Radiowa Trójka jako symbol i legenda to przede wszystkim wehikuł nostalgii paru pokoleń, ale nostalgia to też potężna siła sprawcza. Uderzenie w nią dotyka do żywego. Przypomina dawne emocje, marzenia, aspiracje. Bardzo często naiwne, a dziś nawet dla nas żenujące. Ale co z tego?
Wygląda na to, że rządowi zepsuła się MaBeNa – przypomnijmy, to taki pomysł prof. Zybertowicza, że władza powinna kontrolować obieg informacji, co by naród wiedział, czym są Prawda, Dobro i Piękno i nie dał się zwieść fejkniusom. W Maszynie Bezpieczeństwa Narracyjnego coś się wyraźnie zawiesiło – oto 1998 notowanie Listy Przebojów Programu Trzeciego, uroczej ramotki dla pokolenia naszych rodziców, wywołało bodaj większy kryzys wizerunkowy rządu niż łamanie konstytucji, bajzel wokół wyborów i braki kadrowe w szpitalach zakaźnych.
Kurz: „Dobra zmiana” dowartościowała kulturę – ale tylko jako „kulturę narodową”
czytaj także
A było tak. Na piosenkę Kazika Staszewskiego o ekskluzywnej – bo niedostępnej z racji pandemii zwykłym śmiertelnikom – wizycie prezesa PiS na cmentarzu zagłosowała jakaś czterocyfrowa liczba słuchaczy (zatem na pewno mniej niż 10 tysięcy, czyli ok. 0,03 procenta uprawnionych do głosowania w wyborach). Ktoś w kierownictwie państwowego radia, zapewne przekonany, że za taki afront wobec Jarosława Kaczyńskiego poleci z roboty, nakazał anulować feralne notowanie. Następnie zdjęto je z sieci, a gdy słuchacze podnieśli raban, ogłoszono, że zwycięstwo anty-PiS-owskiego protest songu w copiątkowym rankingu było efektem prowokacji, manipulacji bądź wprost fałszerstwa (!), dokonanego jakoby rękami „byłego kontaktu operacyjnego SB” (!!), który już wcześniej, według „byłego muzyka”, fałszował notowania Listy za pieniądze (!!!).
Tak, to sam Marek Niedźwiecki miał strollować pracodawcę – tym razem po to, by wyszydzić osobisty ból (lepszy niż nasz) szeregowego posła, zapewne też wyśmiać hurtem wszystkie rodziny smoleńskie, a kto wie, czy nie wyeskalować społecznego napięcia w celu obalenia prawowitego ustroju przemocą. Jawny kretynizm i absurd tych zarzutów, a także ordynarna praktyka cenzorska sprawiły, że z redakcji rozgłośni odeszli już niemal wszyscy dziennikarze ze starej gwardii, którzy jeszcze tam trwali. Na posterunku został chyba tylko Wojciech Reszczyński, już w latach 80. znany jako antykomunistyczny dywersant pod przykryciem prezentera państwowego „Teleexpressu”.
Głębię i moc fali zbiorowego oburzenia trudno mierzyć zasięgami, kliknięciami czy choćby odtworzeniami rzeczonego utworu – popularność materiału na YouTubie może być chwilowa, podobnie jak dominacja tematu w agendzie dnia. Ale siła i ranga reakcji coś już nam o tym mówią – w sprawie wypowiedzieli się, nie licząc figur pomniejszych, premier, dwoje wicepremierów, bardzo wpływowy europoseł; wpływowy ostatnio koalicjant PiS zapowiada specjalne posiedzenie w tej sprawie, a sama Trójka zorganizowała prezentację w sprawie manipulacji godną komisji Macierewicza.
Jest się czym ekscytować? Jest. Oto właśnie rząd potyka się o własne nogi i wywraca na dziób za sprawą nadgorliwości ludzi mało rozgarniętych, a potem konsekwentnego pójścia w zaparte ludzi, wydawałoby się, ogarniętych bardziej. Afery tego rodzaju, z pozoru błahe, pozwalają czasem „przestawić wajchę” nastrojów; oto z głupiego niby powodu nagle miliony ludzi wobec rządu obojętnych czy wręcz życzliwych zaczynają sobie myśleć, że tak właściwie to oni są żenujący; że myśmy od dawna przeczuwali, że to dziadostwo jest; że im się już w dupach od tej władzy przewraca; a w ogóle to co za kretynów oni tam w poważnej przecież instytucji zatrudniają.
Czy tak się stanie tym razem, dowiemy się dopiero ex post, po drugim, trzecim i czwartym sondażu. Ale tak się wydarzyć może. Dlaczego akurat w związku z Trójką – z którą wielu słuchaczy już dawno się przecież rozstało? To radio to po prostu jeden z najsilniejszych wehikułów zbiorowej nostalgii w Polsce. Drugie, a chronologicznie pierwsze obok Radia Maryja medium, które wierną społeczność odbiorców zbudowało, zanim to była modna strategia marketingowa. Nie tylko wokół audycji charyzmatycznych radiowców, vide Beksiński, ale samej marki rozgłośni.
W latach 80. traktowane przez władze jako wentyl bezpieczeństwa, narzędzie kanalizowania zainteresowań i pragnień, koncesjonowany azyl Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa – radio wykonało robotę, której Radiokomitet nie miał w scenariuszu. Wzmocniło nurt „okcydentalistyczny” w kulturze masowej, nawet jeśli westernizować nas mieli nie tylko Bowie i New Order, ale też Dire Straits, Toto i Beverley Craven, czyli artyści dość… zachowawczy estetycznie.
czytaj także
Trójka próbowała też kształtować wzorzec „masowej kultury inteligenckiej”, skrojony pod aspirującą klasę średnią, tę realną i tę wyobrażoną, tę przedsiębiorczą i tę z sektora publicznego, w Europie Środkowej lat 80., 90. i jeszcze trochę później. Zanim kiedyś nie dopadły jej komercyjne eksperymenty, no i – nie da się ukryć – lekkie stetryczenie na niektórych odcinkach. Abstrahując jednak od różnych błędów i wypaczeń, robotę kulturalno-cywilizacyjną Trójka robiła dość skutecznie, przy okazji wychowując ze dwa lub trzy pokolenia do tzw. uogólnionego europeizmu, liberalnego zdroworozsądkizmu i mocno konserwatywnego, acz jednak oświecenia – jak to w ówczesnej Polsce, bogato inkrustowanego Jurkiem Owsiakiem, Janem Pawłem II i Leszkiem Balcerowiczem.
Ten ideowy koktajl, łatwy do skojarzenia z hasłami typu „KOD”, a także „orłem z czekolady”, może po części tłumaczyć irytację w lewicowej bańce, jaką wzbudza Kazikowa afera. Oto bowiem masowe bezrobocie, tyrające za grosze pielęgniarki ani zmarli w DPS-ach nie poruszają serc i umysłów boomersów tak mocno, jak PiS-owskie paszkwile na Marka Niedźwieckiego; oto antyrządowym rebeliantem staje się człowiek, który nie tak dawno jeszcze machał ręką na ekscesy władzy i cieszył się z powrotu 50 procent kosztów uzyskania przychodu, a do tego sympatyzował z Korwinem-Mikkem.
Dałoby się ten dystans wpisać w rytualny już konflikt o błędy transformacji, blaski i cienie prekariatu czy czas oczekiwania na mieszkanie w PRL – bo o te sprawy ostatnio opiniotwórcza bańka młodych spierała się z opiniotwórczą bańką starych na tym samym portalu społecznościowym. A jednak jest w tym coś więcej. Coś, co wyraźnie utrudnia intelektualnej lewicy kontakt z ludem… średnioklasowym. I to jest dystynkcja pt. „nigdy tego dziadostwa nie słuchałem”, od jakiej zaroiło się na bańkowych wallach.
Lewa frakcja komentariatu rozumie już bowiem dobrze, że z disco polo śmiać się nie wypada; dystynkcja (także „trójkowych”, a jakże!) inteligentów wobec muzyki z Polsatu służyła przecież poniżaniu Polski B i wywyższaniu kultury wielkomiejskiej, wcale, dodajmy, nie tak wysokiej, jak to się dzieciom liberalnej hegemonii wydawało. A przecież raz, że gust muzyczny nie musi świadczyć o człowieku; dwa, że swojskość i autentyczne doświadczanie choćby prostych form sztuki powinny być prawem, nie towarem; no i trzy – w muzyce disco polo dało się znaleźć akcenty emancypacyjne, czy to w temacie wolności seksualnej, czy to ogólnej niedoli warstw tyrających na nasze PKB.
To radio to jeden z najsilniejszych wehikułów zbiorowej nostalgii w Polsce.
Może warto byłoby wykazać podobne zrozumienie dla przeciwnego bieguna masowej kultury polskiej? Nikt Wam nie każe słuchać Toto ani padać na twarz przed Gabą Kulką, ale może weźmiecie pod uwagę, z łaski swojej, że ze dwadzieścia pięć mocnych demograficznie roczników wychowało się na tym Kaziku i Marillion, a ze czterdzieści na Pink Floyd? Szydera z ich nastoletnich i późniejszych wzruszeń to nie jest dobry punkt wyjścia do dyskusji o budowie wspólnej Polski (bo oni jeszcze trochę tu pożyją, pamiętajcie!).
I jeszcze, że nie każdy „beneficjent transformacji” miał wystarczający kapitał kulturowy, by szukać ukojenia epokowych lęków w aleatoryce, względnie chęć i nastrój na jakieś Nomeansno czy Fugazi jebiące z góry do dołu ustrój, który oni sami w pocie czoła próbowali zbudować. A tak w ogóle to Roger Waters i Fish nie cierpieli kapitalizmu, imperializmu, a zwłaszcza Margaret Thatcher. Lepiej więc przypomnijcie rodzicom, o czym są Two Suns in the Sunset, zamiast się wyrzygiwać na paździerzowy gust dzisiejszych i wczorajszych uchodźców z Myśliwieckiej.
Piszę ten tekst jako wychowany na Trójce. Regularnie przestałem jej słuchać jakieś 15 lat temu, choć dzięki Wojciechowi Mannowi, Krystianowi Hanke, Agnieszce Stępień, Dariuszowi Bugalskiemu, Dariuszowi Rosiakowi i nieodżałowanej Mai Borkowskiej miałem w nim szczęście i zaszczyt nawijać czasami do mikrofonu.
czytaj także
Do żadnej „starej, dobrej Trójki” powrotu oczywiście nie ma; nie będzie też żadnej nowej, lepszej „Trójki lewackiej”. Gdyby kiedyś udało się media publiczne odzyskać dla cywilizacji, także radio będzie wyglądało inaczej i kto inny będzie je robił. I dobrze. Model przekazu od inteligenckiego autorytetu do masowego inteligenta dawno się wyczerpał, choć wciąż uważam, że bez własnego miejsca w mediosferze, które kształtuje „miękką” ideologię i wzory aspiracji, żadna siła polityczna nie wyjdzie poza wąską niszę.
Radiowa Trójka jako symbol i legenda to przede wszystkim wehikuł nostalgii paru pokoleń, ale nostalgia to też potężna siła sprawcza. Uderzenie w nią dotyka do żywego. Przypomina dawne emocje, marzenia, aspiracje. Bardzo często naiwne, a dziś nawet dla nas żenujące. Ale co z tego, przecież uderzeni w takie miejsce nie czujemy żenady, tylko gniew. Chuje, podnieśliście rękę na moją młodość górną i durną. A więc – wojna.