Niekoszone trawniki ochładzają miasto, oczyszczają powietrze, utrzymują w glebie wodę i… nic nie kosztują. Dlatego niektóre samorządy ograniczyły koszenie miejskich łąk. Za to spółdzielnie mieszkaniowe nadal działają tak, jakby nie było nic milszego nad ryk i smród spalinowej kosiarki pod oknem.
Choć miasta zmieniły politykę koszenia traw i podejścia do terenów zielonych w ogóle, to na wielu osiedlach wciąż trwa regularne koszenie. Spółdzielnie, wspólnoty mieszkaniowe i prywatni właściciele terenów często przycinają trawę niemal równo z ziemią, zostawiając połacie pomarańczowych niby-trawników.
Koszenie trawy stało się ważnym tematem lokalnych debat publicznych, w których ścierają się zwolennicy pedantycznego porządku z miłośnikami bujnej, zielonej natury. Do urzędów miast trafiają petycje przeciwników koszenia, a do miejskich zakładów komunalnych wydzwaniają oburzeni mieszkańcy, że ich ulubiony trawnik zarósł „chaszczami”. Pedanci zwracają uwagę, że z powodu puszczania trawska samopas gryzą ich kleszcze, a na ich dzieci czyhają żmije. Zwolennicy natury są przekonani, że dzięki zasadzeniu miejskich łąk uratujemy planetę. Jak zwykle w takich sporach prawda nie leży pośrodku, ale zdecydowanie bliżej tych drugich. Znacznie lepiej jest kosić trawę za rzadko niż za często. Co nie znaczy, że nie należy tego robić w ogóle.
Tyle słońca w całym mieście i tak mało wody. Nierówna walka samorządów z suszą
czytaj także
Wyższa trawa, lepsze powietrze
Warto ograniczyć koszenie trawy nawet ze zwykłego egoizmu. To przykre, że nie każdy jest zainteresowany dobrem gleby, owadów lub klimatu, ale niemal każdy chce być zdrowy. W polskich miastach bywa to trudne, gdyż miejskie powietrze pozostawia sporo do życzenia nawet w miesiącach wiosennych czy wczesnojesiennych. Latem często dokucza nam smog komunikacyjny. Tymczasem wysokie źdźbła trawy mogą pochłaniać część zanieczyszczeń, takich jak pyły zawieszone czy tlenek azotu. Jeden metr kwadratowy tak zwanej łąki antysmogowej pochłania taką samą ilość pyłów PM2.5 co pięcioletnie drzewo – zwyczajna łąka wykazuje zapewne nieco mniejszy potencjał, ale działa podobnie. Niestety, nisko skoszona trawa tej zbawiennej cechy jest pozbawiona. Dlatego lepiej, żeby była relatywnie wysoka, nawet jeśli z tego powodu niekoniecznie odpowiada zmysłowi estetycznemu części mieszkańców.
Gęsta trawa zamiast miejskiej patelni
Dzięki rzadszemu koszeniu miejskich trawników możemy też nieco ograniczyć temperaturę w miastach, która w letnich miesiącach bywa nie do zniesienia. Miejskie łąki trawnikowe mogą być sojusznikami mieszkańców, którzy niekoniecznie chcą się czuć latem jak jajecznica smażona na patelni.
W Tychach, które od zeszłego roku zmieniły politykę wobec traw na zdecydowanie mniej drastyczną (co zresztą spotyka się z niechętnym odzewem ze strony zawiedzionych pedantów), przeprowadzono para-eksperyment. W połowie czerwca 2020 roku zmierzono temperaturę przy gruncie na betonowym parkingu, krótko przystrzyżonym trawniku oraz na bujnej miejskiej łące. W pierwszym przypadku temperatura wyniosła 40 stopni Celsjusza. W drugim 30 stopni, a w przypadku łąki jedynie 25 stopni. Im więcej łąk w mieście, tym mniej tak zwanych wysp ciepła, których przecież nie lubimy. Ciepło bywa fajne na nadmorskiej plaży, ale niekoniecznie w mieście, gdy zlany potem człowiek przemieszcza się z pracy do sklepu.
Koszenie trawy jest trujące
Zresztą już sama rezygnacja z nieustannego uruchamiania kosiarek może poprawić jakość powietrza w miastach i gminach. Z tego prostego powodu, że popularne kosiarki spalinowe same generują zanieczyszczenia. Według często przytaczanych danych z badania przeprowadzonego w jednym z miast w Australii koszenie miejskich trawników odpowiada za 12 proc. tamtejszej emisji węglowodorów niemetanowych. Natomiast w USA kosiarki spalinowe mogą odpowiadać nawet za 11 proc. emisji zanieczyszczeń pochodzących ze źródeł nietransportowych. Oczywiście, Anglosasi znani są ze swojego zamiłowania do zadbanych i przystrzyżonych trawniczków, więc można przypuszczać, że koszą na potęgę. Nie zmienia to faktu, że koszenie trawy emituje zanieczyszczenia w bezpośredniej odległości siedlisk ludzkich, co chyba poczuł każdy, komu koszono trawę pod oknem. Smród spalin jest nawet gorszy niż hałas.
Gdybyśmy płacili drzewom za oczyszczanie powietrza, rachunki szłyby w miliony
czytaj także
Poza tym sama koszona trawa również emituje zanieczyszczenia – a dokładnie rzecz biorąc, lotne związki organiczne, które szczególnie intensywnie wzbijają się w powietrze w wyniku przycinania trawników. Lotne związki organiczne powodują szereg dolegliwości – od niespecjalnie groźnych, typu pieczenie oczu, po nawet nowotwory, o ile ekspozycja na nie jest długotrwała.
Sterroryzowani hałasem
Oczywiście najbardziej charakterystyczną uciążliwością koszenia traw na polskich osiedlach jest dokuczliwy hałas. Natężenie hałasu kosy spalinowej znacznie przewyższa 85 decybeli, tymczasem normą hałasu na ulicy za dnia jest 55 dB. Pracownicy zatrudnieni przy koszeniu trawy są zwykle wyposażeni w ochronniki słuchu, jednak przechodnie i mieszkańcy już nie. Gdy koszenie odbywa się kilka razy w roku, to można to wytrzymać, zamknąć okno, przejść na drugi koniec ulicy lub przyspieszyć kroku. Gorzej, gdy na osiedlu koszenie odbywa się na przykład co tydzień. Albo codziennie, jak było to jeszcze niedawno w jednej z lubelskich spółdzielni. Wtedy hałas z kosiarek lub kos spalinowych staje się zwyczajnie szkodliwy i męczący.
Łąki zamiast pustyni
Dzięki stłumieniu popędu do koszenia trawy spowolnimy też pustynnienie naszego kraju. Krótko przystrzyżona trawa szybciej wysycha i odsłania glebę, co także naraża ją na wyjałowienie i wysychanie. Wysuszona gleba nie wchłania wody, ta po niej po prostu spływa, co może prowadzić do podtopień. Tymczasem miejskie łąki kwietne są elementem małej retencji, wiążą wilgoć w glebie, która nie tylko nie umiera, lecz może się stać domem dla różnych gatunków roślin i pożytecznych owadów.
czytaj także
Poza tym miejskie łąki same zużywają mniej wody, co w kraju tak ubogim w wodę jest szczególnie ważne. Krótkie trawniki wymagają intensywnego podlewania, tymczasem łąki potrafią radzić sobie same. Według danych przytaczanych przez stowarzyszenie Miasto Jest Nasze do podlania 1 m2 trawnika potrzeba 10 litrów wody. Zwykle korzysta się w tym celu ze zwykłej wody pitnej, co jest zwyczajnym marnotrawstwem.
Mniej koszenia to niższe koszty
Masowe akcje koszenia miejskich trawników nie są za darmo. Firmy, które to wykonują, pobierają odpowiednie wynagrodzenia, a roczne koszty dla poszczególnych gmin idą nawet w miliony złotych. Według raportu stowarzyszenia Młody Dolny Śląsk ryczałtowe wynagrodzenie wykonawcy koszenia traw w Oleśnicy wynosi 1,3 mln złotych rocznie. Wrocław co roku na koszenie i porządkowanie trawników wydaje 5,5 mln złotych. Dla poszczególnych gmin są to bardzo istotne elementy budżetu. Roczne koszty przeznaczane na koszenie traw w Polsce wynoszą 2–3 mld złotych. Miasto Jest Nasze podaje, że ograniczenie koszenia traw do czterech razy w roku może przynieść miliard złotych oszczędności. To oczywiście w skali kraju nie jest jakąś oszałamiającą kwotą, ale jest kolejnym argumentem za tym, żeby robić to znacznie rzadziej.
Koszenie sprzyja alergiom?
Żelaznym argumentem za regularnym koszeniem traw jest ochrona alergików. Kosząc trawę, nie dopuszczamy do jej zakwitnięcia, czym mamy chronić alergików przed pyłami traw. A uczulenie na trawy jest jednym z najczęściej występujących.
To argument niebagatelny, problem w tym, że w praktyce bywa różnie, a koszący nie zawsze dadzą radę zdążyć z terminami koszenia przed zakwitnięciem. Według Marty Jermaczek-Sitak koszenie trawy może wręcz zwiększać zagrożenie dla alergików, gdyż sprawia, że trawa kwitnie jeszcze raz, a potem znowu. „Koszenie traw kilka razy w roku powoduje przedłużenie sezonu alergii na prawie cały rok” – napisała Jermaczek-Sitak.
DWA MITY O WYSOKICH TRAWACH W MIEŚCIECoraz częściej miasta decydują się na pozostawienie na dłuższy czas bez koszenia…
Posted by Marta Jermaczek-Sitak on Friday, June 11, 2021
A jak wygląda sprawa z kleszczami? Według badania z 2019 roku przeprowadzonego przez naukowców z USDA Forest Service dłuższa trawa nie przyciąga kleszczy. Dwoje naukowców obserwowało efekt rzadszego koszenia trawników przy 16 domach w Springfield w Massachusetts. Po dwóch latach zaobserwowali ogromny przyrost liczby pszczół, za to ani jednego kleszcza. To spostrzeżenie pokrywa się ze zdaniem Jermaczek-Sitak, według której dłuższa trawa przyciąga nie tylko owady, ale też ptaki, które zjadają między innymi kleszcze i komary.
Koszenie dla rekreacji
Zwolennicy uporczywego nękania traw niejednokrotnie zwracają też uwagę, że częstego koszenia wymagają pobocza ulic, gdyż łąki mogą psuć widoczność. Choć trudno mi sobie wyobrazić taką sytuację, a jeżdżę regularnie od kilkunastu lat, to powiedzmy, że faktycznie mogą występować takie miejsca. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by w różnych newralgicznych miejscach kosić trawę częściej. To samo dotyczy terenów rekreacyjnych – na bujnej łące nie zawsze dobrze się wypoczywa, ale można przecież wydzielić z miejskich terenów zielonych lokalizacje, w których kosiarki zjawiałyby się częściej. Nie trzeba wpadać ze skrajności w skrajność.
Ubiegły rok był przełomowy, gdyż z powodu groźby suszy wiele miast wstrzymało koszenie, a następnie w ogóle zmieniło swoją politykę dotyczącą miejskich trawników. Na przykład Katowice zapowiedziały, że nie będą kosić 50 tys. m2 terenów zielonych. Swoją politykę gruntownie przemodelowały również Tychy, zresztą w reakcji na petycję grupy mieszkańców z 2019 roku. W Tychach pasy drogowe obecnie kosi się trzy do pięciu razy w roku, a nie, jak poprzednio, siedem. Parki kosi się cztery razy zamiast pięciu, natomiast wydzielone łąki miejskie będą koszone tylko raz w roku. Podobne zmiany wprowadziły u siebie Katowice, Gdańsk i Wrocław. Efekty widać gołym okiem – na przykład obecnie w Katowicach między ulicami Radockiego i Bażantów rozpościera się przyjemna łąka, bardzo ładnie kwitną też trawniki na osiedlu Odrodzenia.
czytaj także
Problem w tym, że włodarze miast niejednokrotnie muszą się tłumaczyć przed oburzonymi pedantami, a liczne spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe nadal koszą na potęgę. Przy wielu blokach kosiarki pojawiają się równie często co przed laty. W zeszłym roku spółdzielnie kosiły nawet podczas suszy, nie idąc w ślady lokalnych władz. W kwestii „polityki trawnikowej” to władze lokalne okazują się znacznie mądrzejsze niż mieszkańcy, wspólnoty i spółdzielnie. Najwyraźniej w kontekście naszego podejścia do miejskiej trawy oświecenie musi nadejść z góry.