To wyraz totalnego braku empatii. Superszczupła laska, którą stać dosłownie na wszystko, na każdy zabieg upiększający i usługę, i która ma mnóstwo czasu, by ćwiczyć – w stroju grubej osoby robi sobie żarty. No naprawdę, boki zrywać. Komentarz Mai Staśko.
Lewandowska nie widzi swoich przywilejów – jako szczupła, bogata osoba nie musi się zmagać z mnóstwem problemów. Dla niej strój grubej to śmieszna odmiana, a dla innych to ciało, w którym żyją. Ciało, przez które lekarze ignorują choroby, mówiąc „schudnij”. Przez które nie dostają pracy. Przez które ludzie ich poniżają i uznają za gorszych.
Nie chodzi o wasze zdrowie. Chodzi o pieniądze
Żarty z grubych osób są tak samo śmieszne jak żarty z gwałtów. Grube osoby to ludzie, nie obiekt żartów czy inwektywa. „Grubość” to nie jest nazwa choroby, tylko wyglądu. Neutralna, nie obraźliwa, podobnie jak szczupłość. „Gruba” to nie inwektywa! Chorobą przewlekłą spowodowaną stanem zapalnym tkanki tłuszczowej jest otyłość, nie grubość. I to także nie jest inwektywa – nazwy chorób to nie sposób na obrażenie kogoś.
Grube ciała to nie są ciała „przed” – przed zmianą na te lepsze, chude. Przed życiem jako pełnowartościowa osoba. Nie – to są ciała „teraz”. Często zdrowsze niż te chude „po” – zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
czytaj także
Jeśli miałoby chodzić o zdrowie, to dlaczego trenerki fitness nie pokazują wyników badań lekarskich „przed” i „po”? Badań krwi, ale i tych psychologicznych i psychiatrycznych? Pokazują tylko kształt ciała – kształt, który nie znaczy nic ponad to, że wpisuje się bardziej lub mniej w aktualne trendy.
Trenerki mogą powtarzać milion razy, że tu chodzi o samopoczucie i zdrowie. Ale gdy to wygląd ciała jest wyznacznikiem zmiany „przed” i „po” i to za jego pomocą trenerki motywują kobiety – to w centrum jest wygląd, a nie zdrowie. Tak to działa – obrazy realnie na nas oddziałują i wpływają na nasze samopoczucie i wartości.
Jak muszą czuć się osoby grube, gdy widzą, że są dla innych synonimem tego, co nieatrakcyjne i do zmiany? Przecież to wielka machina dręczenia grubych osób.
A jak czują się te szczupłe? Sama jestem i zawsze byłam szczupła, zmagam się z zaburzeniami jedzenia. Uwielbiam sport, trenuję gimnastykę artystyczną od piątego roku życia. Przez całe swoje życie codziennie ćwiczę – choćby brzuszki albo plank, cokolwiek. Ale gdy patrzę na kolejne zdjęcia trenerek fitness, czuję, że ciągle nie jestem wystarczająco szczupła.
Bo o to w branży trenerskiej tak naprawdę chodzi. By sprzedać jak najwięcej towarów, przemysł kosmetyczny i fitness od lat wzbudzają w ludziach wieczne poczucie niezadowolenia z własnego wyglądu. Dzięki niemu klienci nigdy się nie kończą – klientem jest każdy z nas w każdej chwili, bo zawsze czujemy, że coś jest do poprawy. Treningi mające służyć lepszemu samopoczuciu zaczynają działać jak tresura. Bo towar nie zastanawia się, jakie społeczne i psychiczne konsekwencje może mieć jego reklama – towar musi się sprzedać, jak najszerzej i za wszelką cenę.
Reklamy treningów i umięśnionych ciał u osób z zaburzeniami jedzenia mogą być olbrzymim triggerem. Zdjęcia kolejnych wyfotoszopowanych ciał przypominają o tym, że w tym momencie nie ćwiczą, a przecież Chodakowska powtarza: „Dasz radę! Dupa z kanapy!”. Więc dupa z kanapy, nawet ostatkiem sił i kosztem zdrowia. U osób cierpiących na ortoreksję to może wywołać nieprzespaną noc.
Zdjęcia idealnych, odchudzonych w programach graficznych ciał z wydłużonymi nogami dla osób zmagających się z anoreksją mogą być powodem, dla którego nie zjedzą dzisiaj obiadu. I kolacji. A jutro śniadania. Ale za to wykupią kolejną płytę z ćwiczeniami. Dla trenerek, które na tym zarabiają, to czysty zysk.
To nie jest zdrowe, prawda? Dlaczego zamiast fałszywej troski o grube osoby, podszytej w istocie pogardą do nich, nie wspieramy osób, które mają zaburzenia psychiczne właśnie przez stygmatyzowanie grubości? Bo zupełnie nie chodzi o zdrowie, tylko o pieniądze.
czytaj także
A gdyby tak rzucić wszystko i pięknie wyglądać na Instagramie?
W komentarzach czytam, że Anna Lewandowska sama zapracowała sobie na taki wygląd. Ale to nieprawda. Dietetycy, lekarze, makijażystki, fotografowie, montażyści, graficy, osoby od social mediów, od PR-u – to wielki zespół, który sprawia, że trenerki fitness wyglądają na zdjęciach i filmikach tak, jak wyglądają. Do tego dostęp do siłowni, zabiegi upiększające, operacje chirurgiczne, dobre aparaty, studia fotograficzne, profesjonalne programy do przeróbki zdjęć i filmów – to olbrzymie pieniądze, które wkładane są w wygląd trenerek. Idealne ciało to coś, za co się sporo płaci. Batonik czy trening na płycie dają tego tylko złudzenie. Nigdy nie doprowadzą do ciała, które mają trenerki. Także dlatego, że to ich praca.
Żadna osoba, która pracuje osiem godzin dziennie na stanowisku niezwiązanym z fitnessem, nie będzie w stanie poświęcić tyle czasu ćwiczeniom. Z tego prostego faktu, że te osiem godzin musi poświęcić na coś innego. A po pracy mogą dojść dodatkowe obowiązki – opieka nad dziećmi i starszymi z rodziny, gotowanie, sprzątanie, nadgodziny, dorabianie czy studia.
Gdy nie jesteś bogaty czy bogata, nie stać cię na opiekunkę do dziecka, sprzątaczkę, kucharkę, dietę pudełkową, wypady do restauracji, prywatnego lekarza, prywatne zaoczne studia czy płatną psychoterapię, które dawałyby ci przestrzeń i czas na ćwiczenia. Sam(a) musisz zadbać o zdrowie i życie swoich najbliższych i własne.
I tak naprawdę sam(a) zapracowujesz na wszystko, co osiągasz.
czytaj także
Bardzo ciekawa w tym kontekście jest książka Sabriny Strings, Fearing the Black Body: The Racial Origins of Fat Phobia. Według niej fatfobia służy dystynkcji klasowej: oddzieleniu elit od całej reszty. Szczupłe, białe ciało to wyznacznik elit, do których dążyć ma cała reszta. Autorka przedstawia, jak elity okresu Oświecenia za wszelką cenę próbowały dowieść swojej biologicznej wyższości nad czarnymi niewolnikami. Przekonywali, że grubość jest wyrazem niższości rasowej i klasowej. To służyło dwóm celom: miało jednocześnie upokarzać czarne kobiety i dyscyplinować te białe. Wizja „grubej czarnej kobiety” – leniwej, roszczeniowej i prostackiej – miała działać tak, by białe chrześcijańskie kobiety dążyły do osiągnięcia odpowiedniej „formy” i podporządkowania ich sobie przez wyrzeczenia, odpowiednie zabiegi i dietę.
Coś wam to przypomina?
Couple goals ❤
Posted by Oh My Goal on Saturday, July 18, 2020
Anna Lewandowska zdecydowała się poświęcić swoją karierę wyglądowi i sprawności fizycznej ciała.
I okej, to jej wybór. Ale wywieranie presji na tych, którzy nie wybrali (i wybrać nie mogli) życia podporządkowanego temu samemu i których ciała wyglądają inaczej, jest bardzo średnim etycznie sposobem na zarabianie. Zwłaszcza pod hasłami akceptacji siebie i #bodypositive.
Bo Lewandowska nazywa swój filmik „body positive”. A to, co zrobiła, to dokładne przeciwieństwo ciałopozytywności. Oznaczanie się „body positive” przez kobietę, która swoją karierę oparła na przedstawianiu grubych osób jako tych „przed” – tych do poprawy – to już szczyt hipokryzji.
Trenerki zgarniają wielkie pieniądze na tym, że grubość jest stygmatyzowana. Mogą wcale tego nie chcieć i nie robić celowo, mogą nawet nie widzieć konsekwencji swoich działań (wierzę, że tak jest!) – ale mogą, bo mają taki przywilej, żeby tego nie widzieć. Grube osoby go nie mają. Osoby z zaburzeniami odżywiania też nie. To te osoby na własnym ciele odczuwają przemożne i bardzo bolesne konsekwencje presji przemysłu fit. Trenerki fitness wpisują się w fatfobiczne reguły, zamiast je zmieniać. Linie kosmetyków, przekąsek, kolejne płyty z treningami – odpowiednio uformowane ciało mają dawać przepustkę do lepszego życia. Tego „po”, nie „przed”.
Oczywiście, nie dają jej – to tylko chwyt reklamowy. Dawałaby ją powszechna opieka zdrowotna, darmowy dostęp do kultury czy krótszy tydzień pracy. Dzięki temu również otyłość mogłaby być lepiej leczona – osoby miałyby dostęp do specjalistów i czas na leczenie. Ale znacznie łatwiej zamiast postulatów politycznych wymagających wspólnej walki i organizowania się w celu zmiany systemu – co polepszyłyby życie wszystkich – oferować zmianę personalną, polegającą na dostosowaniu się do panujących wymogów atrakcyjności. To może polepszyć twoje życie.
Chociaż raczej tego nie zrobi – możesz mieć ciało kilka kilogramów lżejsze, ale wciąż będziesz mieszkała w wynajmowanym pokoju i pracowała w magazynie albo korpo, by przez osiem godzin dziennie wykonywać polecenia swojego szefa na śmieciówce, bez ubezpieczenia i emerytury. Więc czy jest sens zaprzęgać swoje ciało do kolejnej orki, gdy przez osiem godzin było już na usługach szefa?
Czy to oznacza, że Anna Lewandowska nie pomogła żadnej kobiecie? Skądże! Na pewno jest sporo takich kobiet – i wspaniale. Sama dobrze wiem, jak porządny trening potrafi poprawić nastrój i poczucie pewności siebie. Niestety, w tym fatfobicznym świecie nawet dobre, sportowe działanie przeradza się szybko w towar, który trzeba sprzedać. Za wszelką cenę. Nawet kosztem ludzi, ich zdrowia i życia.