„8–12 osób w pokoju zaaranżowanym w stodole. I myszy. Te myszy były naprawdę przerażające. A pracowników w sumie około setki. Ciasno, nie sposób skorzystać z kuchni, coś sobie ugotować”.
– Nie zatrudniamy osób do pracy w rolnictwie. W ogóle. To są zbyt niskie stawki przy tak trudnych warunkach pracy – powiedział mi anonimowo pracownik agencji zatrudniającej w Polsce obcokrajowców. A jednak wiem, że obywatele i obywatelki Ukrainy pracują w polskich gospodarstwach rolnych. Mało tego, z danych zgromadzonych przez GUS i ZUS wynika, że wśród imigrantów zatrudnionych w Polsce Ukrainki i Ukraińcy stanowią zdecydowaną większość. W 2020 roku było to 69 proc. z blisko 383 tysiące osób. A w samym rolnictwie 85 proc., czyli 3 877 osób. Co sprawia, że z ich punktu widzenia warto?
Niskie stawki
Tak, stawki pracowników są niskie. Z właśnie wydanego raportu Jak się pracuje w Polsce? Obywatele Ukrainy w polskim rolnictwie Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie wynika, że miesięczne wynagrodzenie w 2021 roku wynosiło około 2 tysięcy złotych netto. To mniej niż ustanowiona przez polskie prawo płaca minimalna. Ale około dwóch razy więcej niż płaca minimalna w Ukrainie. A w Polsce do tej podstawy niemal zawsze można jeszcze dorobić. Kamili Zacharuk-Łukaszewskiej, autorce wspomnianego raportu, pracujący przy zbiorach owoców powiedzieli, że między innymi właśnie dzięki nadgodzinom w ciągu miesiąca byli w stanie odłożyć nawet 2,5 tysiąca złotych. Dużo? Jak mówi mi Anna Dzhobolda, dyrektorka działu rekrutacji agencji zatrudnienia międzynarodowego Gremi Personal, wielu pracownikom innych branży udaje się odłożyć nawet 3,5 tysiąca złotych.
– W przeliczeniu na ukraińską walutę jest to 25 tysięcy hrywien. Dla porównania, średnie miesięczne wynagrodzenie w Ukrainie według danych ukraińskiego Funduszu Emerytalnego wynosiło w 2021 roku około 13 tysięcy hrywien – dodaje Dzhobolda.
Wynagrodzenie w rolnictwie jest więc atrakcyjne w porównaniu z ukraińskimi pensjami, jednak w innych branżach można zarobić więcej. Dlatego też praca w gospodarstwach rolnych dla większości Ukrainek i Ukraińców nie jest tą najbardziej poszukiwaną.
– Najchętniej obcokrajowcy zatrudniają się przy kompletacji towarów w magazynach, przy produkcji sprzętu elektronicznego i AGD, wyrobów z tworzyw sztucznych oraz w usługach dostawczych. To dość prosta praca, dlatego jest tak popularna mimo relatywnie niewysokiego wynagrodzenia – mówi mi Anna Dzhobolda. I dodaje, że z roku na rok rośnie też liczba chętnych do pracy w zakładach przetwórstwa mięsnego i rybnego. – Na dziś na taką pracę decyduje się około jednej trzeciej rekrutowanych przez nas Ukraińców. Zwłaszcza tych, którzy mają już podobne doświadczenie i wiedzą, jak istotnie w ciągu ostatnich lat poprawiły się tu warunki pracy, biorąc pod uwagę, że w przetwórstwie można zarabiać ponad 4 tysiące złotych miesięcznie na rękę. Ponadto w takich zakładach pracownicy często dostają bezpłatne obiady, co daje dodatkowe oszczędności.
A jednak mimo niższych niż w innych branżach wynagrodzeń ukraińscy pracownicy i pracownice często wracają do tego samego gospodarstwa przez wiele lat. – W te wakacje też przyjadę na truskawki. Tak jak przez ostatnie sześć lat – mówi mi jedna z pracownic, które poznałam dzięki facebookowym grupom dla Ukraińców w Polsce. Zanim powrócę do pytania o przyczynę tych powrotów, przyjrzyjmy się jeszcze kilku problemom, o których szerzej mówi raport FKO.
Brak procedur BHP i wypadki
Jak wynika z raportu na temat bezpieczeństwa pracy w Polsce wśród obywateli Ukrainy, przygotowanego przez tworzoną przez kilka firm koalicję Bezpieczni w Pracy, pracownicy często ulegają wypadkom. Niebezpieczne sytuacje może dodatkowo komplikować znikoma znajomość praw pracowniczych wśród Ukraińców oraz brak wiedzy na temat zasad pierwszej pomocy. W połączeniu z brakiem instrukcji na temat tego, co robić podczas wypadku, może to prowadzić do tragedii. Tak właśnie stało się między innymi w gospodarstwie w okolicy Płońska, gdzie pracownica została użądlona przez osę, na której jad miała alergię, a chcący wezwać pomoc współpracownicy z Ukrainy nie potrafili podać poprawnej lokalizacji zdarzenia. To sprawiło, że karetka przyjechała za późno, a kobieta zmarła.
Jak pisze w kontekście reagowania na nagłe zagrożenie Kamila Zacharuk-Łukaszewska: „nikt nie weryfikuje znajomości wśród pracowników sektora rolniczego tego typu umiejętności”. I choć w listopadzie 2021 opublikowany został poradnik Bezpieczeństwo i higiena pracy w rolnictwie przygotowany na zlecenie Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, który zawiera informacje z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy, to jest on dostępny wyłącznie w języku polskim. I nawet jeśli któryś z pracowników świetnie czyta po polsku, to jaka jest szansa, że wpadnie na pomysł, by wejść na stronę ministerstwa i go sobie pobrać? Poza tym warto pamiętać, że właśnie przy prostych pracach, jak pomoc przy zbiorach, wiele osób pracuje bez umów. A pracując na czarno, nie pytają o swoje prawa i generalnie starają się nie wychylać.
Martwy ukraiński pracownik w bagażniku polskiego gównoprzedsiębiorcy
czytaj także
Pandemia i inne problemy
Niestety, jeśli chodzi o problemy zatrudnionych w tym sektorze obcokrajowców, tak naprawdę wiemy niewiele. Trudność w scharakteryzowaniu sytuacji ukraińskich pracowników wynika choćby z dużego zróżnicowania upraw w Polsce, gdzie mamy zarówno gospodarstwa rodzinne, jak i te nawet kilkusethektarowe. Zróżnicowanie obejmuje też sposób znajdowania pracy. Część pracowników korzysta ze swoich sprawdzonych kontaktów i wie, czego może się spodziewać. Część pracodawcę wybiera dość przypadkowo, a wyjeżdżając, nie ma podstawowych informacji o miejscu, co sprawia, że wobec łamania swoich praw mogą pozostać bezbronni.
W ciągu ostatnich dwóch lat sytuację imigrantów pracujących w polskim rolnictwie dodatkowo skomplikował COVID-19. „Wiele zakładów gastronomicznych prowadzonych przez niewielkie rodzinne firmy nie przetrwało dwóch fal pandemii, a w związku z tym zmienił się portfel zamówień od lokalnych producentów żywności. Pracy przy zbiorach – jak podkreślali sami rozmówcy – jest tyle samo co zawsze, tylko towarzyszy temu większa niepewność co do możliwości skupu zbiorów” – pisze Zacharuk-Łukaszewska.
Co ważne, pandemia sprawiła także, że zwiększył się koszt przejazdu do Polski. Rejsowe połączenia z Ukrainy do Polski i regularne linie autobusowe zostały wyparte przez prywatnych przewoźników, którzy ceny za transport podnieśli o kilkaset procent. Przy większej inwestycji w wyjazd pracownicy nie mogli jednak liczyć na wzrost wynagrodzeń. Zwłaszcza że jak możemy przeczytać w raporcie przygotowanym przez Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk, rolnicy dodatkowo obawiają się spadku swoich dochodów również ze względu na panującą suszę.
„Czy po nas już tylko czarna dziura zostanie?” Rolnicy patrzą w przyszłość
czytaj także
Co mówią o trudnościach sami pracownicy?
Dotarcie do osób, które będą mogły opowiedzieć mi o realiach pracy w rolnictwie, okazuje się dość trudne. Kontaktuję się z organizacjami wspierającymi ukraińskich pracowników w Polsce, ale nie są w stanie mi pomóc. W końcu decyduję się skorzystać z grup na Facebooku. Tak poznaję cztery kobiety, które pracowały przy zbiorze owoców w różnych częściach Polski. Każdej z nich zadaję konkretne pytania o doświadczenie, warunki pracy, wynagrodzenie i plany.
– To trzeba samemu to zobaczyć, bo aż trudno uwierzyć. Ludzie przyjeżdżają, bo mają za darmo noclegi (czasem 12 osób w pokoju) i jakieś jedzenie. Niemal zawsze ziemniaki i cebula od pana. O czwartej rano wychodzą w kaloszach i tak pracują w zimnie, cały czas schyleni lub na kolanach po 12 godzin i więcej – opowiada pierwsza.
– 8–12 osób w pokoju zaaranżowanym w stodole i myszy. Te myszy były naprawdę przerażające. A pracowników w sumie około setki. Ciasno, nie sposób było skorzystać z kuchni, coś sobie ugotować. Niektórzy chcieli uciec wcześniej, ale wtedy gospodyni powiedziała, że nie zapłaci. Kilkoro zakończyło pracę przed upływem miesiąca, ale za karę odliczyła im po 500 zł i pokazała środkowy palec. Bardzo chamska była – wspomina druga.
– Naprawdę ciężka praca i mało płacą. 12 zł za 5 kg. 150 zł za 15 skrzynek – przyznaje trzecia i przesyła mi zdjęcia zebranych owoców.
– Na zbieraniu malin i jabłek jest lżej niż na borówkach i truskawkach, ale sporo zależy od gospodarzy – dodaje czwarta.
czytaj także
Do większej liczby pracowników nie docieram. Kolejne historie poznaję dzięki Kamili Zacharuk-Łukaszewskiej, która w sumie przeprowadziła 20 pogłębionych wywiadów z pracownikami i pracownicami (po 10 z każdą płcią) pracującymi w sześciu różnych gospodarstwach. Pięć z nich było niewielkich rozmiarów i mieściło się w województwie mazowieckim. Jedno miało powyżej 300 hektarów i znajdowało się w województwie lubelskim. Wszystkie rozmowy zostały przeprowadzone za zgodą gospodarza.
Co ważne, choć każda z wywiadowanych przez badaczkę osób pracowała legalnie i była zatrudniona na umowę o pracę na czas określony, nie należy wysnuwać z tego wniosku, że umowa stanowi normę. Jak pisze sama autorka, „po pierwsze, sposób docierania do rozmówców powodował, iż na badanie nie wyrażali zgody gospodarze, którzy potencjalnie zatrudniali pracowników »na czarno«. Po drugie, pandemia COVID-19 spowodowała, iż przyjazd cudzoziemskich pracowników do Polski obwarowany był znacznie większą liczbą wymagań i odpowiednich zezwoleń, co też nie pozostało bez wpływu na większy odsetek osób z zagranicy pracujących legalnie”. Wśród osób, z którymi ja rozmawiałam, umowa o pracę nie była normą.
Badane przez Zacharuk-Łukaszewską osoby miały od 18 do 65 lat, a około 60 proc. z nich pracowało w tym samym gospodarstwie dłużej niż rok. Pozostałe 40 proc. to zwykle krewni lub znajomi tych, którzy już znali gospodarza. W ten sposób zdecydowana większość znała warunki pracy i wiedziała, na co się decyduje.
– Pracę znaleźliśmy z mężem przez znajomych sąsiadów z naszej wsi. Od lat cała wieś emigruje w to samo miejsce – mówi jedna z rozmówczyń Zacharuk-Łukaszewskiej. – W sezonie prac w polu w naszej rodzinnej miejscowości zostają tylko starsi, opiekujący się dziećmi. Młodsi pracują za granicą, by zarobić na utrzymanie rodziny. Wyjechaliśmy, bo pomagamy córce, której urodziło się dziecko, więc ona nie może podjąć pracy. Jest po studiach prawniczych w Ukrainie i nie ma łatwego dostępu do pracy w swoim wyuczonym zawodzie. Dlatego chcieliśmy poprawić sytuację finansową naszej rodziny.
Polskie szwaczki powiedziały „dość”. Ale później przyszła pandemia…
czytaj także
Tylko cztery spośród badanych osób skorzystały z usług przewoźnika i nie miały pewności, do jakiej pracy jadą. Jak pisze autorka raportu: „Jedna z badanych osób, która od ponad 10 lat pracuje w polskim gospodarstwie, podkreślała, że parę lat temu z usług pośrednika korzystał jej mąż. Zadaniem kierowcy było jedynie przewiezienie go pod adres wskazany przez małżonkę. Ten jednak tego nie uczynił, tylko dowiózł męża do sąsiedniej miejscowości, z której akurat miał zgłoszone zapotrzebowanie na większą liczbę pracowników. Omawiana sytuacja skończyła się tym, że mąż musiał przejść pieszo kilka kilometrów, by dotrzeć pod właściwy adres”.
Inna osoba, wspominając dawnego, niesprawdzonego pracodawcę, też wspomina pewne trudności. – Na samym początku, osiem lat temu, trafiłam do szorstkiego pracodawcy, u którego atmosfera pracy była bardzo zła. W następnym roku już nie podjęłam tam pracy, tylko w sąsiedniej miejscowości, bo nie chciałam kłopotów w tej samej wsi.
Może być też tak, że niejakie zagrożenie stanowią inni pracownicy. – Wiele osób prosi o wypłatę częściej niż co miesiąc, gdyż chcą przekazać pieniądze do domu. Na miejscu zakwaterowanych jest dużo obcych osób, każdy stara się chronić przed ryzykiem kradzieży – mówi jedna z osób, które boją się utraty ciężko wypracowanego wynagrodzenia.
Trudna bywa sama decyzja o przyjeździe. Tak jest między innymi w przypadku matek, dla których praca w Polsce oznacza rozłąkę z najbliższymi.
– Jak zaczynałam pracę za granicą, to mój syn miał roczek – mówi jedna z nich. – Nie miałam pomocy ze strony jego ojca i musiałam radzić sobie sama. Nie od razu pracowałam w Polsce, najpierw w Finlandii, potem krótko w Czechach, a teraz od kilku lat tutaj. Ojciec dziecka nie interesuje się jego losem, ale w Ukrainie skutkuje to potem tym, że ojciec dziecka nie może mieć wobec niego żadnych roszczeń. Dlatego nie zabiegam o jego pomoc, radzimy sobie sami, a dzieckiem pod moją nieobecność zajmują się rodzice. Rozmawiam z dzieckiem kilka razy dziennie i rozłąka nie jest tak bolesna. Ale niestety, nie było mnie przy dziecku w wielu ważnych momentach jego rozwoju.
Dlaczego więc wiele osób decyduje się pracować w rolnictwie?
Lepsze wynagrodzenie od tego w Ukrainie to nie wszystko. To, co podkreślali rozmówcy Zacharuk-Łukaszewskiej, to osiągnięcie stabilności życiowej między innymi właśnie dzięki budowanym przez wiele lat relacjom z polskimi rolnikami. Matki, choć tęsknią za dziećmi, chwalą sobie poczucie bezpieczeństwa. – Praca w Polsce przez wiele lat pozwala nabrać pewności, o którą trudno, gdy mieszka się w Ukrainie. Można zarobić więcej i reagować na nagłe sytuacje – mówi jedna z kobiet.
Większość rozmówców Zacharuk-Łukaszewskiej była zadowolona z panujących w gospodarstwie warunków.
– Szefostwo w porządku, znalazłam nowych znajomych w miejscu, w którym mieszkam – mówi jedna z pracowniczek.
– Atmosfera jest bardzo w porządku: obiady gotuje nam osiemdziesięcioparoletnia mama gospodyni. Gospodarze odwiedzali kiedyś moją rodzinę u nas w Ukrainie. Wszystko jest w porządku – mówi inna osoba.
Wagę relacji zbudowanych z polskimi pracodawcami dostrzegłam także w trzech z rozmów, które sama przeprowadziłam internetowo. Jedna z kobiet, która w tym roku przyjedzie do Polski na zbiór owoców już po raz szósty, ma stałą pracę w Ukrainie, ale tam nie zarabia tyle co w Polsce. Co 12 miesięcy przyjeżdża więc na sześć tygodni pracy w gospodarstwie do tej samej rodziny, którą bardzo chwali. Dzięki stałej relacji obie strony są siebie pewne – gospodarze cieszą się, że mają dobrą pracownicę, na którą mogą liczyć. Dziewczyna cieszy się z pracy, którą ma co roku zapewnioną. Inna miejsce, do którego już zawsze chce wracać, odkryła niedawno.
– Gospodynię nazywam „truskawkową panią”. Znalazłam ją przez serwis OLX. Trochę korespondowałyśmy, a później wysłała mi zaproszenie. Trochę się bałam tak jechać, skoro się nigdy nie widziałyśmy, ale okazało się, że to bardzo dobra osoba. Przywitała mnie serdecznie, zaproponowała kawę i ciasto. A następnego dnia poszłyśmy do pracy. Sezon zbioru truskawek trwał od czerwca do końca lipca. Truskawkowa pani zawsze była z nami w terenie i pracowała jak my. Ma troje dzieci, które również potrzebowały opieki i uwagi, ale i tak dotrzymywała nam kroku. Byłam bardzo zadowolona, nie chciałam wyjeżdżać. Szybko wróciłam – w połowie września. Sadziłyśmy truskawki do listopada. Teraz znów planuję przyjechać – opowiada.
– Może w innym miejscu mogłabym zarobić więcej, ale nie tylko to się liczy. Dla mnie i dla męża ważna jest też relacja z gospodarzami. W innych branżach takie więzi się nie tworzą. Oczywiście, tu też nie zawsze, ale jak masz trochę szczęścia, to bywa, że czujesz się na tej farmie jak u jakichś wujków. Jak w rodzinie – wyjaśnia mi jedna z rozmówczyń, która ma jednak na swoim koncie także negatywne doświadczenia.
Co ważne, do pracy w gospodarstwie rolnym zwykle nie trzeba specjalnych kwalifikacji, co sprawia, że wiele osób chętnie korzysta z możliwości wakacyjnego dorobienia. Jak mówi Anna Dzhobolda z Gremi Personal, najlepiej wśród pracowników fizycznych w Polsce zarabiają obcokrajowcy z kwalifikacjami: stolarze, spawacze, elektrycy. Takich pracowników pracodawcy potrzebują jednak zwykle na dłużej niż tylko lato, co oznacza konieczność stałej przeprowadzki. Nie każdy chce i nie każdy może się na to zdecydować. Tymczasem wakacyjna praca w gospodarstwie ma także ten plus, że nie musi oznaczać życiowej rewolucji.
czytaj także
Co z tego wszystkiego wynika?
– Polskie rolnictwo w dużym stopniu opiera się na sezonowej pracy migrantów i migrantek z Ukrainy. Praca ta, pomimo że jest wymagająca fizycznie i wiąże się z pewnymi niebezpieczeństwami, jest bardzo nisko płatna. Bez podniesienia wynagrodzeń, zapewnienia odpowiednich zasad bezpieczeństwa, poprawienia warunków mieszkalnych polscy rolnicy będą mieć wkrótce problem z zapewnieniem odpowiedniej liczby osób do zbiorów truskawek, malin czy jabłek – mówi Maria Huma z Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie.
Według Kamili Zacharuk-Łukaszewskiej oraz działaczy i działaczek Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie można i należy wprowadzić rozwiązania, które zatrudnionym w Polsce migrantom i migrantkom pomogłyby odnaleźć się w obcej im rzeczywistości. Ważne jest ograniczenie naruszeń praw pracowników, przede wszystkim prawa do sprawiedliwego wynagrodzenia, prawa do bezpieczeństwa w pracy, oraz minimalizowanie negatywnych skutków rozłąki z bliskimi. Dlatego na końcu raportu fundacja proponuje działania, których celem jest poprawienie sytuacji cudzoziemców pracujących w sektorze rolnym w Polsce:
1. Opracowanie i przetłumaczenie na język ukraiński i inne języki obce, którymi posługują się migranci zatrudnieni w rolnictwie, poradnika prezentującego zasady bezpieczeństwa i higieny pracy dla obcokrajowców pracujących w polskim rolnictwie, tak by pracownicy mogli z niego korzystać na bieżąco i zapoznać się z nim przed podjęciem pracy w Polsce. Informacje zawarte w poradniku powinny między innymi dotyczyć podstawowych zasad BHP w rolnictwie, możliwości korzystania ze wsparcia polskiego systemu ratownictwa medycznego, wysokości płac w sektorze rolnym w Polsce, funkcjonowania systemów opieki dla dzieci i osób starszych, transportu publicznego i sposobów przemieszczania się, obostrzeń pandemicznych i innych.
2. Dążenie do jawności i publikowanie szczegółowych danych na temat zarobków migrantów zatrudnionych w polskim rolnictwie w odniesieniu do ogółu pracujących w tym sektorze.
3. Wsparcie istniejącego związku zawodowego pracowników ukraińskich, tak by w jego obszarze zainteresowań pojawili się rolni pracownicy sezonowi, lub lobbowanie na rzecz utworzenia nowego związku zawodowego migrantów pracujących w polskim rolnictwie.
4. Stworzenie kodeksu dobrych praktyk dotyczących warunków zatrudniania migrantów sektorze rolnym w Polsce oraz jego szerokie rozpowszechnienie wśród właścicieli gospodarstw rolnych.
**
Grażyna Latos − reportażystka związana z trzecim sektorem. Publikowała m.in. w „Dużym Formacie”, „Tygodniku Powszechnym”, „Podróżach”, Dwutygodniku.