System podatkowy ma do spełnienia dwa zadania. Po pierwsze, musi zmierzać do likwidacji biedy. Po drugie, musi utrudniać lub uniemożliwiać gromadzenie władzy pozwalającej na życie w taki sposób, który nie musi liczyć się z wolnością oraz prawami innych osób.
„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Klub Jagielloński, Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji, a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach.
Patrząc politycznie, problem sprawiedliwych podatków jest problemem dystrybucji władzy. Jeśli przyjąć założenie, że wspólnotę polityczną tworzą równe i wolne osoby, to można zwrócić uwagę, że dystrybucja dóbr w społeczeństwie musi spełniać takie kryteria, żeby jego członków można było w dalszym ciągu rozsądnie określać mianem wolnych i równych.
Oznacza to w szczególności dwie rzeczy. Po pierwsze, każdy powinien dysponować środkami materialnymi wystarczającymi do tego, aby mógł cieszyć się podstawowym wymiarem wolności, a także mógł pojmować własne miejsce w społeczeństwie jako osoby równej innym. Po drugie, poziom nierówności społecznych musi być takiego rodzaju, żeby wykluczał nadmierną koncentrację władzy.
Sprawiedliwe podatki – kilka prostych trików. Liberałowie i PiS ich nienawidzą
czytaj także
Argument na rzecz tego drugiego założenia jest prosty do zrozumienia. Jeśli różnica w posiadanych środkach materialnych między członkami wspólnoty politycznej staje się zbyt duża, to możliwa jest sytuacja, w której niektóre osoby lub grupy osób zyskują zdolność arbitralnego sprawowania władzy, ograniczania wolności innych osób we własnym interesie. Tego rodzaju proces wolno rozumieć jako równoznaczny z rozpadem wspólnoty politycznej. To powoduje, że ludzie nie mogą rozumieć siebie jako równych – deklaracja równości, która leży u podstaw ideału wspólnoty demokratycznej, okazuje się pustym formalizmem.
W takim razie system podatkowy ma do spełnienia dwa zadania. Po pierwsze, musi on zmierzać do likwidacji biedy, ponieważ w cywilizowanym społeczeństwie każdy powinien mieć minimum środków do prowadzenia normalnego życia. Po drugie, musi utrudniać lub uniemożliwiać gromadzenie władzy pozwalającej na życie w taki sposób, który nie musi liczyć się z wolnością oraz prawami innych osób – na przykład, umożliwia uchylanie się od przestrzegania prawa.
czytaj także
Hubert Walczyński z „Kontaktu”, autor wyjściowego tekstu w aktualnej edycji Spięcia, zwraca uwagę na to, że w obecnej sytuacji system podatkowy przypuszczalnie nie spełnia żadnego z dwóch wymienionych wyżej celów. Jest degresywny, w wyniku czego osoby niezamożne płacą relatywnie wysokie podatki. W dodatku osoby bardzo zamożne płacą niższe podatki niż klasa średnia, która płaci procentowo najwięcej. Jednocześnie, w ostatnich dekadach wyraźnie wzrosły nierówności majątkowe oraz dochodowe. Wszystko to powoduje, że istnieją szerokie grupy społeczne, wśród których może zrodzić się poczucie niesprawiedliwości. Na przykład, klasa średnia może zyskać poczucie, że nie ma interesu we wspieraniu budowy dobrze urządzonego państwa, lecz raczej ma interes w jego rozmontowywaniu.
Czy powinni istnieć miliarderzy?
Co wynika z tego w praktyce? W tym miejscu zwróciłbym kierunkowo uwagę na trzy sprawy. Po pierwsze, szeroko rozumiana strona liberalno-demokratyczna powinna odrzucić wolnorynkowy dogmatyzm na rzecz gospodarczego pragmatyzmu. Nie należy traktować podatków w kategoriach kary, a świadczeń społecznych w kategoriach jałmużny. Wszystko to elementy umowy społecznej, której celem jest ochrona zasady wolności oraz równości uczestników wspólnoty demokratycznej. Trzeba wykorzystywać w tym celu mechanizmy, które działają w odpowiedni sposób, niezależnie od tego, czy mają charakter rynkowy czy nierynkowy.
Po drugie, zdefiniowanie odpowiednich minimów oraz maksimów dochodowych albo majątkowych, do których odnosi się system podatkowy, jest zadaniem politycznym. A zatem pytanie o właściwe rozumienie tego, w jaki sposób można spełnić dwa cele systemu podatkowego, jest w demokracji liberalnej kwestią czysto praktyczną. Może to zależeć od spraw przygodnych, takich jak szeroko wyrażane potrzeby społeczne, zmieniające się aspiracje obywateli, dostępność technologii czy istniejące wyzwania polityczne. W teorii można powiedzieć, że rozwiązanie w rodzaju podatku spadkowego jest zgodne z liberalnym sposobem myślenia, ponieważ polega na przeciwdziałaniu nierówności szans. Można również dopuścić możliwość, że z punktu widzenia liberalizmu nie powinni istnieć multimiliarderzy – ponieważ zyskują nieproporcjonalnie dużo władzy nad innymi ludźmi.
W praktyce ani jedno, ani drugie nie jest oczywiste – konkretna odpowiedź będzie zależała od istniejącego układu instytucjonalnego (czy istnieją lepsze rozwiązania, pozwalające uzyskać podobne cele?), lokalnego kontekstu (czy i w jaki sposób warto uwzględnić fakt, że majątki polskich obywateli są mniejsze niż mieszkańców Europy Zachodniej z powodów historycznych?) albo momentu politycznego (czy istnieje wystarczające poparcie społeczne dla określonego programu politycznego?).
Wszystko to sugeruje, że kwestii kształtu systemu podatkowego nie potrzeba nadmiernie moralizować. Może istnieć wiele podobnych sobie, nawet jeśli nie w pełni ekwiwalentnych, systemów podatkowych, które ogółem spełniają pewne niezbędne warunki minimum. Z politycznego punktu widzenia nie zawsze będzie sensowne zużywać kapitał polityczny w celu optymalizacji systemu podatkowego, jeśli w innym obszarze działania można osiągnąć większe korzyści.
Bezzębny Polski Ład. Ostatnia szansa na sprawiedliwe podatki w Polsce przepadła?
czytaj także
PiS i nieufność wobec państwa
Po trzecie, warto zwrócić uwagę na pewną praktyczną okoliczność, czyli wpływ rządów Prawa i Sprawiedliwości na możliwość przyszłej zmiany systemu podatkowego. Jak wiadomo, Jarosław Kaczyński wycofał się z projektu bardziej wyrazistej reformy podatków na umiarkowanie progresywne, co przewidywała wcześniejsza wersja tzw. Polskiego Ładu, natomiast zdecydował się w szczególności na obniżenie podatku dochodowego przez podniesienie kwoty wolnej.
Jednocześnie, opozycja głównego nurtu zarzuca PiS-owi notoryczne podnoszenie danin publicznych oraz odpowiedzialność za drożyznę, wynikającą z braku dyscypliny fiskalnej, a także zarzuca obozowi rządzącemu rozkradanie albo niekontrolowane trwonienie publicznych pieniędzy – poprzez publiczne finansowanie przedsięwzięć partyjnych w rodzaju telewizji publicznej Jacka Kurskiego, w drodze wyprowadzania księgowości poszczególnych inicjatyw rządowych poza budżet państwa albo finansowania gigantycznych projektów o bliżej nieokreślonym budżecie, takich jak polski samochód elektryczny.
czytaj także
A zatem można rozsądnie założyć, że rządy PiS-u, o których wiele osób niesłusznie twierdzi, że mają charakter lewicowy gospodarczo, w praktyce przyczynią się do wzmocnienia społecznej nieufności wobec państwa. W dodatku co najmniej część z przytoczonych powyżej zarzutów opozycji to poważne argumenty polityczne. Na podstawie istniejącej praktyki jest jasne, że PiS chętniej opodatkuje grupy, które rzadziej głosują na tę partię, aby przekazać pieniądze grupom, które mogą zagłosować na nią częściej.
Wszystko to przypuszczalnie zamyka wyobraźnię polityczną na możliwość urealnienia systemu podatkowego, ponieważ taki ruch wymagałby potraktowania na poważnie zarówno instytucji państwa, jak i poczucia udziału we wspólnocie politycznej. To ogromne zadanie polityczne. Nie widać na razie warunków politycznych, które umożliwiałyby jego realizację ani skutecznej siły politycznej, która byłaby gotowa myśleć w ten sposób.
**
Tomasz Sawczuk jest szefem działu politycznego „Kultury Liberalnej”, doktorem filozofii i prawnikiem, autor książki Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP.
Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.