Gdyby Liza przeżyła, zapewne czytalibyśmy o tym, w co była ubrana, dlaczego szła sama, dlaczego o tej godzinie, co krzyczała i czy to było aby na pewno jasne, że nie chce tego „obcowania płciowego” i woła o pomoc, a może miała alkohol we krwi – i każda z tych informacji mogłaby zostać użyta przeciw niej.
Liza zmarła w szpitalu, w którym lekarze przez kilka dni walczyli o jej życie. Zmarła, bo Dorian pobił ją i zgwałcił, dusił, a potem nieprzytomną, „bez funkcji życiowych” pozostawił na miejscu zbrodni. Sam pojechał tramwajem do domu, na Mokotów. Do napadu się przygotował, miał kominiarkę i nóż. Dorian S. jest Polakiem, katolikiem, białym mężczyzną. Na zdjęciu w beżowym płaszczu, czarnym szaliku, z krzyżykiem na szyi.
Chciałabym, żeby fakt przynależności Doriana S. i każdego innego gwałciciela, do uprzywilejowanej w tym kraju większości, był odnotowywany. Dla porządku, dla statystyk, dla świadomości straszonej bezustannie migrantami opinii publicznej. Kim jest Dorian S.? Polakiem. Obywatelem Polski.
Liza była uchodźczynią z Białorusi. Przyjechała do Warszawy szukać bezpieczeństwa.
Obok przechodziły osoby, które nie miały pewności, że w bramie, na schodach przy Żurawiej 47, właśnie dochodzi do gwałtu. Myślały, że to „bezdomni uprawiają seks”.
Jak rozpoznać gwałt? W polskim prawie wciąż pokutuje przepis, że gwałt rozpoznaje się po tym, że gwałcona krzyczy, walczy, protestuje, a gwałciciel, oprócz tego, że gwałci, to jeszcze bije. Ale wśród polskich porzekadeł jest przecież i takie, że jak kobieta mówi „nie”, to myśli „tak”, więc zawsze może istnieć ta perwersyjna możliwość, że ofiara krzykiem zachęca swojego oprawcę do dalszych czynów.
czytaj także
Wciąż czekamy na zmianę definicji gwałtu. Chodzi o to, żeby uznać każdy stosunek seksualny, na który nie wyrażono swobodnej i świadomej zgody, za gwałt, po prostu. Mam nadzieję, że żaden polityk nie zaproponuje referendum w tej sprawie. Zmiana definicji nie tylko będzie miała wpływ na zapadające wyroki, ale uwrażliwi opinię publiczną, ewentualnych świadków, którzy rozumiejąc, że gwałt to gwałt, nie będą się wahać, ale od razu wyciągną telefon i zadzwonią pod 112.
Zmiana w prawie drogowym, stwierdzająca, że to pieszy ma pierwszeństwo na pasach, a kierowca ma obowiązek zatrzymać się, widząc pieszego zbliżającego się do przejścia, okazała się rewolucyjna. Nagle kierowcy potrafią zwolnić przed przejściem, a ofiar jest znacznie mniej niż wtedy, kiedy winny mógł być ten, kto „wtargnął na pasy”, podczas gdy rozpędzony kierowca nie mógł się zatrzymać.
Tak samo będzie ze zmianą definicji gwałtu. Potencjalni gwałciciele zrozumieją, że nie wyłgają się łatwo, że to nie ofiara będzie musiała się tłumaczyć, czemu nie krzyczała. A świadkowie gwałtu też będą wiedzieli, że prawo nie daje gwałcicielowi kolejnych sposobów zrzucenia z siebie odpowiedzialności, obarczenia nią ofiary, zawstydzenia jej, zastraszenia oraz zmanipulowania świadków.
Gwałt, którego dokonał Dorian S., doskonale oddaje brzmienie art. 197 Kodeksu karnego: „kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego”. Była przemoc, nie tylko seksualna, bo seksualna to według tego przepisu za mało. Były groźby, był gwałt. Mimo to osoby, które przechodziły koło miejsca zbrodni, nie wyciągnęły telefonów, ale odeszły po tym, jak gwałciciel wulgarnie tego zażądał. Przepis nie działa, bo zostawia furtki do szerokich interpretacji, w sytuację gwałtu włączając przynajmniej trzy podmioty: osobę gwałcącą, gwałconą i tę, która będzie mogła sprawdzić, jak bardzo kobieta się broniła.
czytaj także
Gdyby Liza przeżyła, zapewne czytalibyśmy o tym, w co była ubrana, dlaczego szła sama, dlaczego o tej godzinie i czy aby na pewno było jasne, że nie chce tego „obcowania płciowego” i woła o pomoc, a może miała alkohol we krwi – każda z tych informacji mogłaby zostać użyta przeciw niej. Sąd i media pochylałyby się nad wszystkimi okolicznościami, a o Dorianie S. ciągle wiedzielibyśmy mało. Ani nazwiska, ani twarzy, ani dlaczego wziął kominiarkę, nóż i wyszedł z domu, żeby zaczaić się w bramie ul. Żurawiej z zamiarem zgwałcenia, zabicia. Czy planował, czy chodziło mu właśnie o Lizę, czy gotów był atakować kogokolwiek, kto akurat tamtędy przechodził? A to powinno być przedmiotem badania: co sprawia, że człowiek gotów zadać drugiemu człowiekowi ból, odebrać życie, zgwałcić.
Gdyby Liza przeżyła i zaszła w ciążę w wyniku gwałtu, opinia publiczna zaczęłaby roztrząsać, czy należy jej się prawo do aborcji. Czy teraz, po zmianie władzy, wniosek w tej sprawie, który trafiłby do prokuratury, nie przeleżałby nietknięty, nie trafiłby do zaprzyjaźnionych mediów, które rozpoczęłyby lament nad poczęciem i nad niewinnością zygoty? Czy prokuratura zadziałałaby szybko, czy raczej Aborcyjny Dream Team, nie czekając na prokuraturę, pomógłby Lizie?
Gdyby Liza przeżyła atak, bardzo wiele dowiadywalibyśmy się o Lizie, bo prawo, umożliwiającym szeroką interpretację zapisem dotyczącym gwałtu, otwiera do tego drzwi, a raczej wyłamuje okna, naruszając prywatność ofiary, której poczynania zaczyna śledzić cały kraj.
Rok w zawiasach za gwałt na 14-latce, bo „nie krzyczała”. My nie przestaniemy o tym krzyczeć
czytaj także
Jednak Liza nie żyje. A jej śmierć w pewien sposób obnaża gwałciciela. Sprawia, że niejasne zapisy przestają go chronić. I niech tak będzie. Skupmy się na nim, na Dorianie S. – i niech to będzie ostatecznym argumentem za zmianą prawa. Niech gwałciciele nie czują, że mogą zgwałcić, pobić, pozostawić i spokojnie wrócić do domu, przekonani, że ofiarę da się uciszyć, że sprawa się nie wyda, bo chroni ich – białych mężczyzn, Polaków, katolików – przywilej.