Chrześcijanie są w Polsce mniej więcej tak „dyskryminowani” jak posiadacze w broni w Stanach Zjednoczonych. Po co prawicy ta wojna?
W wakacje politycy wyruszyli w Polskę, by spotykać się z wyborcami, wsłuchiwać się w ich problemy i przekonywać ich do siebie. Swój pomysł na lato ma też Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry. Politycy tej partii będą w najbliższym okresie zbierać podpisy pod projektem ustawy „w obronie wolności chrześcijan”, którą chcą złożyć w Sejmie jako projekt obywatelski.
Ustawa, jak można się spodziewać po partii Ziobry, to przede wszystkim zmiana Kodeksu karnego. Wprowadza ona do niego między innymi przepis: „Kto publicznie lży lub wyszydza Kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej, jego dogmaty i obrzędy podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch”.
czytaj także
O obronie chrześcijan i chrześcijaństwa nieustannie mówi też Przemysław Czarnek. Temu służyć miał wprowadzony do polskiego systemu prawnego Pakiet Wolności Akademickiej, któremu politycznie patronował Czarnek. „Chrześcijanie boją się wypowiadać swoich tez, opartych na chrześcijaństwie, bo boją się postępowań dyscyplinarnych, ze względu na rzekomą dyskryminację »niechrześcijan«” – tak Czarnek opisywał sytuację w polskiej Akademii przed wprowadzeniem pakietu.
Opowieści o chrześcijanach prześladowanych lub przynajmniej dyskryminowanych we współczesnej Polsce powracają też w prawicowej publicystyce.
Torturowanie dzieci, pedofilia, wspieranie Putina. Co jeszcze ma zrobić Kościół, żebyście odeszli?
czytaj także
Polityczna dynamika absurdu
Trudno, słysząc podobne stwierdzenia, nie zastanawiać się, o co właściwie prawicy chodzi. Stwierdzenie, że chrześcijaństwo i chrześcijanie są w Polsce prześladowani lub nawet dyskryminowani, jest bowiem w oczywisty sposób absurdalne.
Kościół katolicki, choć traci wyraźnie wpływ na życie codzienne w Polsce, zwłaszcza wśród młodych, pozostaje jedną z największych politycznych i ekonomicznych potęg w kraju, wspieraną przez władzę na każdym możliwym froncie: od finansów do ideologii.
To, jak ta instytucja rozumie takie pojęcia jak życie płodowe, macierzyństwo, seksualność, małżeństwo, przekłada się wprost na to, że Polska ma najbardziej restrykcyjne przepisy aborcyjne w Unii Europejskiej. Jest też jednym z ostatnich krajów rozwiniętych, gdzie nie ma nawet związków partnerskich osób tej samej płci, a w szkołach nie da się zorganizować opartych na naukowej wiedzy lekcji edukacji seksualnej.
Preambuła do konstytucji deklaruje, że my, Polki i Polacy, jesteśmy „wdzięczni naszym przodkom za […] kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu”, w ustawie o radiofonii i telewizji mamy zapis mówiący, że „audycje lub inne przekazy powinny szanować przekonania religijne odbiorców, a zwłaszcza chrześcijański system wartości”, Kodeks karny pozwala ścigać za „obrazę uczuć religijnych”, a prokuratura interpretuje te przepisy w bardzo restrykcyjny sposób.
Podobne przykłady można by mnożyć. Chrześcijanie są w Polsce mniej więcej tak „dyskryminowani” jak posiadacze w broni w Stanach Zjednoczonych.
czytaj także
Politykom prawicy, podnoszącym hasło „obrony chrześcijan”, nie chodzi jednak o to, by rozwiązać jakikolwiek realnie występujący w Polsce problem. Chodzi o uruchomienie korzystnej dla siebie politycznej dynamiki i napędzających ją paranoiczno-autorytarnych emocji. Bo w Polsce istnieje pewien narodowo-katolicki elektorat, który zachowuje się tak, jakby miały za chwilę wrócić tu czasy Nerona i prześladowania chrześcijan.
W przypadku ziobrystów wymachiwanie sztandarem „obrony chrześcijan” jest przy tym związane z konkretną, partyjną polityką. Solidarna Polska ciągle nie wie, czy w następnych wyborach wystartuje z list PiS do Sejmu. Przyjęła więc taktykę, która może okazać się dla niej racjonalna: spozycjonowała się jako partia, strażniczka świętego ognia twardej prawicowej ideowości.
W kwestii Europy, praworządności, praw kobiet, walki z „ideologią gender” i LGBT Solidarna Polska konsekwentnie zachodzi PiS z prawej flanki. Gdyby nie szarże Ziobry, Przemysław Czarnek pewnie nie zostałby ministrem edukacji i nauki – bo do rządu wszedł głównie po to, by przypomnieć twardemu elektoratowi PiS, że wyrazista prawica w obozie władzy to nie tylko Solidarna Polska.
Ziobro pewnie liczy na to, że Kaczyński uzna, że zerwanie z partią postrzeganą jako najbardziej ideowa i wyrazista, może okazać się zbyt politycznie kosztowne i da ostatecznie Solidarnej Polsce miejsca na listach. A jeśli nawet nie, to z pozycji ostatnich obrońców prawicowych okopów świętej Trójcy będzie można zawalczyć o zmobilizowanie elektoratu przynajmniej na poziomie progu uprawniającego do finansowania partii z budżetu.
Zbieranie podpisów pod obywatelskim projektem ustawy „w obronie chrześcijan” idealnie nadaje się, by ożywić najbardziej betonową prawicę i zebrać ją wokół Solidarnej Polski. Tym bardziej że PiS nie zgodził się wcześniej na to, by projekt trafił do prac w Sejmie.
czytaj także
Ateistko, milcz w kącie!
Błędem byłoby jednak redukowanie inicjatywy Solidarnej Polski wyłącznie do frakcyjnych przepychanek w obozie Zjednoczonej Prawicy. Stoi za nią głęboko niepokojący, autorytarny impuls. Przepisy pozwalające na wsadzanie ludzi do więzień na dwa lata za „lżenie i wyszydzanie Kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej” radykalnie zawęziłyby wolność słowa w Polsce. W praktyce likwidowałyby ją w obszarze związanym z religią. Zwłaszcza katolicką.
W Polsce toczy się dziś spór na temat miejsca, jakie Kościół katolickiej ma zajmować w sferze publicznej, często budzący wielkie emocje po obu stronach. Coraz więcej Polaków czuje, że relacje państwo–Kościół, jakie wykształciły się pierwszych dekadach transformacji, powinny zostać poddane głębokiej rewizji. Gdyby przepisy proponowane przez ziobrystów weszły w życie, w podobnych sporach ostatni głos miałby prokurator – w obecnym układzie władzy chroniący wrażliwość katolickiej prawicy.
Konsekwentnie egzekwowany zakaz „wyszydzania Kościoła”, jego dogmatów i obrzędów prowadziłby też do faktycznej kryminalizacji publicznego wyrażania całej tradycji myślenia o religii, od dawna obecnej w kulturze Zachodu postrzegającej religię czy niektóre jej odmiany jako siedlisko zabobonu, kuriozalnych przesądów, absurdalnych fantazji.
Można nie zgadzać się z takim postrzeganiem religii, postrzegać je jako naiwne, oparte na niewiedzy, przesądach i uprzedzeniach, ale wolność słowa wymaga pogodzenia się z tym, że takie poglądy będą pojawiać się w przestrzeni publicznej. Parafrazując klasyka komedii z początku wieku, religijny dogmat to nie żubr, żeby był pod ochroną. Państwo demokratyczne nie powinno traktować inaczej poglądów religijnych niż niereligijnych, jedne i drugie spokojnie mogą konkurować na wolnym rynku idei.
Tym bardziej że gdybyśmy mieli być konsekwentni, „ochrona chrześcijan” według pomysłu Ziobry oznaczałaby konieczność wpisania na indeks kilku dzieł z naszej literackiej klasyki. Co na przykład z Monachomachią Krasickiego? Co z poezją Mikołaja Reja, np. tą fraszką:
Gdy ksiądz śpiewał Pasyją, więc baba płakała.
Umie li po łacinie, druga jej pytała:
– Płaczesz, a to wiem pewnie, nie rozumiesz czemu,
I ten twój płacz podobien barzo k szalonemu.
i Rzekła baba: – lżci ja płaczę nie dlatego,
Lecz wspominam na swego osiełka miłego,
Co mi zdechł. Prosto takim, by ksiądz, głosem ryczał
I takież na ostatku czasem cicho kwiczał.
Bez wątpienia mamy tu do czynienia z wyszydzaniem obrzędów Kościoła, w duchu typowym dla religijnych sporów między katolicyzmem i protestantyzmem z epoki. Czy za udostępnienie tego wiersza też będą dwa lata więzienia, czy ze względu na fakt, że jednak mamy do czynienia z literacką klasyką, można będzie liczyć na łagodniejszą karę, na przykład pół roku w zawieszeniu na rok?
Projekt Ziobry to pomysł na państwo, gdzie osoby sceptyczne wobec religii albo rozumiejące ją inaczej niż dewocyjny katolicyzm, mają stać cicho w kącie i nie wyrywać się do głosu ze swoimi przekonaniami. A jeśli nie chcą, to czeka je spotkanie z prokuratorem.
Nasze pałace i nasza kasa. Czy Kościół pomaga uchodźcom z Ukrainy z własnej kieszeni?
czytaj także
Ustawą odwrócić zmiany kulturowe
Tu dochodzimy do tego, o co rządzącej prawicy chodzi z „obroną chrześcijan”. Gdy prawicowy polityk mówi o „dyskryminacji chrześcijan” w Polsce, na ogół ma na myśli: „nie mogę się zgodzić na to, że w przestrzeni publicznej w ogóle pojawiają się poglądy inne niż chrześcijaństwo w moim, narodowo-katolickim rozumieniu, a już na pewno nie godzę się na to, by moje narodowo-katolickie imaginarium było publicznie krytykowane”. Gdy mówi o „obronie chrześcijan”, mówi tak naprawdę: „trzeba ustawą utrudnić głoszenie poglądów, z którymi się nie zgadzam”.
Podobne myślenie wzmacnia to, że prawica czuje, że przegrywa kulturowo-cywilizacyjną debatę. Jak wiele Kaczyński nie mówiłby, że alternatywą dla katolicyzmu w Polsce jest wyłącznie nihilizm, ilu homilii wymierzonych w LGBT nie wygłosiliby biskupi i księża, ilu książek Jana Pawła II nie włożono by jeszcze do kanonu lektur szkolnych, w Polsce dokonuje się widoczna zmiana społeczna.
Powoli, w konwulsjach i przy licznych backlashach, społeczeństwo zmienia swoje postawy, staje się bardziej pluralistyczne i liberalne. Mówiąc o „obronie chrześcijan”, prawica ustawą próbuje zatrzymać zmianę społeczną i za pomocą Kodeksu karnego próbuje osiągnąć to, co nie udało się jej w swobodnej konkurencji idei.
Na dłuższą metę trudno uwierzyć, by się to mogło udać – ale na tej drodze prawica może nam jeszcze nieraz mocno przykręcić śrubę i napsuć sporo krwi.