Podsumowując zeszły rok, umieściłam „Jesień” Ali Smith w siódemce powieści, które mnie szczególnie zainteresowały. Po „Zimie” nie mogę doczekać się wiosny. Nie tylko w literaturze.
Ali Smith, Zima, przeł. Jerzy Kozłowski W.A.B. 2021
Zacznijmy od tego, że Bóg umarł.
To otwierające powieść zdanie jest nawiązaniem do pierwszego zdania Opowieści wigilijnej Dickensa: „Zacznijmy od tego, że Marley umarł”. Potem następuje bardzo długa lista „umarłych”, jest na niej i literatura, i marksizm, i feminizm, i sto innych. Żywy natomiast jest Donald Trump, który na wiecach obiecuje, że niedługo znów będzie można życzyć sobie wesołych świąt. „Próbowali umniejszyć znaczenie tych pięknych życzeń. Będziemy znowu sobie życzyć radosnego Bożego Narodzenia, moi drodzy”. Dla Ali Smith Trump to zima – nawet w środku lata.
Jedno i drugie nawiązanie ma znaczenie. Zima to kolejna po Jesieni powieść, której akcja w zamierzeniu ma toczyć się „tu i teraz”. Poprzednio był to początek brexitu, teraz dojście do władzy Trumpa (książka ukazała się w 2017 roku). Ale i atmosfera brexitowa jest odczuwalna, oczekiwanie, kiedy „Unia Europejska wystąpi z Wielkiej Brytanii”. Czas akcji – Dickens! – to wigilia i święta. Temperatury dodatnie, kolor dominujący: szarość. O śniegu można sobie pofilozofować, bo budowa płatków śniegu jest bardzo interesująca, a skrzące się bielą, błyszczące lodem i dzwoniące dzwoneczkami święta można znaleźć najwyżej w wyobrażeniach albo na kartkach świątecznych.
czytaj także
Skoro Dickens, będą i duchy. Pierwszy ukazuje się Sophii, która gra tu też rolę Scrooge’a, tego bezdusznego groszoroba, chociaż chyba nim nie jest. Duch wygląda jak najbardziej materialnie i jest głową dziecka, która wszędzie jej towarzyszy i z którą Sophia się zaprzyjaźnia, otacza opieką. Głowa nic nie mówi i nic od niej nie chce. Pojawia się na samym początku i może nas trochę zdezorientować.
Sophia ma koło siedemdziesiątki, dawniej zajmowała się interesami, nie jest bardzo bogata, ale mieszka sama w dużym domu i niczego nie powinno jej brakować. Podczas świąt ma ją odwiedzić syn, którego nie widziała od wielu lat. Chyba niezbyt dobrze przygotowała się na jego przyjazd, skoro w lodówce ma tylko musztardę. (Święta umarły).
Art obiecał, że przyjedzie ze swoją partnerką, ale właśnie się pokłócili. Postanawia więc wziąć ze sobą spotkaną na przystanku autobusowym dziewczynę, Lux. Ma zapłacić jej tysiąc funtów za wcielenie się w rolę jego partnerki, której matka nigdy nie widziała. Lux nie jest Brytyjką, jest trochę znikąd, potem okaże się, że z Kanady, a przedtem z Chorwacji. Piszę o tym, żeby nie przyszło wam do głowy zbyt proste rozwiązanie, że nie jest biała. Jest biała i bardzo dobrze wykształcona, Szekspira zna tak dokładnie, że potrafi szczegółowo streścić sztukę, której on nigdy nie napisał. A konflikt między Artem i jego partnerką nie dotyczył tego, kto nie zmył naczyń ani tak zwanych kłopotów w związku. Art prowadzi bloga poświęconego ciekawostkom przyrodniczym, jego wpisy są pretensjonalne, wypięknione, obserwacje natury, na które się powołuje, są wymyślane w domu, z którego nie chce mu się ruszać. Jego dziewczyna zarzuca mu nieszczerość, brak autentyzmu. Hakuje jego bloga i wrzuca na niego różne fałszywe informacje.
Jeszcze dłużej niż syna, od trzydziestu lat, Sophia nie widziała też swojej starszej siostry. Ale i ona niespodziewanie się pojawi. To ta czwórka spędzi ze sobą święta. Nawiedzać ich będzie, już całkiem metaforycznie, duch dawnych Wigilii, to znaczy różne wspomnienia z dzieciństwa, młodości, minionych czasów. Siostra zerwała z rodziną, bo od zawsze zajmowała się walką z niesprawiedliwościami tego świata, kiedyś ze zbrojeniami atomowymi, dziś jeździ do Grecji pomagać uchodźcom.
I tu pojawia się słynna historia kobiecych protestów w Greenham Common. Znajdowała się tam amerykańska baza wojskowa. Początek protestów, w których brały udział tylko kobiety, choć czasem wspierane przez mężczyzn, to rok 1981. I wygląda on właściwie komicznie. Trzy dziewczyny kupują parę metrów łańcucha i kilka małych kłódek, za 10 funtów, bo więcej nie mają, i przykuwają się do ogrodzenia bazy. Przypomnijmy jednak, że protest ten, często dość brutalnie tłumiony, trwał nieprzerwanie prawie dwadzieścia lat.
Sophia, ta siostra od interesów, oczywiście uważa to za bzdury – skoro oni mieli broń jądrową, to i my powinniśmy mieć. A dziś pyta z przekąsem: no i gdzie jest ta twoja nuklearna zagłada, jakoś nic się nie wydarzyło. To my zmieniamy świat, odpowiada Iris. Dla Sophii to tylko niezrozumiałe przeciwstawianie się każdej władzy, wysiadywanie latami w błocie z lesbijkami i śpiewnie pieśni o Nikaragui albo Mandeli. Równie oczywista jest dla niej kwestia brexitu – prawa europejskie to nie były prawa dla nas, bo my jesteśmy inni.
To, co dzieje się podczas świąt, jest bardziej złożone i nie mieści się do końca w przewidywalnym schemacie: polityka i wybory światopoglądowe dzielą rodzinę, ale ostatecznie okazuje się, że wszyscy się kochają, a jeśli pojawia się mężczyzna i całkiem atrakcyjna kobieta, to pójdą do łóżka, a na koniec może nawet się pobiorą. Nie da się sprowadzić powieści do siostrzanego konfliktu światopoglądów. Chodzi tu raczej o praktyki życiowe, które zależą od mitów, które sobie wybierzemy. Mitem jest sprawiedliwy świat, bezpieczny porządek, cudowne święta, biała zima, szczęśliwe zakończenia…
Tak, jest w tej książce i ciepło, i poczucie humoru, i nawet miłe zakończenie, ale także sporo przekory. Tak jak w pojawiających się w powieści „opowiastkach wigilijnych”, przeważnie paradoksalnych. Nie mamy jednak wątpliwości, jaki mit i przypowieść wybiera autorka – to historia o chłopcu/dziewczynce, którzy potrafią stopić lodowy pałac. Ważna jest też sztuka współczesna, w nieoczywisty, często minimalistyczny sposób sięgająca głębiej niż słowa. Już w Jesieni widać było, że autorka jest jej znawczynią, może dzięki swojej życiowej partnerce, która jest artystką. Ciekawie jest też pokazana relacja, a właściwie blokady w relacji, między matką i synem. Art nie jest podobny ani do matki, ani do ciotki, jest trochę takim „zamrożonym chłopcem”. I to on zmieni się bardziej niż Sophia Scrooge.
No i wreszcie, jakże ta powieść jest zrobiona! Mieszają się w niej różne plany czasowe, punkty widzenia, autorka nie prowadzi czytelników za rączkę, raczej lubi zastawić na nas różne pułapki, a całość trzeba sobie powoli składać. To, co najłatwiej streścić, jest raczej tłem niż głównym obrazem. Podsumowując zeszły rok, umieściłam Jesień w siódemce powieści, które mnie szczególnie zainteresowały. Po Zimie nie mogę doczekać się wiosny. Nie tylko w literaturze.