Kraj

Czym jest selfie z bandziorem wobec politycznej kariery Jarosława Kaczyńskiego?

Stratedzy PiS doradzający Kaczyńskiemu wykazali się intuicjami godnymi najlepszych spin doctorów i politologów – jeśli nie chcesz mobilizacji antyfaszystów, nie wybieraj kogoś o otwarcie faszyzujących poglądach, otaczającego się faszystowskimi kolegami. Prezes jednak nie posłuchał.

W finale Opery za trzy grosze Mackie Majcher zadaje słynne pytania dotyczące istoty systemu kapitalistycznego, jego przemocy i ofiar: „czym jest włamanie do banku wobec założenia banku? Czym jest zamordowanie człowieka wobec wynajęcia człowieka?”.

Pytania te w różnych formach wracają do mnie na co dzień, a ich najnowsza mutacja przyszła mi do głowy, gdy przyglądałem się zaskoczonym dziennikarzom, dziennikarkom i innym uczestnikom debaty publicznej, pytającym, dlaczego Jarosław Kaczyński wystawił do walki o prezydenturę człowieka, o którego kłopotliwych kontaktach wiedział z 72-stronicowego raportu o dotychczasowych dokonaniach doktora Nawrockiego.

Antykomunista z czerwoną flagą

Gdyby Kaczyński chciał wystawić osoby z dobrymi kontaktami w światku przestępczym, kryminalną przeszłością albo broniące się przed zarzutami o działalność na granicy prawa, miał we własnej partii ludzi wyłudzających pieniądze od rodziców chorych dzieci, premiera reklamującego Red is Bad i dającego jego właścicielowi pół miliarda na prowadzenie szemranych interesików, w skrócie: całe zastępy ludzi, którym „te pieniądze się należały”.

Trzaskowski kontra Nawrocki. Czy selfie w tramwaju zadecyduje o wyborze prezydenta?

À propos – miał też Beatę Szydło, być może jedyną polską polityczkę, która mogłaby zagrać cameo w serialu Ranczo i zdemolować zbyt z siebie zadowolonego Rafała Trzaskowskiego w miastach i wsiach. Ale Szydło nie poparła forsowanej przez Kaczyńskiego kandydatury Łukasza Kmity na stanowisko marszałka województwa małopolskiego, a takich nielojalności prezes PiS, jak powszechnie wiadomo, nie wybacza.

Jednak wbrew utartej opinii Kaczyński wybaczać potrafi – i to naprawdę wiele. Wystarczy zerknąć do wspomnianego, opublikowanego w całości przez „Gazetę Wyborczą” wewnętrznego raportu PiS Karol Nawrocki i jego środowisko. Jego autorzy już na początku streszczenia podkreślają, że potencjalne problemy szefa IPN w wyścigu o żyrandol w Pałacu Prezydenckim mogą namierzyć osoby z dostępem do wyszukiwarki internetowej i Facebooka. W pierwszym zdaniu czytamy, że Nawrocki wbrew deklaracjom zna „groźnych bandytów i neonazistów z Gdańska”.

Sezon 2024–2025 będzie dla PiS naprawdę trudny

Gdyby dossier Nawrockiego opublikować w serwisie randkowym, już taką informację można by potraktować jako… delikatny red flag – ale przecież żyjemy w Polsce, gdzie co drugi mężczyzna przed czterdziestką głosuje na faszyzującą Konfederację, co wciąż jeszcze nie powstrzymało milionów Polek przed deklaracją seksualnej abstynencji. Jednak podczas gdy inne redakcje szczegółowo będą omawiać „who’s who” w trójmiejskim półświatku, ja zwróciłbym uwagę na kilka innych aspektów raportu, które można uznać za problematyczne w kontekście wyboru księcia.

Facebookowa kwerenda

Jak podkreślają autorzy, raport jest wynikiem zaledwie kilku godzin działań w sieci – niezwykłym optymizmem musiałby więc wykazać się ktoś zakładający, że nie znajdą się kolejni życzliwi, których fakt ubiegania się Nawrockiego o prezydenturę zachęci do pogrzebania w odmętach pamięci nieco głębiej. Wszak wewnętrzny raport PiS nie dotarł do „Wyborczej” za sprawą akcji rodem z filmów o Jamesie Bondzie – tak jak Michał Kolanko nie „dociera” do sondaży Szymona Hołowni przez szyb wentylacyjny, a dziennikarz roku 2023 nie otrzymuje haków na polityków PiS w teczce od tajnych łączników w szarych prochowcach.

Nawet w erze „postmodernistycznego neototalitaryzmu”, w której, jak pisze Marci Shore, „nic nie jest ukryte”, fakty bardziej wstydliwe niż te odsłaniane na Facebooku nie muszą działać na korzyść kandydata, który, cokolwiek by o nim mówić, nie wydaje się pozbawionym skrupułów patologicznym narcyzem w stylu Trumpa, wręcz stworzonym pod śmieciową telewizję i skrajny populizm.

Czy kandydat obywatelski Nawrocki dotrwa do stycznia?

Tym bardziej że autorzy straszą „efektem Jagodna”, czyli mobilizacją elektoratu liberalnego przeciwko faszyście. Zaiste, stratedzy PiS doradzający Kaczyńskiemu wykazali się intuicjami godnymi najlepszych spin doctorów i politologów – jeśli nie chcesz mobilizacji antyfaszystów, nie wybieraj kogoś o otwarcie faszyzujących poglądach, otaczającego się faszystowskimi kolegami.

Ujawniony raport jest zresztą dość wybrakowany, bo skupia się tylko na social mediowym „mięsie” i powiązaniach Nawrockiego z gangstersko-faszystowską wierchuszką, osobami skazanymi lub takimi, których przestępstwa zostały opisane m.in. przez Bertolda Kittela i Annę Sobolewskią z TVN na długo przed ogłoszeniem jego kandydatury.

Ale mimo niewielkiego politycznego doświadczenia Nawrocki z pewnością zapracował na przeciwników także na innych polach – wystarczy wspomnieć cytowany już przeze mnie wywiad z Mariuszem Wójtowiczem-Podhorskim, byłym dyrektorem Muzeum Westerplatte, skądinąd konsekwentnie stojącym po stronie PiS.

Ci, dla których wizja nieskończonego PiS-u może nie brzmieć tak apetycznie i którym Nawrocki może nie kojarzyć się zbyt ciepło – jak choćby prof. Paweł Machcewicz – mogą mieć nawet lepsze opowieści o szefie IPN niż jego były podwładny, oskarżający go o między innymi o mobbing.

Kaczyńskiego też poznaje się po tym, jak kończy

O ile więc czasu poświęconego na lekturę raportu dla prezesa PiS nie mogę uznać za stracony (doceniam choćby wspomnienie o nazizujących księżach środowisk kibolskich, podziękowaniach Fundacji im. Sergiusza Piaseckiego dla Kebab Ekspresja na Monte Cassino w Sopocie czy nadzieję na to, że powiązania Nawrockiego z maczetującymi przeciwników politycznych przestępcami dałoby się przekuć w narrację o zabłąkanych ludziach, którzy dzięki zainteresowaniu historią i twórczością Piaseckiego wrócili na dobrą drogę), to bardziej zajmuję mnie odpowiedź na pytanie: dlaczego Jarosław Kaczyński, choć wiedział – jak Hitler czy Jan Paweł II – zdecydował się na tę kandydaturę?

Zdaje się, że to kolejna odsłona wewnętrznych walk frakcji w PiS, coraz śmielej rozparcelowujących między sobą to, co zostanie z niemałej przecież partii w najbliższych miesiącach. Zepchnięta do defensywy opozycja po odrzuceniu raportu finansowego przez PKW szykuje się na chude lata dzielące nas od kolejnych wyborów i nawet porażka z przyzwoitym wynikiem w wyborach prezydenckich by ich zbytnio nie osłodziła.

Nic więc dziwnego, że coraz bardziej podejrzliwy, sędziwy prezes PiS musi liczyć się z próbami zakwestionowania jego pozycji przez młodych, ambitnych i bezwzględnych polityków, których sam wyhodował, a których dodatkowo rozochociła wygrana Trumpa w USA. Podsunięcie mu pod nos skazanego na porażkę, nieznanego i niezbyt medialnego polityka, na którego kompromitujące materiały może zebrać nawet partyjny stażysta z działu social media, to świetny sygnał do ataku.

Instytut Polityki Niepamięci i krucjata oszołomów

czytaj także

Z drugiej strony, nie ma tu wielkiej filozofii – Kaczyński uwierzył, że skoro „nic nie jest ukryte”, to i antykomunistyczny chuligan Polski i Maryi może mieć ekscentrycznych znajomych. W końcu sam prezes przez lata z tylnego fotela łamał konstytucję, groził przewrotami, przejmował w niejasnych okolicznościach spółki skarbu państwa, grunty i instytucje, podsycał nastroje rasistowskie, chciał wyprowadzić wojsko na kobiety protestujące przeciwko ustawom antykobiecym i otaczał się osobami o wątpliwej konduicie.

Czymże więc jest kandydat na prezydenta przyjaźniący się z neonazistami, skoro wiemy, kto tak naprawdę w PiS zasługuje na pseudonim Wielki Bu i jak szokującą, choć nierozliczoną historię ma za sobą?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący, publicysta Krytyki Politycznej
Zamknij