Wymiernym skutkiem postawienia zapory na granicy polsko-białoruskiej są złamania, urazy. Migracji ona nie zatrzymała, po prostu do Polski docierają ludzie coraz bardziej pokaleczeni.
W środku dnia w warszawskim parku Saskim spacerowicze mogli zobaczyć ciała ludzkie zawinięte w złote folie ratownicze. To performance V Joanny Rajkowskiej, który odbył się 14 maja. Artystka napisała: „Tytuł V odnosi się do piątego przykazania i do nadziei, że nie tylko odpowiedzialnych za śmierć tych ludzi dosięgnie ręka sprawiedliwości, ale też, że społeczeństwo zrozumie, jak wielką wartością jest wielokulturowość, różnorodność i otwartość na inność. My to oni. Oni to my”. Uczestnicy dodawali: „Performance V jest wyrazem naszej empatii, solidarności, wściekłości, bezsilności. My to oni. Ich życie jest tak samo istotne jak nasze. Zmarłym tragicznie na granicy »oddajemy« nasze własne żyjące ciała na jedną godzinę”.
Piąte przykazanie mówi: nie zabijaj.
Na polsko-białoruskiej granicy zginęły 44 osoby. Ponad 300 osób jest zaginionych, poszukują ich rodziny.
Wśród zmarłych jest wielu Syryjczyków, z tej samej Syrii, którą opłakiwaliśmy, bo gruzy zniszczonego Aleppo przypominały nam zburzoną po powstaniach Warszawę. W Syrii nie ma spokoju od 12 lat. 9 mln obywateli musiało opuścić swoje domy, część wciąż mieszka w obozach uchodźczych. Ponad 600 tysięcy Syryjczyków znalazło się w Turcji, w Libanie ponad milion. Każdy z tych krajów targany jest własnymi problemami politycznymi i ekonomicznymi, Syryjczycy wciąż próbują znaleźć drogę do miejsca, gdzie da się żyć.
Oprócz nich, również z powodów politycznych, ekonomicznych, klimatycznych, w poszukiwaniu szansy i lepszego życia na granicę polsko-białoruską trafiają osoby z opanowanego przez głód Jemenu, rządzonego przez Talibów Afganistanu, Sudanu, o którym czytamy co jakiś czas: „klęska głodu”, „rebelia i masakra”, „radykalny islam i wojna”, z Iraku, na który napadliśmy w 2003 roku u boku Amerykanów w niesprawiedliwej wojnie, z Somalii, Etiopii, Erytrei, Kuby, Haiti i innych krajów.
Migranci w Białorusi przetrzymywani są w barakach, rozbijani na grupy, straszeni, okradani, pchani na pięciometrową zaporę za 1,6 mld zł, którą pokonują górą, narażając się na złamania. Złamania, urazy są najbardziej wymiernym skutkiem postawienia zapory. Migracji ona nie zatrzymała, po prostu do Polski docierają ludzie coraz bardziej pokaleczeni.
czytaj także
Trochę wstyd, przecież już prezydent Andrzej Duda podziękował budowniczym zapory za zatrzymanie migracji, więc wysiłki straży granicznej skupiają się na tworzeniu fikcji: zapora działa, migracja została powstrzymana. Na Twitterze SG możemy oglądać grupy ludzi z plecakami idące wzdłuż naszej wspaniałej zapory i przeczytać komentarz straży: „Grupa cudzoziemców – 40 mężczyzn robi rekonesans na granicy, szukając miejsca, gdzie mogą spróbować nielegalnie przekroczyć granicę. Widząc patrole funkcjonariuszy SG, po przejściu kilkuset metrów oddalili się na Białoruś”. Wiadomo: „młodzi mężczyźni” mało kogo wzruszają. O dzieciach, starszych panach, kobietach, dziewczynkach straż graniczna milczy.
O ich obecności przypominają rzeczy, które pozostawili po sobie w lesie, a które aktywiści Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego przywieźli do Warszawy i pokazali na Jazdowie w czasie Nocy Muzeów. Koce, śpiochy, korki do gry w piłkę, zegarki, sukienki, okulary – przez las idą cywile, którzy chcą zwykłego życia.
Tam, za murem, mieszkają otwarte społeczeństwa Europy
O tym, że idą wzdłuż granicy, bo nie ma przejścia, na którym ktoś przyjąłby od nich wniosek o azyl, obejrzał paszporty krajów paszportowo nieuprzywilejowanych, też nie przeczytamy w social mediach straży granicznej. Na granicy polsko-ukraińskiej straż ludzi „odprawia”. Na polsko-białoruskiej „udaremnia nielegalne przekroczenie” albo „zawraca” do linii granicy i przez furtkę w zaporze wypycha albo wyciąga na drugą stronę, ignorując to, że migranci chcą złożyć wnioski o azyl i fakt, że w Białorusi wypchniętym grożą przemoc, tortury, gwałty.
Nikt nie dba o życie. Ważne, by śmierć nastąpiła po drugiej stronie granicy
czytaj także
Tak przeciągnięty został na początku maja człowiek, któremu udało się dostać do Polski, ale złamał nogę. Tę nogę opatrzono mu po polskiej stronie w karetce, unieruchomiono w szynach, a potem straż graniczna wyciągnęła go za zaporę i ułożyła tuż przy niej od białoruskiej strony, ale wciąż na terenie Polski. Strażnicy kazali mu odejść od płotu, ale on nie był w stanie chodzić. Leżał więc w strugach deszczu, w zimnie dwa dni. Wreszcie aktywistom udało się przekazać mu jedzenie, herbatę, śpiwór, suche ubrania, a w końcu pod naciskiem działaczy straż zabrała osobę do szpitala w Hajnówce.
Podobną infrastrukturą ma być otoczona cała Unia Europejska, a sfinansować ją ma Komisja Europejska. Projekt popierają zarówno EPP, do której należy i PO, i ECR, do której należy PiS. Prezydent Duda chce stawiać zapory do „samego nieba”.
Zapora na wschodzie Polski – podkreślmy to – nie zamknęła szlaku migracyjnego.
Po czym rozpoznać funkcjonariusza?
Zapora w całości stoi po stronie polskiej, sami strażnicy zapominają, że za zaporą jest jeszcze teren Polski, a potem, aż do zasieków, pas ziemi białoruskiej – teren nazywany przez aktywistów „strefą śmierci”, bo nie da się tam dojść i potrzebującym pomóc, za to wypchniętych spotyka przemoc i okrucieństwo ze strony funkcjonariuszy białoruskich.
Jeśli ktoś w tym momencie oddycha z ulgą, że to nie Polacy tacy okrutni, ale Białorusini, to spieszę z radą, by zechciał obejrzeć parę postów np. Piotra Czabana na FB Czaban robi raban. Znajdzie tam film, na którym widać umierającego chłopaka, przy furtce do wywózek. Czy został wypchnięty przez Polaków, czy przyciągnięty przez Białorusinów, nie wiadomo. Wiadomo za to, że film wzbudził dużą wesołość niemal półtora tysiąca dziarskich polskich pseudopatriotów i komentarze, że chłopak udaje, a jak mu się da „kielicha” albo „kopa w dupę”, to zaraz wstanie.
Po polskiej stronie zapory, mimo że „strefa stanu wyjątkowego” formalnie już nie obowiązuje, nie powróciło wcale państwo prawa. Na Twitterze straż graniczna pokazuje złapanych, klęczących, z rękami nad głową, na ziemi, z górującymi nad nimi funkcjonariuszami. Pod każdym takim postem dzielni polscy patrioci nawołują do przemocy i nienawiści wobec bezbronnych, wpisów żaden admin nie kasuje.
W dn.06.05 do🇵🇱próbowało nielegalnie przedostać się z🇧🇾79 os.m. in.ob.Erytrei,Ghany,w tym 17 os. na widok patroli🇵🇱zawróciło na🇧🇾#PSGKrynki 2 ob.Komory, ob.Kongo, ob.Mali przeprawili się wbrew przepisom przez #Świsłocz
Za pomocnictwo zatrzymano ob.Łotwy-przewoził 10 imigrantów. pic.twitter.com/8NSw1CgcYs— Straż Graniczna (@Straz_Graniczna) May 7, 2023
Wywózki są nielegalne, nawoływanie do nienawiści jest przestępstwem zapisanym w Kodeksie karnym, natomiast przekroczenie granicy w nieprzepisowym miejscu jest zaledwie wykroczeniem. A to ono karane jest w Polsce najciężej.
– Jak straż graniczna znajdzie ludzi, to na kilometr dookoła nikogo nie puszcza. Funkcjonariusze od razu wrzeszczą, nie mówią: „Nie ma prawa cię tu być, po chuj tu przyjechałeś” – opowiada Człowiek Lasu, czyli Mariusz Kurnyta, nominowany za swoją pracę aktywistyczną do nagrody im. Janusza Korczaka.
– Moro spodnie, bluza czarna, nawet bez napisu „straż graniczna”, bez imiennika – ja też się tak mogę ubrać. I taki mnie chce legitymować. Były sytuacje, kiedy on nie chciał się przedstawić, więc ja też nie pokazywałem dowodu, czekałem, aż poda podstawy zatrzymania, przeszukania, żądania okazania dokumentów. Tej strefy niby nie ma, ale tak naprawdę ona istnieje cały czas, prawo nie działa, jest bezprawie, każdy po swojemu je dyktuje – mówi Mariusz Kurnyta i przytacza kolejne podobne sytuacje, które łączy lekceważenie prawa przez funkcjonariuszy, przekonanie, że skoro mają broń – mogą wszystko.
– 4 maja wracaliśmy samochodem z Mariuszem – Człowiekiem Lasu i zobaczyliśmy, że straż graniczna zatrzymała jakiegoś kuriera, a w samochodzie siedzą ludzie – opowiada Piotr Czaban, były dziennikarz TVN, który teraz na Podlasiu poszukuje zaginionych i dokumentuje kryzys humanitarny. – Zatrzymaliśmy się. W samochodzie było ośmiu Syryjczyków, ściśniętych na tylnym siedzeniu, zamkniętych w aucie, w upale, nie mieli czym oddychać. Próbowałem ustalić, kim są, w jakim stanie, czy mają lekarza. Wśród nich był dzieciak, siedemnastolatek – wobec którego natychmiast powinno się wszcząć procedury, a on na ten czas powinien zostać umieszczony w domu dziecka. Pokazał nam przez szybę swój paszport – urodzony w 2006 roku. Mariusz podał im wodę – przez strażnika – agresywnego i wkurzonego, ale jednak im tę wodę podał. Zaczęli wymiotować. Byli w złym stanie.
– Funkcjonariusze chcieli nam kontakt z tymi ludźmi uniemożliwić. Byli nerwowi, nakręceni, widać, nie wiedzieli, jak się zachować. Jeden z nich mierzył do mnie z broni, trzymał tę broń lufą do góry, zakrywał nawet własną dłonią, stwarzając zagrożenie sam dla siebie, obok byli ludzie w cywilu, trudno powiedzieć, czy wojsko, czy strażnicy, czy kto, którzy mnie atakowali fizycznie, wysportowani, zdeterminowali, to ci, co łapią, zatrzymują, wrzucają do ciężarówek – opowiada Czaban.
Aktywiści złożyli zażalenia na funkcjonariuszy na komendę policji, zawiadomili też posła Tomasza Aniśko, który ustalił, że całą grupę, razem z tym nastolatkiem, wypchnięto do Białorusi.
Piętno granicy
Funkcjonariusze państwa powinni stać na straży prawa. Na Podlasiu stoją na straży fikcji.
– Próbują zastraszyć, co chwila są kontrole, jak jedziesz samochodem, masz plecak, zaraz zatrzymują, na Twitterze piszą, że aktywiści ściemniają, że to pomocnictwo w nielegalnym przekraczaniu granicy. A ja donoszę człowiekowi wodę i chleb, opatrzę stopy – nie robię nic złego, jego życie jest tyle samo warte, jego krew jest tego samego koloru – mówi Człowiek Lasu.
– Mają na placówkach listy z nazwiskami osób, które pomagają w lesie, wiedzą, kiedy pojawiam się w okolicy domu moich rodziców. Wiedzą, gdzie byłem, co robiłem. Po „strefie” czują się panami świata – mówi Piotr Czaban. − Byłem w komendzie głównej straży granicznej w Białymstoku, załatwiałem sprawy związane z poszukiwaniem zaginionych ludzi, a tymczasem przychodzili kandydaci do pracy. Byłem z synem zaginionej Syryjki. Oficer dyżurny przyjaźnie się do mnie odnosił, wyszedł zza okienka, żeby ze mną rozmawiać, ja miałem zieloną koszulę, to wyglądało z zewnątrz, jakbym był tam zatrudniony. Zadałem pytanie młodemu mężczyźnie, który przyszedł złożyć podanie: czy jest gotowy na pracę w straży granicznej, powiedział, że tak. A ja mówię, słuchaj, a czy masz siły, żeby wyrzucać ludzi za druty, za granicę? On na to, że tak.
czytaj także
Wszyscy są tacy?
− Nie wszyscy. Znam niektórych strażników, ich rodziny, to są bardzo trudne rozmowy, wiem, co przeżywają – mówi dalej Czaban. – Przyjeżdżają do domu, rozmawiają z bliskimi, bliscy pakują im do plecaka batony, każą odwracać głowę. Albo taki strażnik, jeśli jest już przy przekazywaniu ludzi z lasu żołnierzom, to dba i reaguje, kiedy żołnierz na przykład celowo drzwiami auta uderzy w grupę ludzi. Ja mówię, że się męczy, czemu nie odejdzie, a on, że ktoś przyjdzie na moje miejsce i nie udzieli pomocy. Spotkałem też innego strażnika, po dłuższym czasie. Kiedy go poznałem, mówił, że do emerytury dwa lata, więc jakoś wytrzyma. Teraz widać na nim piętno granicy.
Jak wygląda takie piętno? Był pod wpływem alkoholu.
Lepiej umrzeć w lesie
− Prosimy osoby z Afryki, rozmawiamy z tymi, którym udało się pomóc: piszcie na swoich grupach, żeby się nie pchali, bo wiecie, coście tu przeżyli – mówi Człowiek Lasu. – Słyszę zawsze odpowiedź, że to nadzieja na lepsze życie, że chcą żyć. Że nawet wolą umrzeć w lesie, ale ze świadomością, że próbowali swój los poprawić, że się nie poddali, że wolą umrzeć w lesie niż dać się zabić tam, skąd uciekają. Że zawsze jest nadzieja, że im się uda. Żaden mur nie powstrzymał człowieka, raz otwarty szlak już zostaje, czasem przejdą dwie osoby, czasem 300, wszyscy zmarznięci, głodni, zatruci, bo czasem i przez tydzień piją wodę z bagien. Brakuje rąk do pracy.
− Mamy 300 zaginięć, nie wiemy, gdzie te ciała są, mogą leżeć w lesie. Znalazłem ostatnio ciało 150 metrów od szlaku turystycznego, a jak idą turyści, rodzina z dziećmi? A tu leży do naga rozebrany człowiek. Są przecież miejsca, gdzie nie da się wejść, są bagna, wywroty, drzewo na drzewie, a ci ludzie się tam kryją. Koło Siemianówki jest obszar nazywany trójkątem bermudzkim, to bagna, można tylko pontonem wpłynąć, na środku wyspa jest. Nie wiemy, co tam jest, kto tam został – mówi Człowiek Lasu.
9 maja odbył się kolejny pogrzeb, tym razem na cmentarzu w Krynkach. 44-letnia Livine Solange Njengoue Nguekam z Kamerunu. Na pogrzeb przyjechali rodzice z Kamerunu, a siostra i brat z Francji. Pamiętają ją jako odważną, dzielną, kochającą i troskliwą, była przedsiębiorczynią, pracowała nad doktoratem z historii ekonomii. Utonęła w Świsłoczy, jej ciało wyłowiono z granicznej rzeki 16 lutego.