Książka Tochmana to bardzo mocny głos, wezwanie do działania przeciwko karze dożywocia. Karze, która nie daje nadziei na zakończenie, jest torturą, można by powiedzieć, że bezterminowym osadzeniem w celi śmierci.
Wojciech Tochman, Historia na śmierć i życie, Wydawnictwo Literackie 2023
Mama groziła, że przez jakiś czas nie będę mogła do niej dzwonić. A dzwoniłam codziennie. Nie chciałam zostać sama. Mama nigdy nie miała towarzystwa. Nikogo koło niej nie ma, Nikomu o mnie nie mówi. A Lidka chciała o mnie ludziom opowiedzieć. Nie było czasu. Musiałam postanowić sama. Kiepsko się rozstałyśmy.
Lidka, czyli Lidia Ostałowska, znakomita reporterka, zmarła w 2018 roku, zawsze zajmowała się tymi, którzy mają gorzej. Cały ten reportaż to tribute to Lidia. A kiepsko rozstała się z nią Monika Osińska, która miała być bohaterką jej kolejnej książki.
Ale zacznijmy od początku. W styczniu 1996 roku trójka maturzystów, dwóch chłopaków i Monika, zamordowali 22-letnią pracowniczkę małej firmy kolportującej krzyżówki. Chcieli zdobyć kasę na studniówkę. Dwa lata później wszyscy zostali skazani na dożywocie. Mord był niezwykle brutalny, jednak dokonało go dwóch chłopaków, podczas gdy Monika przeszukiwała pozostałe pomieszczenia, szukając fantów. Nie było tego wiele. Czy od początku wiedziała, że idą tam z zamiarem morderstwa? Nie jest to jasne. Tak czy inaczej, jej udział był nieco mniejszy. Ale nie zapobiegła mu, podała chłopakom ręcznik, żeby zakryli twarz ofiary i stłumili jej charczenie. Nie miała innego wytłumaczenia dla swojego czynu niż głupota.
Sprawą tą zajmowała się Ostałowska, spotykała się w więzieniu z Moniką do czasu, gdy ta odmówiła dalszych kontaktów. Pozostawiła bardzo wiele materiałów, nie tylko zapisy rozmów, ale też wynik dużo szerszego riserczu, nie zawsze wprost związanego ze sprawą, co pokazuje, w jakim kierunku mogła pójść planowana praca. Za zgodą rodziny materiały przejął przyjaciel Lidii, Wojciech Tochman, przy okazji dając nam wgląd w jej warsztat pracy. I podjął się napisania dalszej części tej historii. Tym razem Monika, która odsiedziała już prawie dwadzieścia pięć lat, zgodziła się na kontakt.
czytaj także
Kim ćwierć wieku po zbrodni jest Monika – czy nadal tą samą osobą? Zdaniem Ostałowskiej i Tochmana już nie. Była niedojrzała, pewnie z defektami osobowościowymi, ale wykonała nad sobą ogromną pracę. I może już zapłaciła za swoje czyny, w każdym razie jej izolacja, a właściwie eliminacja ze społeczeństwa jest już zbędna.
Książka Tochmana to bardzo mocny głos, wezwanie do działania przeciwko karze dożywocia. Karze, która nie daje nadziei na zakończenie, jest torturą, można by powiedzieć, że bezterminowym osadzeniem w celi śmierci. Zwraca na to uwagę również Trybunał Sprawiedliwości w Strasburgu, który domaga się jasnych procedur pozwalających na zakończenie kary, o ile proces resocjalizacji się powiódł. W przypadku tej prawie pięćdziesięcioletniej kobiety, w której przemianę po reportażu wierzymy, damy się łatwo przekonać. Miała prawo wnioskować o zwolnienie warunkowe po 25 latach, dwukrotnie jej odmówiono. Dzięki wsparciu prawników i fundacji opiekujących się więźniami wyszła na wolność w marcu tego roku. Jednak Tochman idzie dalej i protestuje przeciwko wyrokowi na zabójcę prezydenta Adamowicza – dożywocie z prawem występowania o zwolnienie po 40 latach. Nie będę streszczała tu wszystkich argumentów autora, mogę powiedzieć tyle, że popieram je i myślę, że warto starać się o zniesienie tej kary, zapewne pozostawiając zamknięte ośrodki terapeutyczne dla osób stanowiących realne zagrożenie.
czytaj także
Jest jeszcze jeden bohater tego reportażu, który odpowiada za tak drakońskie wyroki dla ludzi bardzo młodych, niedojrzałych, z odchyleniami osobowościowymi, ale nie zdemoralizowanych. (Inni młodzi mordercy w znanych sprawach i procesach byli traktowani łagodniej). A jego szczególna nienawiść skupiała się właśnie na Monice. Biorące udział w zbrodniach związanych z przemocą kobiety zwykle są potępiane bardziej od mężczyzn, budzą więcej zainteresowania, emocji, a potem gorzej od mężczyzn znoszą więzienie. Przypisuje się im wyjątkową perfidię, bardziej stygmatyzuje. Pokazanie tej specyfiki to feministyczna część tego reportażu.
Krzysztof Orszagh – występuje w książce jako Krzysztof O., ale ja, jako osoba w spektrum starości, pamiętam go jako osobę publiczną, kiedyś stale pojawiającą się w mediach, a potem Rzecznika Praw Ofiar w Ministerstwie Sprawiedliwości (chociaż takie stanowisko nie istnieje). Był szwagrem zamordowanej, sam poszukiwał sprawców, narzekając na bezczynność policji, założył Stowarzyszenie przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej. To on podburzał opinię publiczną przeciwko Monice i jej rodzinie, domagał się zemsty, ferował wyroki przed procesem, próbował zbić na tym kapitał symboliczny i nie tylko. Miał obsesję na punkcie tej sprawy, a sprowokowany przez niego nacisk opinii publicznej prawdopodobnie zdecydował o wysokości wyroku. Był jednak dość podejrzaną postacią, później został skazany za organizowanie nielegalnych aborcji i stręczycielstwo.
czytaj także
Reportaż Tochmana, który na pierwszy rzut oka mógł się wydawać czymś z gatunku true crime, jest w istocie społecznym reportażem interwencyjnym – w słusznej sprawie. I warto, żeby wywołał dyskusję. Przeciwnicy kary śmierci zwykle nie zastanawiają się już nad karą dożywocia, uchodzącą za bardziej humanitarną. Może powinni.
Damian Kowal, Ćwirowidło, Warstwy 2023
– Słodki borze, żuraw! W tej okolicy nigdy ich nie było! – krzyknął Daktary, gdy usłyszał dobiegający zza okna klangor.
To nie jest błąd ortograficzny! Jeśli bohater wzywa jakiegoś boga, raczej nadaremno, to jest to Bór. Nadaremno, albo jest już za późno, bo jesteśmy we Wrocławiu przyszłości, który dostosował się już do zmian klimatu. Latem czterdziestostopniowe upały albo tropikalne ulewy, zima czasem potrafi być iście syberyjska. Są nawet schrony, gdzie można chować się w razie upałów, bo oczywiście w mieszkaniach nie ma klimatyzacji. Susze, wichry, pożary, powodzie, morza pokryte kożuchem mikroplastiku, rzesze migrantów – i tak na całym świecie. Wszyscy musieli się przystosować, zatem we Wrocławiu już prawie nie ma samochodów, bo ceny paliw tak podskoczyły, że stać na nie tylko naprawdę najbogatszych, no i obowiązują liczne ograniczenia. Choćby prędkości – do 30 km, a większość ulic zamieniono na ścieżki rowerowe i zazieleniono. Jest też lepiej lub gorzej funkcjonująca komunikacja publiczna. Woda jest reglamentowana. Przemysłowa produkcja zwierząt zakazana, zoo zamknięte, bo trzymanie zwierząt w klatkach jest nieetyczne, i zmienione w ogród warzywny. Mięso i ryby to niezwykle drogie rarytasy. Zniknęły wróble, za to można zobaczyć papugi, a nawet pelikany.
I to wszystko w Śląsku! Nie „na Śląsku”, bo nie jest to już polska prowincja, tylko niezależna republika, która oderwała się od Polski. Podobnie jak Federacja Wielkopolsko-Pomorska. Nastąpiło to chyba po wielkiej pandemii, która pochłonęła mnóstwo ofiar. Niewiele dowiadujemy się o Polsce, ale wystarczy, żeby uruchomić wyobraźnię – za aborcję grozi tam dożywocie, do imigrantów się strzela, a na granicy polsko-śląskiej dochodzi do incydentów zbrojnych. A nad Śląskiem powiewa biało-złoto-niebieska flaga. I wartości: wolność, równość, ochrona środowiska. Widoczna wielokulturowość. Rządzą socjaldemokraci i socjaliści. Zmieniono też nazwy niektórych ulic. Jest ulica Tokarczuk, która krzyżuje się z Twardocha. Rondo Reagana to teraz plac Gwiazd. W centrum na leżakach siedzą ludzie i popijają piwo pszeniczne. Nieźle to wygląda, z poprawką na globalne kłopoty, prawda?
czytaj także
Niestety, jest też cała lista problemów. Masowo napływają uchodźcy, wielu z nich koczuje na dworcu, tam, gdzie kiedyś były galerie handlowe. A przeciwko nim występują faszyści i ich bojówki oraz ekoseparatyści – to ci, którzy uważają, że kiedy szalupa ratunkowa jest już pełna, to nie wolno wyciągać z wody kolejnych rozbitków, bo wtedy wszyscy utoną. Są też różni foliarze – tacy, którzy są przeciwni wszelkim ingerencjom medycznym, albo uważają, że ptaki to naprawdę zamaskowane drony. Trwa strajk śmieciarzy, a w przepełnionych śmietnikach buszują szczury i szopy. Drożeje żywność, ale są też tacy, którzy jedzą steki i piją wodę wytopioną z ostatnich lodowców. Co zaradniejsi emigrują do Norwegii. Deweloperzy, którzy mają układy we władzach miasta, zamierzają osuszyć bagna i zbudować tam osiedle. Nie łudźmy się, to nie jest żadna utopia, to tylko ekokapitalizm.
Daktary jest prekariuszem, żyje z korepetycji i różnych chałtur, zawsze brakuje mu pieniędzy. Oraz ptasiarzem, podobnie jak autor, czyli kimś, kto obserwuje ptaki. A Daktary także je nagrywa i dzięki temu dostaje niespodziewanie intratne zlecenie z Muzeum Cieczy. To instytucja kultury, więc wszyscy, oczywiście poza szefostwem, pracują w nim za grosze, za to z poczuciem misji edukacyjnej. Nagłe zastępstwa, wymuszane nadgodziny, różne idiotyzmy wynikające z niekompetencji zwierzchników… Jeśli pracowaliście w instytucji kultury – autor pracował – to na pewno docenicie ten wątek.
czytaj także
Zatem Daktary obserwuje i nagrywa ptaki – bardzo dużo jest o ptakach w tej powieści, dla ptasiarzy to prawdziwa gratka, ale i mnie wciągnęło. Nawet sprawdziłam, czym się różni wróbel od mazurka, i jednak to, co lata u mnie za oknem, to wciąż wróble. Inne ptaki też sobie pooglądałam w internecie, szkoda, że książka nie ma ilustracji. Poza tym bohater słucha japońskiego popu z lat 90. – nie sprawdziłam, czy da się tego słuchać. I jest wiecznie z siebie niezadowolony, a najbardziej z tego, że jest gruby – chyba nie jest. To żelazny punkt programu we wszystkich kobiecych powieściach, więc cieszę się, że mężczyźni też do tego dołączają. Przez pierwszą połowę powieści autor buduje nastrój, wystrój i ogólną atmosferę. Trochę za długo, ale potem akcja ruszy, Daktary wplącze się w niebezpieczną aferę, bo to nie tylko political fiction, ale też społecznie zaangażowany kryminał. Całkiem fajna książka, chociaż niezbyt optymistyczna, dobra na upały i koniec wakacji.