Dopuszczanie do wyrzucania z pracy już nawet nie za poglądy, ale za wywiad przeprowadzony nie na kolanach, dlatego że media są prywatne, jest bardzo bliskie nie tyle pisowskiej wizji mediów, ile wizji Konfederacji.
Wydawałoby się, że w czasie kampanii wyborczej polityczny internet rozgrzewać będą dyskusje o programach, kandydatach, a może nawet, o zgrozo, o wizjach rozwoju poszczególnych partii i obozów politycznych. Nic z tego. Od kilku tygodni największym problemem fanatycznych wyborców Tuska jest oburzające zaproszenie kilku dziennikarzy na Campus Polska Trzaskowskiego.
Chodzi o symetrystów: Sroczyńskiego, Mellera, Sitnicką i Wróbla. Cztery osoby, z których przynajmniej trzy mają poglądy bynajmniej nie pisowskie, ale mieszczące się w spektrum poparcia paktu senackiego, mają być zagrożeniem dla całej kampanii wyborczej PO. Te cztery osoby zostały zaproszone z inicjatywy organizatorów Campusu, żeby pokazać, iż dzisiejsza Platforma nie jest tą sprzed lat. Że wodzowska partia, której wyniosłość, lekceważenie, a nawet pogarda dla tych, którzy nie są bezwarunkowymi wyznawcami platformerskiego kultu, to przeszłość, i że partia Tuska jest gotowa na rozmowę z inaczej myślącymi.
Zaproszenie symetrystów wywołało jednak histeryczną wręcz reakcję sekciarskiego aktywu PO na Twitterze. Dostało się szczególnie Sroczyńskiemu, który od miesięcy jest lżony przez Silnych Razem za to, że śmie krytykować PO. A gdy poseł Nitras odfollował jednego z twitterowych zapiewajłów Silnych Razem, wyzywających polityków od skurwysynów, to za nazwanie tego wyzywania „mową nienawiści” został zmuszony do upokarzających przeprosin.
Wszyscy „cancelują”, ale lamenty słychać tylko, gdy robi to lewica
czytaj także
Gdy więc symetryści w audycji Świat się chwieje zaczęli łapać się za głowę i nazwali sforę ujadających na nich Silnych Razem „wrzeszczącymi kundelkami”, organizator Campusu zadzwonił do Mellera i chciał wymusić na nim odwołanie zaproszenia Sroczyńskiego. Meller na tę nieco ubecką zagrywkę doboru gości się nie zgodził, więc symetrystów na Campusie nie będzie.
Fakt, że Platforma śmiała zaprosić kilku krytycznych wobec niej dziennikarzy z obozu anty-PiS, wywołał tak wielki amok pośród Silnych Razem, że ekipa Trzaskowskiego zmuszona była zaproszenie wycofać. Powie ktoś, że to tylko szczegół, nic nieznaczący drobiazg. Otóż nie w przypadku całej nagonki na dziennikarzy, która zaczyna przybierać coraz bardziej niepokojące rozmiary.
Od miesięcy dziennikarze mediów nie tyle pisowskich, ile „Newsweeka” czy Onetu, są regularnie wyzywani i zastraszani. Grozi im się wyrzuceniem z pracy. Nie, nie przez Kaczyńskiego – przez Tuska, gdy ten obejmie władzę. A gdy takie wyrzucenie się udaje, jak to było już kiedyś w przypadku Wosia w „Polityce” albo Sroczyńskiego w Gazecie.pl – słychać dokładnie takie same triumfalne głosy jak wtedy, gdy PiS wyrzucał dziennikarzy z Trójki. Każdy, kto nie klęka do retorycznego polerowania berła królowi Tuskowi, jest wyzywany od „obdzwonionych”, czyli tych, których rzekomo opłaca Kaczyński. Albo jesteś Tuskowym poputczikiem, albo Kaczyńskiego sprzedawczykiem – dla tych ludzi nie ma innej wizji dziennikarstwa.
Triumfalizm towarzyszący wyrzuceniu z pracy, czego ostatnim przykładem jest radość po rzekomym zwolnieniu Sroczyńskiego z Tok FM (w rzeczywistości podcast Sabat Symetrystów zostaje w rozgłośni), tłumaczony jest przez organizatorów nagonki teorią piątej władzy, która ma kontrolować czwartą władzę, czyli media. Owa kontrola nie dotyczy jednak przypadków mobbingu, powielania fejków czy bycia dziennikarzem skrajnie upolitycznionym. W końcu idolem Silnych Razem jest Tomasz Lis czy dziennikarze tacy jak Mariusz Janicki, który o „problemie” symetryzmu napisał z Wiesławem Władyką całą książkę, a ostatnio całkowicie serio sugerował posłance Magdalenie Biejat publiczną samokrytykę za to, że nie głosowała na prezydenta Komorowskiego. Rakowski musi ostro rechotać w grobie.
czytaj także
Owa kontrola ma polegać na wyłapywaniu nietuskomyślnych treści z eteru, a następnie dawaniu im słusznego odporu, kręceniu zorganizowanych nagonek, wyzywaniu i wmawianiu sprzedajności dziennikarzom. Gdy więc orwellowskie dwie minuty nienawiści non stop pokazywane są w TVP, na Twitterze dokładnie to samo robią Silni Razem w stosunku do dziennikarza, który śmie zadać niewygodne pytanie kandydatowi potężnej Platformy Obywatelskiej.
Dobrym przykładem jest regularne obrażanie Dominiki Wielowiejskiej, o której naprawdę trudno powiedzieć, żeby była sympatyczką Kaczyńskiego czy nawet symetrystką. Dla sekciarzy Tuska pisowskie jest jednak wszystko, co nie klęka przed Tuskiem, a więc nie tylko Polsat, ale i RMF FM czy nawet OKO.press, gdzie pracuje Dominika Sitnicka.
Drugim argumentem racjonalizującym pereiryzację mediów jest argument z właścicielstwa. Wedle tej logiki media publiczne muszą przestrzegać określonego standardu obiektywizmu i pluralizmu, bo są finansowe ze środków publicznych. Z mediami prywatnymi czy z wydarzeniami takimi jak Campus może być inaczej, tu decydować ma właściciel.
Trudno w tej logice nie zauważyć ukrytej mentalności folwarcznej, słynnego „klient nasz pan”, ale też kompletnego niezrozumienia roli dziennikarzy, dziennikarek i mediów. Otóż właścicielstwo mediów nie powinno mieć żadnego znaczenia dla jakości wykonywanej pracy dziennikarskiej. Dopuszczanie do wyrzucania już nawet nie tyle za poglądy, ile za wywiad przeprowadzony nie na kolanach dlatego, że media są prywatne, jest bardzo bliskie nie tyle pisowskiej wizji mediów, ile tej kreślonej przez Konfederację.
Tak jak pracodawca nie może bez powodu zwolnić pracownika, tak prywatny właściciel nie może dyktować treści dziennikarzowi. Oczywiście polityk może wyrzucić dziennikarza ze swojego eventu, na który tak gorąco go poprzednio zapraszał. Tylko niech przestanie sobie potem buzię wycierać pluralizmem i krytykować PiS za robienie dokładnie tego samego.
Zabawne, że w momencie, gdy wyrzucano Sroczyńskiego z Campusu, TVP kasowała zapowiedziane audycje Wołoszańskiego za to, że ten kandyduje z list KO.
Media społecznościowe są jak dzwony kościelne – zapowiadają nadejście linczu
czytaj także
Nie wiadomo dokładnie, w jaki sposób Tusk po zdobyciu władzy miałby wyrzucać tych wszystkich Sroczyńskich z pracy. Aktyw Tuska na Twitterze tego nie wyjaśnia, aczkolwiek bardzo często klasistowsko fantazjuje, że zwolnieni dziennikarze będą zamiatać ulice, co ma być dodatkowym pohańbieniem. Nie wiemy jednak, czy rząd wolnej Polski wykupi wszystkie media, aby chronić je od pisowskiej zarazy? Czy może powstanie jakaś specustawa o „naprawie mediów”? A może Tok FM czy Gazeta.pl będą szantażowane brakiem reklam skarbu państwa, chyba że Sroczyński zostanie ostatecznie pozbawiony pracy? Może karne przeniesienie do działu Podróże nauczy symetrystów praworządności? A może przymusowa delegacja na Podlasie? Wilczy bilet w branży?
Środków do prześladowania dziennikarzy i w ogóle pracowników jest wiele, a PiS stosuje je wszystkie. Pora, aby zastosowali je Tusk z Trzaskowskim. Efektem będzie ten wyczekiwany medialny Budapeszt w Warszawie, tyle że wprowadzony nie przez Kaczyńskiego. Oczywiście, w imię demokratycznej kontroli czwartej władzy.