Klasa średnia, której w oczy zagląda nagle widmo pauperyzacji czy choćby relatywnego pogorszenia statusu, ma tendencję do tego, by brzydko się radykalizować.
Pod wieloma względami piątkowy protest przedsiębiorców aż prosi się, by uznać go za groteskę. Groteskowy bez wątpienia jest Paweł Tanajno, dyżurny egzotyczny kandydat niemal wszystkich wyborów ostatnich pięciu lat, nieudolnie, pod różnymi hasłami usiłujący wbić się do polityki, żywy dowód na to, że próg wejścia do wyścigu prezydenckiego w Polsce jest zwyczajnie zbyt niski. Groteskowe jest zrywanie maseczek i otwarte ignorowanie obostrzeń epidemicznych, podszyte mniej lub bardziej wprost wyrażanym przez protestujących covidowym denializmem. Powagi nie dodawali towarzyszący protestowi parlamentarni politycy Konfederacji: Grzegorz Braun (od dawna twierdzący, że żadnej epidemii nie ma, a wszystko to spisek wiadomych sił, by wymrozić światową gospodarkę) oraz Janusz Korwin-Mikke. A już zupełnie odbierały ją wygłaszane przez uczestników protestu teorie: o smażącym mózgi 5G, zabójczych – „zwłaszcza dla aryjsko-słowiańskiej haplogrupy R1a1” – szczepionkach, Billu Gatesie i jego planach radykalnej depopulacji. Brakowało co prawda ludzi w foliowych czapeczkach, choć pojawił się znany ze spalenia kukły Żyda we Wrocławiu Piotr Rybak.
Skąd się biorą teorie spiskowe o związku sieci 5G z koronawirusem?
czytaj także
Błędem jednak byłoby postrzeganie protestów z czwartku i piątku wyłącznie jako kuriozum. Choć protest przedsiębiorców jak dotąd nie przybiera szczególnie spektakularnych rozmiarów, to wydarzenia z końca ubiegłego tygodnia wyrażają autentyczne społeczne emocje, dotykają bardzo realnych problemów, a być może nawet zapowiadają to, jak polska polityka wyglądać będzie w najbliższej przyszłości.
Średniacy na progu pauperyzacji
Protest przedsiębiorców wyraża lęk przed czymś bardzo realnym: radykalną pauperyzacją osób średnio zamożnych, jaką najpewniej przyniesie epidemiczne zamrożenie gospodarki i następujący po nim kryzys. Protestujących pod wodzą Tanajny mogło być niewielu, ale nie tylko oni czują, że kryzys może zniszczyć wszystko to, na co pracowali w ostatniej dekadzie albo i dłużej.
Relatywnie na kryzysie najwięcej mogą bowiem stracić właśnie średniacy sektora prywatnego. Ci wszyscy, którzy na fali gospodarczego wzrostu ostatnich trzech dekad, a zwłaszcza ostatniej, nie tylko zapewnili sobie jako taki dobrobyt, ale też zbudowali biznesy dające im poczucie sensu w tym, co robią, oraz życiowej autonomii, trudnej do wyobrażenia w strukturach korporacyjnych czy w ramach kariery w sektorze publicznym.
Grodzicki: Gospodarka jest w śpiączce, z obecną kroplówką pacjent nie przeżyje
czytaj także
Jednocześnie kapitałowe rezerwy tej grupy są na ogół dość skromne. Nie ma ona ani środków, ani zdolności kredytowej, by trwać miesiącami w lockdownie. Jej dobrobyt zależy od obrotu i ciągłej konsumpcji. Sytuacja, gdy całe sektory gospodarki są praktycznie wyłączone z działania przez nakazy administracyjne, a spodziewany radykalny spadek dochodu ludności doprowadzi do spadku konsumpcji, grozi drobnym przedsiębiorcom wypadnięciem z rynku, spadkiem materialnego poziomu użycia, utratą statusu społecznego – czyli radykalną pauperyzacją.
Jeśli pauperyzacja średniaków będzie masowa, stworzy to bardzo poważny społeczny i polityczny problem. Spłaszczy strukturę społeczną, ale w sposób, z którego trudno będzie się cieszyć. Zniszczenie względnego dobrobytu osób średnio zamożnych w sytuacji kryzysu nie tylko bowiem nie poprawi sytuacji prekariatu czy niskopłatnych pracowników, ale będzie wpychać w biedę całe społeczeństwo: od tracących pracę i źródła utrzymania pracowników padających małych i średnich przedsiębiorstw, przez biznesy żyjące z obsługiwania konsumpcji klasy średniej, po państwo, które utraci dochody – upadłe firmy i zbiedniali przedsiębiorcy nie zapłacą żadnych podatków.
Co więcej, jak wiemy z historii i tego, co dzieje się w najbardziej nawet rozwiniętych demokracjach w ostatnich latach, klasa średnia, której w oczy zagląda nagle widmo pauperyzacji czy choćby relatywnego pogorszenia statusu, ma tendencję do tego, by brzydko się radykalizować. Łatwo staje się pożywką dla różnego rodzaju skrajnych idei i sił politycznych.
Zagłodzić państwo, uratować przedsiębiorców
To ciążenie ku skrajnościom widać było już w protestach z końca zeszłego tygodnia. I nie chodzi tu tylko o przyklejoną do nich szurię i ekstremistyczne figury w typie Brauna i Rybaka. Skrajne i absurdalne są bowiem także oficjalne postulaty protestu – choć wypływają z autentycznego i uzasadnionego poczucia drobnego i średniego biznesu, że w sytuacji bezprecedensowego kryzysu rząd, mimo propagandy sukcesu, zostawił go faktycznie na lodzie.
czytaj także
Czego domagają się protestujący? Trzy najważniejsze żądania to uruchomienie automatycznych, natychmiastowych przelewów dla firm w kwocie równej spadkowi obrotów z powodu kwarantanny; radykalne obniżki danin (na czele są składki do ZUS) oraz podatków (łącznie z VAT); wreszcie radykalne cięcia wydatków w administracji publicznej, przede wszystkim przez obniżenie wszystkich wynagrodzeń w ministerstwach, agencjach i funduszach Skarbu Państwa do poziomu płacy minimalnej.
Innymi słowy, jak na łamach „Polityki” celnie podsumował Adam Grzeszak, protestujący w zeszłym tygodniu przedsiębiorcy domagają się tego, by państwo interweniowało w ten sposób, by całkowicie unieważnić skutki kryzysu – bo to właśnie oznacza rekompensata całości utraconych w wyniku pandemii obrotów. Jednocześnie przedsiębiorcy chcą przy tym państwo maksymalnie zredukować i zagłodzić – bo do tego sprowadzają się ich dwa pozostałe postulaty.
Jest oczywiste, że tak sformułowany program pomocy średniakom w czasie kryzysu nie trzyma się kupy. Państwo jest w stanie i powinno zrobić wszystko, by ocalić jak najwięcej przedsiębiorstw i miejsc pracy, ale nie jest w stanie zrekompensować przedsiębiorcom całości utraconych przychodów. A na pewno nie w sytuacji radykalnej redukcji własnych budżetowych wpływów.
Zagłodzenie państwa w momencie bezprecedensowego kryzysu gospodarki i zdrowia publicznego jest też po prostu receptą na katastrofę. To właśnie w czasie kryzysu potrzebujemy dobrze opłacanej kadry w administracji publicznej, bo to od jej jakości w dużej mierze zależało będzie to, jak poradzimy sobie ze wszystkimi czekającymi nas kryzysami. Nie wspominając o tym, że wielu domagających się dziś przejechania się po pensji urzędnikom przedsiębiorców nie będzie miało komu sprzedawać swoich towarów i usług, gdy klasa średnia sektora publicznego będzie musiała przeżyć za pensję minimalną.
Czas wielkiej nieufności
Jakkolwiek absurdalne i wewnętrznie sprzeczne byłyby postulaty protestów Tanajny, mogą one w przyszłości zyskiwać coraz szersze kręgi zwolenników. Odwołują się bowiem do bardzo silnej w Polsce emocji – nieufności do państwa. Kryzys epidemiczny – rozumiany najszerzej, nie tylko zdrowotnie – może ją tylko radykalnie wzmocnić. I to niezależnie od tego, co stanie się w najbliższych miesiącach.
Jeśli okaże się, że lockdown i potworne wyrzeczenia gospodarcze, jakie musieliśmy w związku z nim ponieść, na nic się zdrowotnie nie zdały – bo w czerwcu lawinowo wzrośnie liczba zachorowań albo na przełomie jesieni i zimy uderzy w nas nowy szczyt epidemii, z którym służba zdrowia w ogóle już nie będzie sobie w stanie sobie poradzić – to państwo jako instytucja zostanie w Polsce ostatecznie skompromitowane. Ludzie uznają, że państwo nie tylko nie potrafiło ochronić nas przed epidemią, ale też, nieudolnie się za to zabierając, doprowadziło społeczeństwo do bankructwa. Idee na poważnie głoszone do tej pory głównie przez Janusza Korwina-Mikkego i jego przybocznych nagle nabiorą wiatru w żagle.
Dzisiejsi dwudziestolatkowie nie będą mogli nawet wyemigrować, bo nie będzie dokąd
czytaj także
Jeśli z kolei epidemię uda się mniej więcej opanować, ale kosztem radykalnego załamania gospodarczego, pojawią się głosy, że politycy i urzędnicy – „ludzie, którzy nigdy nie prowadzili żadnego biznesu” – źle skalkulowali ryzyka i niepotrzebnie zrujnowali gospodarkę. W tej sytuacji kwitnąć będą także denialistyczne teorie, że albo COVID-19 w rzeczywistości nie był groźny, albo że żadnej epidemii nigdy nie było.
Jeśli klasie politycznej nie uda się dogadać i zorganizować akceptowalnych dla wszystkich kluczowych graczy wyborów prezydenckich, to do tego wszystkiego dojdzie jeszcze kryzys polityczny, jakiego nie znaliśmy po roku ’89. W tych warunkach kwitła będzie polityka nieufności wymierzona w państwo, wszelkie publiczne instytucje i związane z nimi elity. Obok nieufności wobec państwa pojawi się nieufność wobec oficjalnej nauki i jej wskazań oraz wobec całej instytucjonalnej polityki.
Korolczuk: Opieka, oświata i zdrowie to pilniejsze potrzeby niż hub lotniczy na polu kapusty
czytaj także
Nie zostawiajmy ludzi ekstremistom
Gdy patrzyłem w piątek na protesty przedsiębiorców, moim pierwszym skojarzeniem była ostatnia powieść J.G. Ballarda, Królestwo nadchodzi (2006). To kolejny w twórczości tego pisarza obraz reakcyjno-nihilistycznej rewolty klasy średniej. Jej miejscem jest jedna z dziesiątek anonimowych osad domków jednorodzinnych pod Londynem, skupiona wokół wielkiego centrum handlowego i stadionu piłkarskiego. Przestrzeń niewidoczna zarówno dla elit biznesu, jak i akademii, dla szacownych torysowskich ziemian i dyrektorek laburzystowskich think-tanków, dla publicystek konserwatywnego „Spectatora” i komentatorów lewicowego „Guardiana”. W tym nie-miejscu rodzi się agresywny, ekspansywny i skłonny do przemocy sojusz aspirującej niższej klasy średniej, zatroskanej tym, by rosły ceny ich pracowicie spłacanych domów; klientów i zarządu centrum handlowego; kibiców piłkarskich wymachujących flagami z angielską flagą.
Protest Tanajny na razie jest niereprezentatywny nawet dla środowiska przedsiębiorców. Ale niewykluczone, że wokół niego rosnąć będzie podobnie niebezpieczna dla Polski koalicja: przedsiębiorców zagrożonych pauperyzacją; szerokiej klasy średniej domagającej się „odmrożenia życia” i powrotu do normalności za wszelką cenę; pracowników żądających pracy, nie kolejnych obietnic od rządu; różnego rodzaju „antysystemowych środowisk”; antyszczepionkowców i klimatycznych denialistów. Kibice też się w razie czego znajdą.
Ta oryginalna koalicja może bardzo łatwo zostać zagospodarowana nie przez politycznie nieudolnego Tanajnę, ale środowiska nazywane u nas nie wiadomo dlaczego „narodowo-wolnościowymi” – skupioną w Konfederacji skrajną prawicę różnych odcieni, połączoną niechęcią do demokracji liberalnej.
Dlatego ważne jest, by protestów z zeszłego tygodnia nie traktować wyłącznie jako groteski. Zwracają one uwagę na poważny społeczny problem – ryzyko masowej społecznej pauperyzacji i zdziesiątkowania polskiej klasy średniej. Partie opozycji konstytucyjnej średniakom przerażonym tym, co przyniesie najbliższa przyszłość, powinny mieć do zaoferowania konkretne propozycje, pokazujące, jak państwo i normalna, demokratyczna polityka mogą im pomóc realniej niż Piotr Rybak z Grzegorzem Braunem.