Drony, czyli antykapitalistyczna i bezczasowa muzyka minimalistyczna

Jeśli muzyka dronowa zyskała w ostatnich latach na popularności, to dlatego, że jest muzyką cywilizacyjną, tak jak cywilizacyjne bywają choroby.
Filip Szałasek
Filip Szałasek. Fot. Filip Szałasek

Nawet jeśli na pierwszy rzut oka muzyka dronowa może się wydawać uproszczona, to jej urok leży w subtelnych zmianach i drobiazgowej koncentracji na detalu. Dysponując mniejszą liczbą płaszczyzn, za którymi mogłyby się schować, każdy dźwięk i modulacja stają się głęboko znaczące.

Zorientowałem się, że coś dziwnego mnie spotkało na płaszczyźnie estetycznej. Namacałem to jak opuchnięty węzeł chłonny albo znamię w miejscu, które wcześniej było czyste. Jak długo się czai – miesiąc, rok? Przejrzałem zakładki w książkach – zdarzało mi się porzucać lekturę na 10–20 stron przed końcem. W wypadku wielu seriali nie widziałem tylko finału, a podcasty urywałem w trzech czwartych. Być może dotknęło mnie za dużo strat i chciałem podtrzymać złudzenie kontroli. W jakimś aspekcie życia móc samemu decydować, kiedy koniec.

Audiosfera z drugiego tłoczenia: muzaki w służbie hiperkapitalizmu

Dotarło do mnie, że zaburzenia recepcji wzmaga – o ile ich nie wywołało – notoryczne przedawkowywanie dronów. Ta „bezczasowa muzyka minimalistyczna” – jak wdzięcznie nazywa je litewski teoretyk Mykolas Natalevičius – nie doczekała się jeszcze systematycznego ujęcia. Przemilcza się środki kompozytorskie i metodologię, uciekając w puste formuły mindfulnessu. Po części dlatego, że drone wciąż ewoluuje jako gatunek, po części z uwagi na „naturalną” niechęć do rozkładania na czynniki pierwsze praktyki polegającej na wydłużaniu, odraczaniu, na kupowaniu czasu.

Ponowoczesny rodzaj dźwięku

Filozof twierdzi, że „w aktualnym świecie jedynym faktem o uniwersalnym znaczeniu etycznym jest niejasne, rosnące powszechnie rozpoznanie, że dłużej już tak być nie może”[i]. Rośnie, rośnie i końca nie widać – dokładnie jak drony. Jeśli muzyka dronowa zyskała w ostatnich latach na popularności, to dlatego, że jest muzyką cywilizacyjną, tak jak cywilizacyjne bywają choroby. Nazywane schorzeniami stylu życia lub społecznymi wiążą się z samym postępem i są podchwytywane z otoczenia, stając się na dłuższą metę aspektem „natury”. Drony są już wśród nas. W nas. Jesteśmy nimi!

Footwork wyemancypowany. „Akoma” Jlin to kandydatka do tytułu płyty roku

W książce The Soundscape of Modernity historyczka dźwięku Emily Thompson wyróżnia specyficznie ponowoczesny rodzaj dźwięku – wolne od pogłosu brzmienie biura i studia nagrań. Tego rodzaju przestrzenie pojawiły się jako odpowiedź na hałaśliwość miejskiej, industrialnej nowoczesności i miały świadczyć o panowaniu człowieka nad akustyczną naturą. Wolny od pogłosu pejzaż nowoczesności jest także odruchem odtrącenia anachronicznych odruchów organizmu. Dźwięk alarmuje, pobudza, wprawia w (nieelegancki) ruch. Drony to w tym kontekście muzyka kompromisu.

Z jednej strony nawiązują do akustycznych symboli dromokracji (rządów prędkości) – przeciągły szum samochodów stał się dźwiękowym symbolem tempa, a mruczenie sprzętów AGD pobudza poczucie sytości i bezpieczeństwa, budując dobrostan. Terkot urządzenia społecznego to słuchokrąg nowej „natury”. Z drugiej – dron przywołuje skojarzenia z wytrwałością ascezy i kontemplacją, ale też ze świdrującym wyciem syren, lecących pocisków, pomrukiem wkurwionego tłumu. Pomiędzy medytacją a uczestnictwem drone me tender.

Drony gwarantują przerwę w continuum postrzegania bez niepotrzebnej dezafektacji. Przypominają ćwiczenie z niepodzielności uwagi, w ramach którego przyglądamy się jednej emocji, jednej informacji, wydzielając ją z reszty, jak w większości szkół kształcenia słuchu: od ćwiczeń akademickich po słuchanie kwantowe Pauline Oliveros. Drony postulują samoprzeobrażenie, są odmianą antycznych ideałów samooglądu (autopsia) i samodziałania (autopragmasia). Promując niepodzielność uwagi, pozwalają wyrwać się z nużącej precesji bodźców. „Gdy powtarzasz kilkadziesiąt razy jedną frazę i wydaje ci się, że już ją znasz, wystarczy zmiana jednego składnika albo proporcji instrumentów, by znaleźć się w innym miejscu” (Aleksandra Słyż).

Wysypisko jednorazowych e-papierosów o smaku syntetycznego kiwi

Nawet jeśli na pierwszy rzut oka muzyka dronowa może się wydawać uproszczona, to jej urok leży w subtelnych zmianach i drobiazgowej koncentracji na detalu. Dysponując mniejszą liczbą płaszczyzn, za którymi mogłyby się schować, każdy dźwięk i modulacja stają się głęboko znaczące. Granie muzyki dronowej przypomina z tego względu pracę nad minimalistycznym obrazem, gdzie wrażenie chaosu i improwizacji zdaje się opisywać jakąś większą całość. Na znacząco zatytułowanym albumie Mii Windsor This Is a Place Where I Can Sit with Clarity partia syreny policyjnej trwa kilkanaście sekund. Nie wybrzmiałaby tak dramatycznie, gdyby nie uprzednie kilkanaście minut oczekiwania.

Utwór Accord of Voice I to skutek naglącej potrzeby ułożenia myśli po tym, jak ukończywszy sześciotygodniową rezydencję w Europie, Sarah Davachi zyskała dostęp do zabytkowych organów piszczałkowych w kanadyjskim Pacific Spirit United Church. Próbować instrument i nagrywać muzykę mogła tylko przed siódmą rano, zanim budynek zostanie otwarty dla wiernych. „Wciąż wykonuję go czasami sama dla siebie, kiedy zaczynam pracę z jakimś szczególnym instrumentem jako sposób na uporządkowanie myśli” – wspomina artystka na swoim Bandcampie. To intymne doświadczenie potrafi wzbudzić zazdrość: zdarza się, że kosztuje wiele godzin terapii.

Zadomowienie w tonach

Snując refleksję o aurze i jej zaniku w rezultacie rozpowszechniania się technik reprodukcji, Walter Benjamin zauważa, że ustrój kapitalistyczny kształci wspólnotę aktywnych, która jest przeciwieństwem kultywującej „dar nasłuchiwania” „wspólnoty słuchających”[ii]. Ów „dar” opiera się właśnie na zdolności kontemplacyjnej uwagi, do której nadpobudliwe ego nie ma dostępu. Muzyka dronowa pomaga osiągnąć stan głębokiej uważności dzięki swojej powtarzalnej naturze i naciskowi na podtrzymywanie tonów, które pozwala zanurzyć się w nich i zadomowić, tak jak rytmiczne bodźce wokalne lub perkusyjne służące w rozmaitych kulturach do wprawiania w trans.

„To, co płynne, niepozorne czy ulotne, ukazuje się wyłącznie głębokiej kontemplacyjnej uwadze. Jedynie zatrzymując się, możemy ujrzeć to, co długotrwałe i powolne. Formy i stany długiego trwania wymykają się nadpobudliwości”[iii] – pisze Byung-Chul Han i nie bez powodu pobrzmiewają w jego twierdzeniu echa aforyzmu Marksa. Tak, drony są antykapitalistyczne, pozostają też poza tradycją zachodniej harmonii funkcjonalnej, idąc w sukurs ruchom emancypacyjnym z postkolonializmem na czele. Trwały jako niezastąpiony element muzyki wszystkich kręgów kulturowych – poza Zachodem.

Drony dostarczają historycznej legitymacji praktykom filozoficznym i duchowym, które prowokują do wytężonego słuchania i odnajdywania przedmiotu zainteresowań akustycznych wszędzie dookoła z wyłączeniem jakiejkolwiek hierarchii – czy to samych zmysłów, czy bodźców, jakie odbierają. Przy okazji omawiania muzyki Stars of the Lid na łamach Pitchforka Mark Richardson użył wobec dronów wdzięcznego określenia „vanishing-point music”. „Cisza znika zupełnie, a treścią muzyki staje się interakcja pomiędzy małymi skupiskami »czystych« tonów. Ten rodzaj pracy bierze tradycyjne rozróżnienia na »muzykę« i »dźwięk«, odrzuca je niemal zupełnie i proponuje zacząć od nowa”.

Jazz w zimnowojennej dyplomacji kulturalnej USA

Tunele dworca, tłum, brud i hałas dworca zostają w dole, gdy wjeżdżam ruchomymi schodami albo windą na dach Metropolii. Galeria handlowa, zwana Nekropolią z uwagi na marazm, jaki panuje w niej przez większość czasu, zwieńczona jest kolekcją urządzeń wentylacyjnych. Sztuczny, suchy podmuch przez całą dobę napędza dziesiątki wiatraków zamykających wyloty szybów. Równomierny szum żadnej z maszyn nie wybrzmiewa samotnie – pasma dronu spontanicznie się zazębiają, tkając akustyczny kokon, otulinę przepuszczalną dla dźwięków miasta.

Duszny wiatr z wnętrza budynku miesza się po drodze z wonią aluminium i w końcu zderza z powietrzem, które znosi tutaj, do umownego centrum Wrzeszcza, zapachy i dźwięki dworca: kebab, busy, komunikaty. Spacerując po dachu galerii, przemierza się sieć atmosfer i zmiennych ciśnień, przy czym najlepszy kącik jest od południa. Oznacza go napis markerem: „Robiłam minetę smerfetce” i ostrzeżenie o braku przejścia, które warto zignorować, przekroczyć niską barierkę i usiąść na betonowej platformie, opierając plecy o jeden z niewysokich słupów. Na wprost panorama miasta, z lewej i prawej – dron. Ile jeszcze pobrzmi? Miesiąc, rok?

**

Filip Szałasek – literaturoznawca, krytyk muzyczny i dźwiękowy. Autor książek Jak pisać o muzyce (2015) i Nagrania terenowe (2018).

*

[i] P. Sloterdijk, Musisz życie swe odmienić. O antropotechnice, przeł. J. Janiszewski, słowo wstępne A. Żychliński, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 2014, s. 516.

[ii] W. Benjamin, Narrator. Rozważania o twórczości Mikołaja Leskowa, w: tegoż, Anioł historii. Eseje, szkice, fragmenty, przeł. K. Krzemieniowa i in., Poznań 1999.

[iii] B.-Ch. Han, Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje, przeł. M. Pokrywka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2022, s. 35.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij