Niestety, ale Polska nie uniknęła ukąszenia przez „kapitalizm cwaniaków”. Gdy Trump pochował byłą żonę na polu golfowym, Sławomir Mentzen pisał, że były amerykański prezydent „ma bez wątpienia duszę przedsiębiorcy. Prawdziwy kapitalista potrafi osiągnąć zysk nawet dzięki byłej, a do tego nieżywej, żonie”.
W lipcu przed komisją wizową zeznawał Daniel Obajtek. Komisja zajmowała się sprawą nielegalnych imigrantów, ale były prezes Orlenu powiedział kilka ciekawych rzeczy, które rzucają światło na to, jak wyobraża sobie „robienie biznesu”.
Najłatwiej potraktować Obajtka jako przykład zarozumiałego dygnitarza nominowanego z partyjnego klucza. A szerzej – jako przykład tego, co się dzieje, gdy partie traktują przedsiębiorstwa państwowe jak polityczny łup.
czytaj także
To wszystko prawda, ale takie odczytanie nie dotyka sedna sprawy. Obajtek jest bowiem nie tylko symbolem partyjniactwa, ale także kilku tendencji charakterystycznych dla współczesnego kapitalizmu.
Kto zbiera owoce?
Obajtek przyjął prostą linię obrony: Orlen zlecił realizację inwestycji Olefina III koreańsko-hiszpańskiemu konsorcjum. Za wszystkie ewentualne nieprawidłowości odpowiada więc to konsorcjum.
Na pytanie, czy znał warunki zatrudnienia imigrantów pracujących przy inwestycji, oburzony Obajtek odpowiedział: „Niech przestanie się pan kompromitować! Jak pan idzie na targ i kupuje owoce, pyta się pan, kto je zbierał?”.
W innym momencie przesłuchania dodał, że choć słyszał o problemach konsorcjum z zatrudnianiem pracowników, to nie ingerował, bo byłoby to wbrew „myśli biznesu”.
Nie wydawał się też szczególnie przejęty tym, że inwestycja może się opóźnić lub nie udać: „Trudno bym się pochylał nad tym, jak Hyundai ma dostarczyć mi wybudowaną instalację. To jest moją podstawą: jeśli nie będzie wybudowana, to są kary”.
„Ja wiem, że wy Daniela macie za wariata, ale on realizuje testament mojego brata Leszka”
czytaj także
Olewanie praw pracowniczych przez oddawanie kontroli nad ich zatrudnianiem pośrednikom? Jest.
Wiara w to, że najgorszą rzeczą, jaką można zrobić w biznesie, to postawić na partnerską współpracę? Jest.
Przekonanie, że ostatecznie nie jest ważne, czy, jak i kiedy coś wybudujemy, ważne, żeby się wygrało bitwę na kruczki kontraktowe? Jest.
Wiem, że niektórzy zakrzykną: o, tak właśnie się dzieje, kiedy państwo bierze się za biznes! Ale prawda jest taka, że są to powszechne patologie – niezależnie od tego, czy mówimy o firmach prywatnych, czy państwowych.
Jakkolwiek podział na państwo i rynek, na państwowe i prywatne, jest poręcznym i ważnym narzędziem analizy, to czasem przykrywa on inne podziały.
Na przykład istnieje działalność gospodarcza – państwowa lub prywatna – która jest nastawiona na wytwarzanie nowych rzeczy i usług potrzebnych społeczeństwu. Mieszkania, leki, sprzęty gospodarstwa domowego, mniejsze lub większe udogodnienia, do których można zaliczyć nawet niektóre aplikacje. Ale mamy też działalność gospodarczą – państwową lub prywatną – która jest nastawiona na pomnażanie bogactwa, władzy czy ego jednostek przez kombinowanie, sprytne taktyki negocjacyjne czy stosowanie kruczków prawnych. Tę drugą można nazwać „kapitalizmem cwaniaków”.
Mistrz cwaniakowania
Współczesny kapitalizm ma masę problemów, jeden z największych polega na tym, że często do rangi herosów przedsiębiorczości urastają ludzie będący uosobieniem „kapitalizmu cwaniaków”. Trudno o lepszy przykład niż Donald Trump.
W trakcie kampanii prezydenckiej w 2016 Trump nieustannie powracał do prostej obietnicy: odniosłem ogromne sukcesy w biznesie, dlatego jak nikt nadaję się do kierowania Stanami Zjednoczonymi. „Przywrócę wielkość marce Stanów Zjednoczonych” – mówił.
Kiedy jednak przyjrzeć się jego karierze z bliska, można mieć zasadne wątpliwości, czy Trump ma jakiekolwiek poważne osiągniecia w dziedzinie innowacji, tworzenia miejsc pracy, budowy infrastruktury, dystrybucji potrzebnych towarów czy czegokolwiek, co ma jakąś wartość społeczną.
Jak na poważnego self-made mana przystało, Trump rozpoczął swoją karierę biznesową, pożyczając pieniądze od bogatego ojca. On sam twierdzi, że było to „zaledwie” milion dolarów, ale śledztwo dziennikarzy „New York Timesa” wskazuje na to, że kwota opiewała na ponad 60 milionów – w przeliczeniu na dzisiejszą wartość byłoby to jakieś 140 milionów dolarów.
Jego „samodzielna” kariera magnata nieruchomości rozpoczęła się w 1976 roku, kiedy to we współpracy z Hyatt Organization nabył hotel Commodore, znajdujący się w stanie bliskim upadłości. Znamienne jest to, że sukces inwestycyjny Trumpa opierał się w dużej mierze na tym, że wynegocjował od miasta Nowy Jork 40-letnie zwolnienie z podatku, które przyniosło mu oszczędności rzędu 160 milionów dolarów.
W latach 80. Trump Organization zaczęła licencjonować nazwisko Trumpa innym firmom, co znacząco przyczyniło się do globalnego wzrostu rozpoznawalności marki. W efekcie wiele marek, takich jak Trump Ocean Club czy Trumps Fine Foods, nosi nazwisko Trumpa, mimo że nie są one bezpośrednią własnością Trump Organization.
Od amerykańskiego snu po ruski mir. Dlaczego republikanie wolą Putina
czytaj także
Opublikowana w 1987 roku książka The Art of the Deal uczyniła z Trumpa celebrytę, a jego status jako twardego negocjatora dodatkowo umocnił się dzięki programowi The Apprentice. W programie tym zyskał sławę jako bezwzględny szef, który na oczach milionów widzów bezceremonialnie zwalniał uczestników.
Pieniądze od ojca, unikanie podatków, kariera celebryty, uczynienie z nazwiska intratnej marki – to główne składowe sukcesu biznesowego Trumpa.
Zadajcie sobie proste pytanie: gdyby Trump w młodości stwierdził, że nie interesuje go biznes i poświęcił się, powiedzmy, robieniu kariery jako mechanik samochodowy, to czy nasze społeczeństwo coś by na tym straciło? Śmiem twierdzić, że bez marki Trumpa, bez jego hoteli i kasyn, bez jego występów w reality show miałoby się ono równie (nie)dobrze.
A pisząc o biznesach Trumpa, trzeba by jeszcze wziąć pod uwagę, ile razy powineła mu się noga. Jego kasyna w Atlantic City czterokrotnie ogłaszały bankructwo, ostatni raz w 2014 roku. Trump próbował również sił w tworzeniu gier, wypuszczając w 1989 roku grę planszową Trump: The Game, która szybko została wycofana ze sprzedaży. W 2007 roku uruchomił magazyn sygnowany swoim nazwiskiem, który przestał się ukazywać po półtora roku.
Podobnym niepowodzeniem zakończyła się linia steków Trump Steaks, która szybko zniknęła z rynku po licznych naruszeniach przepisów sanitarnych w jego restauracji. W 2006 roku Trump uruchomił luksusową wyszukiwarkę podróży GoTrump.com, ale zakończyła działalność po roku.
Duch przedsiębiorczości
Niestety, ale Polska nie uniknęła ukąszenia przez „kapitalizm cwaniaków”.
Która partia najgłośniej krzyczy, że uosabia cnoty kapitalizmu? Rzecz jasna Konfederacja – na tym buduje cały wizerunek, w szczególności Sławomir Mentzen. Zgadnijcie, kim się zachwyca Mentzen?
Kilka lat temu prasa rozpisywała się na temat tego, że Trump pochował swoją żonę na polu golfowym w Bedminster, stan New Jersey. Dlaczego? Ponieważ New Jersey przyznaje ulgi podatkowe za miejsca, które pełnią funkcję cmentarzy.
Mentzen pisał: „Trump ma bez wątpienia duszę przedsiębiorcy. Prawdziwy kapitalista potrafi osiągnąć zysk nawet dzięki byłej, a do tego nieżywej, żonie”.
Te zachwyty nie dziwią, sam Mentzen specjalizuje się w doradztwie podatkowym. Przechytrzyć system to dla niego powód do największej chwały.
Tylko raz jeszcze – co tego rodzaju kapitalizm ma do zaoferowania społeczeństwu? Jaką korzyść ma ogół z tego, że różne zamożne osoby przy pomocy innych zamożnych osób wykorzystują luki prawne, aby powiększać swoje bogactwo?
To ludzie, których holenderski historyk Rutger Bregman nazywa „przesuwaczami bogactwa” – bo przesuwają oni tylko dobrobyt z jednego miejsca na drugie, ale go nie wytwarzają. Dlatego większość ludzi, w szczególności pracownicy, nie mają z nich większego pożytku.
Takim kapitalistom daleko do książkowego uosobienia zalet wolnorynkowych – do piekarza, którego egoistyczna chęć zarobku przyczynia się do powiększenia ogólnego dobrobytu. Ba, to nawet nie jest kapitalizm a la Daniel Plainview – postać, którą gra Daniel Day-Lewis w Aż poleje się krew. Plainview to karykatura bezwzględnego magnata naftowego, ale można argumentować, że takie osoby przynajmniej dołożyły swoją cegiełkę do rozwoju naszego materialnego dobrobytu. Kapitalistycznym cwaniakom najbliżej do Jordana Belforta, prawdziwej postaci, którą grał Leonardo DiCaprio w Wilku z Wall Street. Maklera giełdowego, który bogaci się, bo potrafi ogrywać ludzi i system.
Część układanki
Obajtek, Trump czy Mentzen to skrajne przykłady – zgoda. Ale „kapitalizm cwaniaków”, bardziej lub mniej wprost, przenika różne sfery naszych gospodarek. Zarówno te kojarzone z państwem, jak i te kojarzone ze sferą prywatną.
Sam kapitalizm od samych początków , w jakimkolwiek wydaniu, był nierozerwalnie związany z obiema tymi sferami – jego cwaniakowa odnoga nie jest wyjątkiem. Wymigiwanie się od odpowiedzialności za przestrzegania praw pracowniczych poprzez tworzenie łańcuszka pośredników to sprawa znana zarówno takim firmom jak Adidas, jak i takim, jak Orlen.
czytaj także
Nawet te firmy i ci miliarderzy, którzy uchodzą za kwintesencję innowacyjności, więc na pozór są przeciwieństwem Trumpa, nie są pozbawione domieszki kapitalizmu cwaniaków. Jedną z głównych „innowacji” Ubera było udawanie, że nie jest firmą przewozową, więc nie podlega regulacjom właściwym dla tej branży. Amazon, mimo otoczki „nowoczesnej firmy”, ma problemy, by zapewnić pracownikom godne warunki pracy: tak jakby jego model biznesowy opierał się tyleż na innowacyjności, co na wykorzystywaniu swojej przewagi negocjacyjnej nad pracownikami.
Dlatego choć rozumiem ludzi, którzy patrząc na zeznania Obajtka, widzą w nich obraz PiS-u i partyjniactwa czy parodię „przedsiębiorczego państwa”, to sam dostrzegam w nich po prostu smutną prawdę na temat stanu współczesnego kapitalizmu.