Sztuka blisko związana z psychoterapią bywa nieciekawa, jednak najnowszy komiks Daniela Clowesa to nie ten przypadek. „Monica” jest psychodeliczną, podszytą grozą podróżą przez jedno małe życie, ale równie dobrze mogłaby być opowieścią o dziejach kosmosu.
W jednym z wywiadów udzielonych z okazji niedawnej premiery Moniki Daniel Clowes opowiedział o poczuciu, że dopiero teraz, po czterdziestu latach tworzenia autorskich komiksów, zaczyna rozumieć coś z tego, do czego zawsze starał się w swojej sztuce dążyć. To twierdzenie spokojnie można potraktować nie jako podkreślający skromność artysty banał, ale jako wyznanie, które naprawdę coś znaczy.
Monica, podobnie jak wszystkie poprzednie opowieści Clowesa, jest dziełem dość ekscentrycznym. To pełna nieprawdopodobnych wydarzeń historia tytułowej bohaterki, która próbuje zrozumieć, dlaczego jej matka, uosabiająca niespokojnego ducha rewolucji dzieci kwiatów, opuściła ją w dzieciństwie i nigdy nie wróciła. W komiksie na równych prawach mieszają się takie wątki jak doświadczenie żałoby, dzieje zyskania i utraty pokaźnego majątku, kontakt z głosem z zaświatów, próby godzenia się z losem i niebezpieczna przygoda z zapomnianą sektą, będącą kolejnym barwnym wykwitem szaleństwa lat 60.
czytaj także
Miejmy to z głowy już na starcie: Monica to komiks znakomity. Nawet podczas pobieżnej lektury nietrudno o wrażenie, że wydarza się w nim coś istotnego, ma miejsce jakiś akt odkrywania. Atmosfera jest gęsta, a aura – obecna. I nawet jeśli nie do końca wiemy, o czym właściwie autor chce opowiedzieć, od razu widać, że robi to naprawdę dobrze.
Zawsze był jakiś dziwny…
Jeśli Clowes twierdzi, że dopiero za sprawą najnowszego dzieła osiągnął coś, do czego od dawna się zbliżał, warto nadstawić uszu, bo nie jest on człowiekiem, który ostatnie czterdzieści lat zmarnował. Wręcz przeciwnie: to już współczesny klasyk, artysta nie tylko powszechnie ceniony, ale także oryginalny, od dziesięcioleci tworzący własny, autorski styl.
Wymieńmy tylko kilka najważniejszych historii, które ma na swoim koncie twórca Moniki. Nawet jeśli dziś Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza nie wydaje się dziełem w pełni dojrzałym, nadal bije z niej energia heroicznych czasów komiksowego undergroundu, których stała się ikoną, a Clowesowska odmiana surrealizmu trwale zapadła czytelnikom w pamięć.
Nieco później, w drugiej połowie lat 90., jego Ghost World zdefiniował amerykański komiks niezależny na przynajmniej dekadę, a następnie zyskał sławę poza komiksowym światkiem dzięki głośnej adaptacji z Thorą Birch, Scarlett Johansson i Steve’em Buscemim w rolach głównych.
W albumie David Boring Clowes połączył dwa pozornie przeciwstawne żywioły – obyczajową opowieść o obsesyjnym dziwaku i odjechaną fantastykę – tworząc historię, która do dziś przewija się w podsumowaniach najlepszych komiksów wszech czasów. W Wilsonie wykreował z kolei prawdopodobnie jednego z najbardziej antypatycznych bohaterów w historii sztuk wszelakich, którego dzieje chętnie śledzimy, nawet jeśli lubić się go nie da.
Wreszcie świetna Patience, psychodeliczna i utrzymana w konwencji science fiction epopeja miłosna z wątkiem podróży w czasie, która jeszcze do niedawna była prawdopodobnie najlepszym i najdojrzalszym dziełem Clowesa. Do niedawna, czyli do premiery Moniki.
Daniel i Monica
Jako czytelnik Clowesa nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w jego najnowszym dziele coś niespodziewanie kliknęło i wskoczyło na swoje miejsce. Jego prace ceniłem, odkąd je poznałem, a jednak do pewnego stopnia pozostawały one dla mnie czymś obcym – bardzo ciekawym, ale trudnym do oswojenia przejawem nieuchwytnej wrażliwości. Z Monicą sprawa ma się inaczej, mimo że komiks wcale nie jest mniej ekscentryczny od poprzednich prac autora.
„To zabawne. Zawsze myślałem, że [moje] książki nie są aż tak osobiste. Tymczasem wróciłem do nich po latach i na każdej stronie znajduje się coś, co mi się przytrafiło albo coś opartego na prawdziwej emocji” – stwierdził Clowes w niedawnej rozmowie z „Vanity Fair”. Najwyraźniej postanowił pójść dalej tym tropem, bo Monica to jego najbardziej osobiste dzieło.
Jest tak głównie dlatego, że autora i jego bohaterkę łączy coś istotnego – oboje w dzieciństwie zostali porzuceni przez matki, które w dodatku poprzedziły odejście niestałym i nieuporządkowanym życiem z kilkoma różnymi partnerami. Clowesowi, podobnie jak Monice, nigdy nie udało się do końca zrozumieć wielu wydarzeń ze swojego dzieciństwa, aż w końcu stracił na to ostatnią szansę (zarówno jego matka, jak i brat, zmarli w czasie, kiedy pracował nad swoim najnowszym komiksem). Znajomość tych faktów pozwala zrozumieć, skąd Monica czerpie swoją siłę – wydaje się, że odbija energię płynącą z osobistych procesów psychoterapeutycznych autora.
Bu!
Kiedy siedem lat temu Clowes zaczynał pracę nad Monicą, zakładał stworzenie kilku połączonych ze sobą historii, stylistycznie nawiązujących do groszowych komiksów z lat jego dzieciństwa. Mimo że podczas pracy wielokrotnie zmieniał kurs, w Monice silne są echa tamtych założeń. Album jest podzielony na dziewięć części, które można czytać jako osobne opowieści. Każda z tych historii czerpie z innego nurtu: jedna nawiązuje do popularnych wówczas komiksów wojennych, kolejna do pulpowej opowieści przygodowej, a jeszcze inna do komiksów grozy.
Choć większość ze wspomnianych dziewięciu opowieści w grzecznym chronologicznym porządku konstruuje historię Moniki, są od tej reguły wyjątki. Pierwszy dotyczy dziwnego fantasy o człowieku, którego za podjęcie się udanej misji ratowania świata spotkała najgorsza możliwa nagroda. Drugi – niedopowiedzianej historii o rodzeniu się więzi między dojrzałym mężczyzną i nastolatkiem w świecie, który coraz bardziej pogrąża się w trudnym do zdefiniowania szaleństwie. Trzeci to psychodeliczna opowieść o życiu jednego z domniemanych ojców bohaterki.
To między innymi właśnie w tych najbardziej czerpiących z pulpowej estetyki fragmentach Moniki udaje się Clowesowi sięgnąć do głębszych pokładów lęku (własnych, czy może naszych wspólnych?). Te interludia, pozornie niepołączone z głównym nurtem opowieści, nie przyczyniają się do budowania fabuły. Zamiast tego dają znać o niepokoju, który stale towarzyszy bohaterce, mimo że ta przez całe życie stara się wyprzeć go ze świadomości. W opowieści o Monice egzystencjalny lęk, mający źródła w pierwszych dziecięcych doświadczeniach, wylewa się na wierzch każdą możliwą luką, często tworząc wymyślne, fantastyczne konstrukcje.
Clowes nigdy nie był autorem pogodnym i nie stronił od mrocznych tematów, jednak dotąd chyba nie zdarzyło mu się tak otwarcie czerpać z estetyki grozy. W Monice robi to zdumiewająco pewną ręką – odrobił lekcje z H.P. Lovecrafta i wykorzystywania niewyjaśnionych, nadnaturalnych motywów. A czasami również tych wyjaśnialnych, ale nie mniej niepokojących, jak w opowieści o wizycie Moniki w siedzibie sekty Droga.
O rozplątywaniu historii
Obok żywiołu grozy w komiksie hula też w najlepsze duch opowieści historycznej, a już na pewno opowieści o konkretnej epoce. Jednym z głównych tematów Moniki jest spustoszenie, jakie potrafiła zasiać w indywidualnych biografiach hipisowska rewolucja, co stawia Clowesa w jednym szeregu z takimi autorami jak choćby Joan Didion czy Thomas Pynchon.
czytaj także
Od wspomnianych twórców odróżnia go perspektywa. Monica nie opowiada o dramacie samych zagubionych dzieci kwiatów, zamiast tego skupia się na historii przedstawicielki tak zwanego drugiego pokolenia. W komiksie nie oglądamy przecież świata oczami napędzanej nieokreślonym głodem Penny, tylko oczami jej córki Moniki, która we wczesnym dzieciństwie została pozbawiona przez matkę jakiegokolwiek poczucia stałości (co ma istotne konsekwencje dla całego jej dalszego życia). U Clowesa ducha epoki poznajemy przede wszystkim po owocach, chociaż nie tylko – sceny, których akcja rozgrywa się w latach 60. i 70., są przekonujące same w sobie.
Monica to także komiks o czasie: stanowi medytację nad nurtem zdarzeń, który prąc do przodu, musi pozostawiać za sobą ofiary. Wygląda nawet na to, że autor sam wskazuje na taką interpretację na początku albumu, kiedy na dwóch stronach daje autorski skrót z dziejów świata: od pojawienia się pierwotniaków, poprzez ukrzyżowanie Chrystusa i konkwistę, aż po Hiroszimę i loty w kosmos. Clowes zdaje się mówić, że historia cywilizacji i historia życia jednej osoby w istocie działają według tych samych mechanizmów. Poza tym jedna i druga mogą być w podobny sposób naznaczone traumą – raną powstałą wskutek działania sił, na które nie mamy szans samodzielnie wpłynąć.
W tej wizji każda historia, zarówno w skali mikro, jak i makro, splata się z ogromem nieprzystających do siebie zdarzeń – wciąż nowych i nowych. Jeśli pragnie się coś z niej zrozumieć, trzeba spróbować ją rozplątać. Problem polega na tym, że po upływie czasu takie rozplątanie nie zawsze jest możliwe. Bywa, że poszczególne zdarzenia gubią się we mgle, niepamiętane już przez nikogo.
Tylko co wtedy? Czy naprawdę, jak u Clowesa, w takich momentach kończy się świat?
*
Daniel Clowes, Monica, Kultura Gniewu. Przekład: Wojciech Góralczyk
**
Radosław Pulkowski – publikował m.in. w Dwutygodniku, „Twórczości”, „Tekstach Drugich” i „K MAG-u”, głównie artykuły o literaturze, komiksie, muzyce.