Liczba głodnych spadała aż do 2015 roku, kiedy ten trend się odwrócił. Od tamtej pory ludzi głodnych nieustannie przybywa. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem nawrotu głodu jest fakt, że globalny system produkcji żywności utracił odporność na wstrząsy.
Według serwisu Google News w mediach pojawiło się ponad 10 tysięcy artykułów na temat Phillipa Schofielda, popularnego prezentera brytyjskiej telewizji ITV, który odszedł z pracy, gdy wyszło na jaw, że przed kilku laty miał romans z młodszym kolegą.
Google wymienia także aż pięć artykułów o pracy naukowej opublikowanej na początku lipca w piśmie „Nature”, z której wynika, że załamanie klimatu zwiększa ryzyko niespodziewanej utraty zbiorów na wielu największych obszarach rolniczych świata jednocześnie, a prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest znacznie większe, niż dotąd sądzono.
czytaj także
W świecie medialnym, którego nigdy nie należy mylić z rzeczywistym, plotki o celebrytach są tysiące razy istotniejsze od klęski, która zagrozi całej ludzkości.
HIT: prąd strumieniowy wstrząsa systemem produkcji żywności!
Artykuł w „Nature” bada, co dzieje się z produkcją rolną, gdy meandry prądu strumieniowego (tzw. planetarne fale Rossby’ego) na długo grzęzną w jednym miejscu. Prąd strumieniowy to obieg bardzo silnych wiatrów omiatający Ziemię na średnich szerokościach geograficznych, na wysokości od 9 do 12 km. „Ugrzęźnięcie” jego zawirowań, gdy się przedłuża, powoduje ekstremalną pogodę.
W największym uproszczeniu: jeśli mieszkasz na półkuli północnej, a zagięcie prądu strumieniowego utknie na południe od ciebie, czeka cię zimna i mokra pogoda. Jeśli zagięcie zatrzyma się na północ od ciebie, odczujesz fale gorąca i susze.
W obu przypadkach „unieruchomiona” w ten sposób pogoda, w połączeniu z globalnym ociepleniem, odbija się fatalnie na zbiorach. Pewne układy meandrów prądu strumieniowego mogą narazić na ekstremalne warunki pogodowe największe obszary upraw rolnych na półkuli północnej – i zrujnować plony w Ameryce Północnej, Europie, Indiach i Azji Środkowej jednocześnie.
Dotychczas radziliśmy sobie z nieurodzajem dzięki temu, że w innych miejscach globu zbiory były udane i mogły zrekompensować lokalne niedobory. Ale nawet stosunkowo niewielki nieurodzaj, jeśli wystąpi na całej półkuli naraz, zdaniem sześciu autorów badania może stanowić „ryzyko systemowe”.
Regionalne wstrząsy klimatyczne zdążyły już spowodować nawrót chronicznego głodu, który do niedawna zanikał na całej Ziemi. Liczba głodnych spadała aż do 2015 roku, kiedy ten trend się odwrócił. Od tamtej pory ludzi głodnych nieustannie przybywa.
Ekonomia limonek, polityka czekolady i sztuczna inteligencja w służbie zbioru truskawek
czytaj także
Przyczyną nie jest po prostu brak żywności. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem nawrotu głodu jest fakt, że globalny system produkcji żywności utracił odporność na wstrząsy. Kiedy złożone systemy tracą odporność, przestają tłumić zakłócenia, a zaczynają je wzmacniać. Jak dotąd pogłębione w ten sposób wstrząsy dawały się we znaki głównie najbiedniejszym krajom, gdzie powodowały gwałtowny wzrost cen żywności, nawet jeśli na poziomie globalnym te ceny nie zwyżkowały.
OMG! Oto medialny SPISEK, który zniszczy planetę!
Jeśli takie są skutki nieurodzaju w jednym tylko kraju lub regionie, to co się stanie, gdy ekstremalna pogoda uderzy w kilka wielkich obszarów rolnych jednocześnie?
Powstało już wiele prac naukowych na ten temat, pokazujących na przykład, jak zwiększona częstość występowania nagłych susz i równoczesnych fal upałów w różnych obszarach geograficznych wpływa na zbiory oraz jak globalne ocieplenie odbiera nam bezpieczeństwo żywnościowe. Doniesienia te nie zainteresowały większości (albo żadnych) mediów.
Stoimy przed niewyobrażalną i nieznaną dotąd w dziejach perspektywą: dwa największe, egzystencjalne zagrożenia dla ludzkości – załamanie środowiska i zapaść produkcji żywności – mogą się zbiec, a jedno z nich będzie napędzać drugie.
Widać już wiele oznak, że globalny system produkcji żywności może być bliski punktu załamania z przyczyn strukturalnych podobnych do tych, które zatopiły sektor finansowy w 2008 roku. Pisałem o nich w „Guardianie” i przedstawiłem je brytyjskiemu parlamentowi, próbując dać do zrozumienia, jak bardzo pilna to kwestia. Gdy jakiś system zbliża się do krytycznego punktu, nie sposób przewidzieć, który kolejny wstrząs wywoła zapaść. System, który stał się kruchy i nie odzyskał odporności, musi się załamać – pytanie tylko, kiedy to nastąpi.
Dlaczego nie czytamy o tym na pierwszych stronach gazet? Skoro rządy wiedzą, jakie nadciąga niebezpieczeństwo, dlaczego wciąż nic nie robią? Dlaczego administracja prezydenta Bidena pozwoliła na wydobycie ropy i gazu w ilości, która pięciokrotnie przekroczy amerykański budżet emisji węgla? Dlaczego brytyjski rząd zabiera 11,6 mld funtów z międzynarodowego funduszu klimatycznego, do którego zobowiązał się dołożyć?
Czarny rynek m&m’sów, czyli czekoladowa lekcja gospodarki według Ha-Joon Changa
czytaj także
Dlaczego Partia Pracy odłożyła na później projekt „zielonej prosperity” wart 28 mld funtów i dlaczego jej przewodniczący Keir Starmer oświadczył niedawno, że „nienawidzi ekooszołomów” – mając na myśli osoby prowadzące kampanie za ochroną środowiska? Dlaczego brytyjskie gazety – „Sun”, „Daily Mail”, „Telegraph” i „Daily Express” – prześcigają się w brutalnych atakach na każdą zieloną inicjatywę, która mogłaby zapobiec klimatycznemu kataklizmowi? Dlaczego wszystko inne jest od tego ważniejsze?
Thomas Piketty BARDZO OSTRO o akumulacji bogactwa
Odpowiedź na te pytania nie jest szczególnie trudna: rządy nie zdołały (lub nie próbowały) przerwać spirali dziedzicznej akumulacji bogactwa, o której pisze Thomas Piketty. W rezultacie bogaci bogacą się coraz bardziej, a proces tej akumulacji tylko przyspiesza. Dla przykładu, w 2021 roku najbogatsi ludzie świata mieli w swoim posiadaniu dwie trzecie całego majątku ludzkości. Ich udział w dochodzie narodowym Wielkiej Brytanii niemal się podwoił od 1980 roku, a w USA jest dzisiaj wyższy, niż był w roku 1820.
Im więcej bogactwa zagarnia dla siebie drobny odsetek społeczeństwa, tym większą zdobywa polityczną władzę i tym bardziej radykalne stawia wymagania. Podsumował to w jednym zdaniu były brytyjski minister środowiska Zac Goldsmith, gdy składał rezygnację: zamiast wziąć udział w decydującym szczycie klimatycznym, premier Rishi Sunak pojechał na letnią imprezę u Ruperta Murdocha. Nie rozwiążemy globalnych problemów wspólnymi siłami, kiedy tak potężna władza spoczywa w rękach tak małej garstki ludzi.
Ultrabogatym zależy, by system, który wyniósł ich tak wysoko, trwał i rozszerzał swój zasięg. Im więcej mają do stracenia, tym bardziej przemyślnych próbują strategii. Nie poprzestają już na tradycyjnych sposobach, takich jak kupowanie mediów czy finansowanie sprzyjających im partii politycznych – w ochronie swoich interesów kombinują coraz śmielej.
Korporacje i przeraźliwie bogaci oligarchowie mają dziś na wyciągnięcie ręki fabryki umysłowych śmieci (tak zwane think tanki), farmy trolli i zastępy speców od marketingu, psychologii i mikrotargetowania – w dowolnej liczbie. Ci na zlecenie bogaczy produkują uzasadnienia ich bogactwa albo demonizują, demoralizują, prześladują i zastraszają ludzi, którzy robią, co w ich mocy, by Ziemia nadawała się jeszcze do życia. Piszą projekty ustaw ograniczających prawo do protestu, a te ustawy wdrażają politycy finansowani przez tę samą klasę plutokratów.
Piketty: Bez drastycznego ograniczenia nierówności nie pojawi się rozwiązanie kryzysu klimatycznego
czytaj także
Gdy gra jest tak ustawiona, nie da się jej wygrać. Cały wysiłek ochrony systemów Ziemi i systemów ludzkich, które od nich zależą, spadł na barki ludzi działających w małych niszach, dysponujących żałośnie skąpymi zasobami, podczas gdy najwięksi i najbardziej wpływowi bogacze wykorzystują każdy dostępny im sposób, by te wysiłki udaremnić. Jakimi słowami wyjaśnimy to za kilkadziesiąt lat naszym dzieciom?
Gdy wracamy myślą do katastrof, które spadły na ludzkość w przeszłości – i z których każda będzie drobnostką w porównaniu z załamaniem klimatu i produkcji żywności – zwykle pojawia się pytanie, dlaczego ówcześni ludzie nie zrobili tej czy innej w oczywisty sposób słusznej rzeczy. Odpowiedzią na to pytanie zawsze jest władza: siła garstki ludzi posiadających wpływy tak wielkie, że przeważyły nad dobrem całej ludzkości. Dziś usiłowanie zapobiegnięcia zapaści całego systemu to walka demokracji z plutokracją. Zawsze tak było, ale stawka po raz pierwszy jest aż tak wysoka.
**
George Monbiot jest dziennikarzem i działaczem ekologicznym. Publikuje w „Guardianie”. W tym roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się jego książka Regenesis. Jak wyżywić świat, nie pożerając planety.
Artykuł ukazał się na blogu autora. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.