Czyż nie jest powszechnym marzeniem, żeby nie musieć umierać? W świecie, w którym nikt poważnie nie wierzy w „ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny, amen”, to właśnie nauka przejmuje pałeczkę – próbuje zapanować nad naturą, powstrzymać starzenie, a na razie można zamrażać zmarłych w oczekiwaniu na jej postępy.
Karl Ove Knausgård, Wilki z lasu wieczności, przeł. Iwona Zimnicka, Wyd. Literackie 2024
Właśnie wysłuchałem płyty Rockin’ All Over the World grupy Status Quo. Ciągle jestem roztrzęsiony. Kiedy album się ukazał, puszczałem go non stop. Był rok 1977, miałem jedenaście lat.
Bohater, w wieku Knausgårda, słucha starego albumu i przeżywa to emocjonalnie, wracając pamięcią do pozornie nieważnych wspomnień z dzieciństwa oraz jednego wyjątkowego. Po drodze snuje rozważania o tym, czym dla nas są wspomnienia. To pierwszy rozdział tej powieści i oczekiwalibyście, że w drugim pojawi się ten sam bohater. Albo w którymkolwiek innym. Nic z tego.
Tytuł każdego rozdziału to imię pierwszoplanowego w nim bohatera, a losy ich wszystkich, mniej lub bardziej, splatają się ze sobą. Ale imienia narratora pierwszego rozdziału nie poznamy, nigdzie dalej też się on nie pojawi, a tytułowa Helge w tej opowieści nie występuje. Albo trzeba jej dobrze poszukać. W każdym razie możecie się nad tą zagadką pozastanawiać, o ile nie zapomnicie o niej w trakcie tej długiej lektury. Bo Helge do całości pozornie nie pasuje.
czytaj także
Po Helge zaś następuje Syvert. I to on jest najważniejszym bohaterem. Syvert to normals. Kiedy go poznajemy, ma dziewiętnaście lat i właśnie wraca do domu po służbie wojskowej, w wojsku był kucharzem. Ojciec nie żyje, matka sprzątaczka, młodszy brat, czyli w domu się nie przelewa. Syvert jeszcze nie wie, co będzie robił w życiu, może za pół roku pójdzie na kurs przygotowawczy na jakieś studia, chociaż nic szczególnie go nie interesuje. Na razie, wbrew swoim prawicowym poglądom, występuje o zasiłek dla bezrobotnych, gra w piłkę nożną, pije z kolegami i słucha muzyki. Zakochuje się. W zasadzie nic się nie dzieje, tylko katastrofa w Czarnobylu. Co to jest to promieniowanie, będzie się przez chwilę zastanawiał. Akcję do przodu w końcu posuną dwa wydarzenia. Wśród papierów po ojcu znajdzie listy pisane po rosyjsku. Matka zachoruje, więc będzie musiał podjąć jakąś pracę, a jedyna, jaką znajduje, to w zakładzie pogrzebowym.
I tu przeskakujemy do drugiej, nieoczekiwanej części powieści, która dzieje się we współczesnej Rosji. Dwie jej najważniejsze bohaterki to przyjaciółki: Alewtina, nieortodoksyjna biolożka, i Wasylisa, poetka. Imiona te wydały mi się znaczące, więc sprawdziłam. Alewtina pochodzi z greki i oznacza „prawdziwego wybawiciela”, imię Wasylisa jest kojarzone ze szlachetnością i królewskością.
Będzie grzało, będzie grzmiało [Kinga Dunin poleca książki na wakacje]
czytaj także
Wasylisa pisze esej Wilki wieczności – o rosyjskim kosmizmie. O jego twórcy Nikołaju Fiodorowie, który uważał, że dzięki nauce będzie można zapewnić nieśmiertelność wszystkim, nawet tym dawno zmarłym, a wszyscy oni zasiedlą inne planety. Fiodorowem inspirował się Dostojewski, ale także Konstanty Ciołkowski, ojciec kosmonautyki. Kosmizm to także przekonanie, że kosmos jest wyższą, rozumną rzeczywistością. Alewtina ma przeczucie, którego nie może naukowo udowodnić, że las to całość komunikujących się ze sobą organizmów, które tworzą rodzaj wspólnej świadomości.
Do Moskwy przybędzie też o jakieś czterdzieści lat starszy Syvert. Rozwinął firmę pogrzebową, zarobił na akcjach naftowych (Alewtina wypomni mu, że to najbardziej szkodliwy dla ziemi przemysł), ma żonę, trójkę dorosłych dzieci, nie ma – jak sam przyznaje – zdolności do autorefleksji. Normals, pragmatyk. Niewierzący – kiedyś, gdy chciał wystąpić z Państwowego Kościoła, pastor poprosił go o przeczytanie Zbrodni i kary, jednak Severt uznał, że to książka ciekawa, ale też obrzydliwa, i chyba jej nie skończył. Alewtina deklaruje się jako wierząca, ale nie mówi, w co wierzy. Mimo pozorów naukowości, choćby i utopijnej, kosmizm był doktryną uznającą i afirmującą duchowy wymiar wszechświata.
Mieści się to jakoś w podziale na pragmatyczny Zachód i Rosję jako siedlisko duchowości. „Rosyjska dusza” zagnieździła się w wyobrażeniach Zachodu o Rosji, ale dzisiaj już nie mamy wątpliwości, że nie jest to koncept, delikatnie mówiąc, pożyteczny. Nie taka też była chyba intencja autora, który wprowadzając współczesną perspektywę, idzie w kierunku głębokiej ekologii.
I czyż nie jest to powszechnym marzeniem, żeby nie musieć umierać? W świecie, w którym nikt poważnie nie wierzy w „ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny, amen”, to właśnie nauka przejmuje pałeczkę – próbuje zapanować nad naturą, powstrzymać starzenie, a na razie można zamrażać zmarłych w oczekiwaniu na jej postępy.
Poza tym Fiodorow, Ciołkowski, przyjaciel Lenina Bogdanow i ich następcy istnieli. Mikoryza (bardzo ważna dla rozważań Alewtiny) też istnieje. I mnóstwo badań, które mają powstrzymać starzenie. To wszystko jest bardzo ciekawe. Nawet z całym tym naddatkiem metafizyki.
Poza tym, jeśli nie wystarcza wam kosmizm, znajdziecie w powieści perypetie miłosne i rodzinne.
A teraz, dlaczego Knausgård jest nudziarzem? Może dlatego, że wiele osób pytanych o niego zaczyna od „Z trudem przebrnąłem…”. Klub tych, którzy wcale nie brną, tylko dają się wciągnąć lekturze, wydaje się mniejszy. I od razu powiem, że do niego należę. Ale powody, dla których może zostać uznany za nudnego, chyba rozumiem.
Biografie mogą być ciekawe. O ile ktoś umie je dobrze opowiedzieć
czytaj także
Jego książki są długie, jedna, ta najsłynniejsza, ma aż sześć tomów. Najnowsza liczy ponad 900 stron. Jeśli coś mi się podoba, to chciałabym, aby najlepiej nigdy się nie kończyło, ale dziś, kiedy ulubioną formą jest wpis na Instagramie, pewno może to onieśmielać.
Zawsze jest dużo o różnych zespołach muzycznych – zazwyczaj kompletnie mi nieznanych, nawet z nazwy. Oraz o ich słuchaniu. Te fragmenty zazwyczaj pomijam. Może coś tracę. Chociaż grupy Status Quo posłuchałam i chyba tak wiele nie straciłam. Może jednak dla miłośników rocka i heavy metalu te fragmenty to nie lada gratka?
Specjalnością Knausgårda są niezwykle drobiazgowe opisy codziennego życia. Bohaterowi, który rano się obudził, dotarcie do śniadania może zająć kilka stron, jeśli nie kilkanaście. Ja lubię to powolne nurzanie się w życiu innych ludzi, niekoniecznie dramatycznym. Ale rozumiem zniecierpliwienie innych czytelniczek. Szczególnie że choć autor potrafi zbudować bardzo wiarygodne postacie, są to głównie mężczyźni dość podobni do autora Mojej walki.
Język jego prozy jest właściwie przezroczysty, nie przeszkadza, ale też nie jest ciekawy. To akurat czytelnicy chyba lubią. Ale to nie znaczy, że forma – struktura całości – nie ma tu znaczenia. Mnie to wystarcza.
czytaj także
Wreszcie niezbyt doceniana część jego pisania – filozofowanie, pytania ostateczne, zagłębianie się w różne tematy i inne refleksje, np. o sztuce. Że niby bywa to naiwne, pisane z pozycji laika, a przecież już mądrzejsi i odpowiednio utytułowani o tym pisali. I znowu – co do zasady – ja to lubię, chociaż przyznaję, że czasem przynudzał. A poza tym cenię, że to robi. Nie można oddawać świata tylko specjalistom. Albo pretensjonalnym eseistom.
Wszystkie te nudne elementy występują w jego najnowszej powieści. A tym, którzy mimo wszystko należą do miłośników jego twórczości i czytali poprzednią, mogę zdradzić, że tu też pojawi się Gwiazda Poranna.
Jon Fosse. Ja to ktoś inny. Septologia III–V, przeł. Iwona Zimnicka, ArtRage 2024
I widzę siebie, jak stoję i patrzę na obraz z dwiema kreskami, fioletową i brązową, które krzyżują się po środku, i myślę, że w pokoju jest bardzo zimno, i że za wcześnie, żeby wstawać, wszystko jedno, która godzina, więc dlaczego wstałem? myślę i gaszę światło w pokoju, i wracam do alkowy, gaszę światło w alkowie i z powrotem kładę się do łóżka, i starannie owijam kołdrą, a Berge układa się przy mnie, i myślę, że dzisiejszej nocy trochę spałem, chociaż nie za dużo […]
Jak w każdym z tomów Septologii zdanie, to jedno, które ciągnie się do końca, zaczyna się od wpatrywania w ten sam obraz. Tyle że pod koniec bohaterowi aż tak już się ten obraz nie podoba. I znowu jest wszystko to samo, co było w tomach 1–2. Niewiele mogłabym dodać.
I może dlatego jest to nudziarz, bo ileż można miętosić kilka tych samych chwytów. Ten może najbardziej obiecujący związany jest z podwójnością bohatera. Asle1 patrzy na Aslego2 z zewnątrz, jak na inną osobę – „Ja to ktoś inny” – choć do pewnego momentu są właściwie identyczni. A potem się rozdzielą, bo nr 1 ożeni się z katoliczką, nawróci i przestanie pić, a drugi będzie pić nadal. Ale będą się ze sobą stale spotykać. Więc ilu ich jest? I kto jest „prawdziwym” nr 1? Można się chwilę tym konceptem pobawić, ale rzecz w tym, że żaden z nich nie jest na tyle interesujący, żeby starczyło tego na tyle tomów, nawet tak krótkich.
czytaj także
Mogę też docenić płynne przejścia od czasu teraźniejszego do przeszłego, od jednej perspektywy do drugiej, ale nadal nudzę się i brnę. Zresztą prawie każdy montażysta filmowy umie coś takiego zrobić.
Nudzą mnie też nieustanne powtórzenia.
Nudny jest katolicyzm, choć niby taki niedogmatyczny. „Jeśli ktoś pojmie, że nie pojmuje Boga, to wtedy go pojmuje…”. Bóg objawia się przez to, że się nie objawia, ale jest wszędzie, a Królestwo Boże jest w nas. Zdumiewająca jest moc Eucharystii, a hostia świeci. Przed narodzinami byliśmy w Bogu i po śmierci do Niego wrócimy – to jako rozwiązanie kwestii naszego zmartwychwstania. Itede. Dla mnie to język tak wytarty, że nic już nie znaczy, a wszystko to bohater wypowiada ze śmiertelną powagą. I w zamyśle autora chyba mamy się tym przejąć.
I nudna jest melancholijna mizantropia narratora. Wydaje mi się, że zawsze za mizantropią stoi jakaś pretensja do świata. Inny słynny nudziarz, Bernhard, robi z tej pretensji, jak dla mnie, lepszy użytek, plując na wszystkich i wszystko.
Dla mnie nudne, więc nieprzyjemne. Może, perwersyjnie, tak nudne, że aż przez to ciekawe. Dla innych po prostu ciekawe. Albo nawet jest to dla nich barthes’owska „literatura rozkoszy”, czyli wyższy poziom jej przeżywania niż w przypadku przyjemności. Oczywiście, że nie wszystko, co ludzie czytają z przyjemnością, jest Dobre, i nie wszystko, co Dobre, sprawia przyjemność. Prawdziwi znawcy i koneserzy oraz prawodawcy dobrego smaku (jeśli jeszcze jakieś autorytety tu się ostały) jednak nie mają z tym problemu – przyjemność, a właściwie rozkosz, sprawiają im tylko Wybitne Dzieła. Jednak ja do nich nie należę.
Jeśli mam jeszcze coś miłego powiedzieć o tej książce, to to, że za jej tłumaczenie została uhonorowana Nagrodą Gdyni Iwona Zimnicka. Na szczęście przetłumaczyła też Knausgårda.