie jest linia odniesienia, którą stosuje ten, kto to mówi. Szczególnie kiedy widzę skalę wspomnianych prac utrzymaniowych, gdzie koparka wyrywa, wycina, ogałaca, niszczy, przeoruje i przekopuje tysiące kilometrów rzek!
Państwo wspiera zbiorową amnezję
Trudno nie wspomnieć o instytucjonalnym wspieraniu SBS przez państwowych monopolistów w zarządzaniu przyrodą – Lasy Państwowe czy wspomniane Wody Polskie oraz Dyrekcje Ochrony Środowiska. Równe rządki sosen, posadzone tak, aby łatwo mógł wjechać tam w przyszłości harvester (maszyna wycinająca, korująca i przycinająca drzewo na równe kawałki; cały proces trwa do 2 minut) promowane są jako lasy dobre dla ludzi. Wszak są widne i trudniej się w nich zgubić.
Petryczkiewicz: Bobry i wilki to symbole. Rząd Tuska poległ w kwestii ochrony przyrody
czytaj także
Podobnie jest z rzekami. Cała ustawa Prawo Wodne jest napisana pod jedną tezę: wodę trzeba ujarzmić, ponieważ jest niebezpieczna i powoduje powodzie. Czy dziwi więc katalog zagrożeń, które autorzy Planu Utrzymania Wód opisali na 90 proc. polskich rzek? Czy dziwi sposób, w jaki według autorów należy sobie z tymi zagrożeniami poradzić? Mnie nie dziwi. Trzeba przekopać, odmulić, wychędożyć z roślin i rozwalić tamy bobrowe.
Czy dzięki temu będzie mniej powodzi? Nie. Nikt tego w tych projektach nie obiecuje, a nawet wręcz przeciwnie – otwarcie napisane jest dla każdej rzeki, że brak jest możliwości oszacowania kosztów i korzyści wynikających z planowanych działań.
Mimo to prawdopodobnie wydane zostaną olbrzymie pieniądze, aby zrobić to, co robiono na rzekach od dekad. Bez zważania na fakt, że linia bazowa w tym zakresie odjechała za horyzont, a świat 2025 roku to zupełnie inny świat niż w 1980. Jednak opowieść „dla ludzi” jest zupełnie inna – bazująca głównie na strachu i bezpieczeństwie (podobnie jak narracja wojenna). Kiedy taka narracja trafia dodatkowo na znieczulony amnezją grunt – można w zasadzie przekopać każdą rzekę w imię tego, że jest już tylko kanałem technicznym. I może nie być nikogo, kto się za nią wstawi.
Co robić?
Wielkie pytanie, które wisi w powietrzu: czy możemy coś z tym zrobić? Czy w dobie wielkiej amnezji i fake newsów kształtujących masowe postrzeganie przyrody można w ogóle skutecznie ją ochronić? Czy jest jakiś sposób na poradzenie sobie ze znieczulicą, którą syndrom zmiany linii bazowej powoduje?
Nie ma prostej odpowiedzi na te pytania. Naukowcy także jej nie dają, ponieważ sam SBS jest zjawiskiem młodym i dopiero badanym.
Jednak Milner-Gulland zachęca organizacje zajmujące się ochroną przyrody do brania pod uwagę SBS podczas pracy w edukacji i działaniach społecznych. „Na przykład, jeśli istniał problem w obszarze z amnezją pokoleniową, może warto skierować interwencje ochronne, aby zaangażować starszych ludzi i pozyskać ich pomoc w poinformowaniu młodszego pokolenia, jak było jeszcze kilka dekad temu” – sugeruje profesorka.
Odbudowa w wersji budżetowej, czyli tradycyjne dziadowanie w wykonaniu PO
czytaj także
„Nie jest to powszechne podejście do ochrony przyrody, które często wyraźnie kieruje się do młodych. Jeśli nawet starsze pokolenie straciło tę wiedzę, to ekolodzy mogliby wykorzystać książki lub zdjęcia, aby zaangażować ludzi w to, jak zmieniło się ich środowisko. Jeśli mamy działać skutecznie, aby chronić środowisko, musimy najpierw upewnić się, że ludzie dokładnie postrzegają problem. Bez tego interwencje mające na celu ochronę przyrody mogą mieć niezamierzone, często zupełnie odwrotne do oczekiwanych skutki” – mówi Milner-Gulland.
Ja mogę się podzielić osobistą perspektywą. I do znudzenia będę się odnosił do słów noblistki Tokarczuk: słowa to potężny oręż. Opowieść i jej zaistnienie w społeczności powodują cuda. Małej przecież nikt nie znał. Kiedy została zaorana, nikt o niej nie pamiętał, nikt się za nią nie wstawił. Ale opowieść o jej dewastacji popłynęła w świat. Dziś, jestem przekonany, że gdy przyjadą koparki Wód Polskich, zastaną społeczność, która stanie w poprzek doliny, jak Gandalf na moście w Morii. Nie pozwolą przejechać.
Może i zapomnieliśmy o stadach ptaków, które kiedyś przysłaniały niebo, albo masywnych rybach, które nasi dziadkowie wyciągali z rzeki, ale ludzka pamięć ma cudowną właściwość – pobudzona opowieścią – wraca jak rzeka na tereny, które kiedyś zajmowała. Rzeka, dzięki opowieści zyskuje podmiotowość. Przestaje być anonimowym rowem, staje się historyczną Wierzbną, granicą dóbr rycerskich rycerzy rodu Pierzchała wspominaną w kronikach. Ma imię, które choć może dziś brzmi pogardliwie – pokazuje, że może być wielka. Nazywa się Mała.
Ważny apel
Weźcie udział w konsultacjach społecznych Planów Utrzymania Wód. Dajcie rzekom głos. One same tego nie zrobią. Potrzebne w procesie materiały znajdziecie na portalu Wolne Rzeki oraz w nagranej przeze mnie instrukcji do konsultacji.