Dwie wspaniałe aktorki – Małgorzata Bogdańska i Giulietta Masina. Ich mężowie – Marek Koterski i Federico Fellini – wybitni reżyserzy. Masina wykreowała u Felliniego najlepsze role („La Strada” czy „Giuletta i duchy”). Bogdańska grała w filmach Koterskiego („7 uczuć” czy „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”).
Nic tak nie kusi, jak ciągnięcie tej analogii w obliczu wyprodukowania przez tę parę spektaklu Nie lubię pana, panie Fellini. Bogdańska wciela się w Masinę, a Koterski reżyseruje monodram, w którym – jak mi się wydaje – artyści pokazują fucka Federicowi i składają hołd Giulietcie. Wybitny reżyser był strasznym dupkiem i zdradzał wybitną aktorkę.
Chciałam się dowiedzieć, czy Bogdańska z Koterskim wzięli na warsztat temat ludzi pozostających w takiej samej jak oni relacji romantyczno-zawodowej świadomie. Czy wybór tego materiału to był przypadek? Małgorzata Bogdańska, z którą rozmawiam na ten temat (Marek Koterski od lat nie udziela wywiadów), nie pozostawia złudzeń. Na tej pięknej analogii i skojarzeniach z #metoo nie oprę wywiadu. Aktorka próbuje umknąć mojej feministycznej soczewce interpretacyjnej, a ja próbuję ją w nią cały czas złapać.
*
Jolanta Nabiałek: W sumie to się ucieszyłam, kiedy mi powiedziałaś, że mąż nie udziela wywiadów.
Małgorzata Bogdańska: O.
Bo chciałam porozmawiać… o kwestii kobiecej, tak to ujmijmy. Wasz spektakl jest…
…taki troszkę feministyczny!
Właśnie.
Jeżeli obronę kobiet czy pokazywanie ich losów nazywamy „feminizmem”, to rzeczywiście, ten spektakl taki jest.
Suchanow: Im bardziej cisną, tym więcej kobiet definiuje się jako feministki
czytaj także
Zastanawiałaś się, jak Giulietta Masina tak zwyczajnie, po ludzku, przeżywała wybryki Federica Felliniego? Przekonuje cię wyjaśnienie, że to po prostu miłość? Czy, pytając prościej, w imię czego ona to znosiła?
To nie do końca było tak, że znosiła. Jeśli poczytasz wywiady z nią, to zobaczysz, że wcale nie była taką cichutką myszką. Raz na parę lat robiła w domu ostrą awanturę. A Fellini wspominał, że podczas kręcenia La Strady Giulietta tak się kłóciła z Zampano, czy raczej z odtwarzającym go Anthonym Quinnem, że ten musiał szukać wsparcia u psychiatry. Poznał zresztą przy tej okazji, chyba kupując leki, kobietę, aptekarkę, z którą miał romans.
Pomyślałam o Masinie, bo poczułam z nią bliskość po obejrzeniu La Strady. Zawsze interesowali mnie też klauni. A potem, kiedy zaczęłam o niej czytać, to się okazało, że ta fascynacja klaunami była, owszem, ale u Felliniego. Ona mówiła często, że on zakłada na nią maski, że jest zawsze krok przed nią. Ale według mnie na tym polega praca reżysera. To on sprawia, że nie gramy po prostu siebie, ale różne postaci. Więc tak do końca się z nią nie zgadzam. Szukanie materiałów do Nie lubię pana, panie Fellini to była ciężka praca, scenariusz przypomina siatkę na pięknego motyla – tu kawałek zdania, tu jakaś wypowiedź. Odbyliśmy też podróż śladami Masiny i Felliniego.
Podczas tej pracy zrozumiałam, że w pewnym momencie życia Giulietta była bardzo nieszczęśliwa. Na pewno przyczyniła się do tego utrata dzieci. Pierwsza ciąża zakończyła się poronieniem, drugie dziecko – synek Pier Federico – zmarło kilka tygodni po porodzie. Ale myślę, że to nie jedyna przyczyna. Moim zdaniem unieszczęśliwiała ją samotność w tym związku. Po tym, jak zagrała w Giulietcie i duchach, Fellini nie obsadził jej w żadnym filmie przez ponad 20 lat. A przecież cały świat ją znał. Gdzieś wyczytałam, że w Japonii była bardziej popularna niż Myszka Miki! Myślę, że ten brak propozycji ze strony męża był dla niej bolesny. W jednym z wywiadów przyznała, że zawsze czuła lęk, kiedy grała w jego filmach. Ja, będąc żoną reżysera, doskonale to rozumiem – po prostu nie chce się zawieść ukochanej osoby.
Ale po tych wszystkich rolach świat show-biznesu stał przed nią otworem! Gdyby chciała zmienić partnera, też znalazłaby wielu chętnych. Dlaczego nie kopnęła Felliniego w tyłek? Jako faceta i jako reżysera.
Myślę, że ona była nim zafascynowana. Również jako twórcą. Poznali się jako bardzo młodzi ludzie, wzięli ślub, mając po dwadzieścia kilka lat. Była wojna, to też ich na pewno zbliżyło. Ona zresztą miała bardzo skomplikowaną historię rodzinną. Wychowywała ją ciotka. Szczegółów nie znam, ale chyba zamieszkała z nią w Rzymie, kiedy skończyła trzy lata. Samotność i nieszczęście było w nią jakoś wpisane od maleńkości. W taką drobną istotkę… z dużym temperamentem.
Oglądając film Fortunella, chyba najdobitniej poczułam ten ogień, który w sobie miała. Zupełnie inna jest jej Gelsomina z La Strady, dziewczyna skrzywdzona, sprzedana do pracy przez najbliższych. Najbardziej znana organizacja walcząca z handlem kobietami została nazwana na cześć tego filmu.
Handel kobietami – przewodnik dla ofiar i organizacji pomocowych
czytaj także
La Strada to film pokazujący krzywdę kobiet w czasach, kiedy takie obrazy nie były szczególnie modne. A jednak człowiek, który go zrobił, był strasznym dupkiem. Do tego geniuszem. Chyba więc czas na to pytanie – czy geniuszowi bardziej wypada być dupkiem?
To Marek go tak nazwał [podczas spotkania z widzami i widzkami w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie – JN.]. Niewątpliwie był wybitnym reżyserem. Aktorzy go kochali. Ja sobie tak myślę jako aktorka i żona reżysera – gdybym nią nie była, na pewno umiałabym to sobie wyobrazić – jak to jest: grać u niego wielkie role, potem przez wiele lat nie być obsadzaną, a wokół niego same piękne kobiety, seksbomby światowego kina. Sophia Loren, Claudia Cardinale, Sandra Milo. Ta ostatnia udziela teraz obrzydliwych wywiadów na temat swojego związku z Fellinim, a media oczywiście zachwycają się, że mogą to wywlec.
Przyznam, że trochę się bałam, kiedy miałam z tym spektaklem po raz pierwszy pojechać do Włoch. W końcu w jakiś sposób bazuje on na plotkach. Ale w Rzymie obejrzałam przedstawienie o Masinie, gdzie dodatkowo poruszone zostały problemy jej alkoholizmu i tego, że „nie sprawdziła się” jako matka. A ponoć Fellini potrafił zachować się tak: o piętnastej dzwonił i mówił: „Na szesnastą obiad na dziesięć osób”.
czytaj także
Ona podobno uwielbiała gotować. No fajnie. Ja akurat nie lubię. Zresztą to on podkreślał, że ona tak lubi gotować. Myślę sobie, że to był dla niej jakiś sposób na organizowanie sobie życia. Nie jedyny – w późniejszych latach grała w bardzo popularnym serialu, miała zajęcia na uczelni, zagrała też filmie, który był kultowy w Czechosłowacji. A wracając do Felliniego, to zauważyłam, że Włosi mają dość dziwny stosunek do zdrady.
Przynajmniej wtedy, kiedy to mężczyzna zdradza.
Właśnie. Mówię w spektaklu, że każdy Włoch musi pokazać się jako maczo, udowodnić, że jest uwielbiany przez wiele kobiet. Polki są trochę inne niż Włoszki. Oczywiście nie twierdzę, że w Polsce nie ma patriarchatu, ale wydaje mi się, że u nas kobiety są odważniejsze.
Sprawa wieloletniego molestowania i mobbingu w krakowskim Teatrze Bagatela wskazywałaby na coś przeciwnego.
No wiem. Na szczęście nie miałam takich nieprzyjemności, niemniej chyba każda z nas albo sama tego doświadczyła, albo przynajmniej słyszała o takich historiach.
czytaj także
Artur Pałyga podczas wywiadu powiedział mi, że polskie środowisko teatralne wciąż czeka na swoje #metoo. To było, zanim pojawiły się te doniesienia, ale mówił, że jest ono w tej społeczności bardzo potrzebne.
Jak wspomniałam, na szczęście nie miałam takich doświadczeń. Miałam natomiast do czynienia z sytuacjami, kiedy dochodziło do pewnych nadużyć na linii aktor, właśnie niekoniecznie aktorka – reżyser. Żeby była jasność, nie chodzi tutaj o mojego męża. On kocha aktorów. Natomiast obraźliwe zachowania wśród reżyserów się zdarzają, o tym sporo się słyszy.
czytaj także
Wróćmy do Felliniego. Był mężczyzną z obywatelstwem kraju, który stworzył kulturę bunga bunga. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się czystą jej egzemplifikacją, ale może?
Włoska kultura jest pod tym względem skomplikowana. Weźmy np. rolę matki, czyli „mammy”, niezwykle ważną. Ja bym zresztą jego związku z Masiną nie interpretowała tym patriarchalnym kluczem. Poza wszystkim – oni się ze sobą przyjaźnili. Mieli te same zainteresowania. Z drugiej strony to jest trochę dziwne, że wziął sobie za żonę takiego drobnego kurczaczka, a fascynowały go kobiety takie jak Anita Ekberg: z wielkimi piersiami, biodrami, takie właśnie „mammy”.
Uważam, że Kościół jest w Polsce potrzebny [rozmowa z Arturem Pałygą]
czytaj także
Albo dzikuska Saraghina z Osiem i pół.
Tak, to jest bardzo dziwne. Jeszcze wracając do małżeństwa Masiny i Felliniego – będąc we Włoszech, spotkałam Polkę, starszą kobietę. Powiedziała mi, że miała okazję poznać Felliniego. Zapamiętała, że podczas jakiegoś wspólnego lunchu Giulietta siedziała skrzywiona, a Federico był duszą towarzystwa. Widziałam, jak ona rosła, mówiąc o Fellinim. Powiedziała, że Masina powinna być szczęśliwa, że w ogóle z nim jest, bo to taki wspaniały człowiek i reżyser. Według tej kobiety Giulietta powinna się cieszyć z pewności, że Federico jej nie zostawi.
Rzeczywiście, szczęściara!
Giulietta powiedziała kiedyś, że jeśli ludzie są 50 lat razem, a nie mają dzieci, to znaczy, że coś ich łączy, coś więcej. Myślę, że z wiekiem, gdy zaczęli się starzeć, chorować, mogli się do siebie ponownie zbliżyć. Ale czy ona mu tak w pełni wybaczyła? Nie potrafię sobie wyobrazić takiego wybaczenia.
Zwłaszcza że ich związek nie miał oficjalnie otwartej formuły. Ona raczej nie była w innych związkach?
Tego to do końca nie wiemy. Może była, w końcu to skrzywdzona osoba… ale tutaj sobie możemy co najwyżej mniemać.
czytaj także
Biorąc pod uwagę doświadczenia – twoje, Masiny – kobiety w show-biznesie są według ciebie wyjątkowo narażone na patriarchalną przemoc?
Myślę, że są na nią narażone wszędzie tam, gdzie mężczyzna jest wyżej w hierarchii. Mówiąc wprost – nie ma większego znaczenia, gdzie się trafi na szowinistę.
Zadam teraz pytanie, które mnie kusi od początku: małżeństwo reżyser – aktorka robi spektakl o bardzo podobnym duecie. Przypadek?
Przypadek! To znaczy nie do końca, na pewno przypadkowa nie jest moja fascynacja Masiną, a to z niej wyrosło to przedstawienie. Marek ceni Felliniego, ale woli Antonioniego. Ważne natomiast dla mnie jest to, że po spektaklu podchodzą do mnie ludzie, przeważnie kobiety, i mówią, że to było dla nich duże przeżycie nie ze względu na opowieść o reżyserze i aktorce, ale o kobiecie w małżeństwie.
Opowieść o żonie i mężu.
O kobiecie i mężczyźnie. Te reakcje bardzo mnie cieszą. Z wiekiem coraz bardziej ciągnie mnie w prokobiecą stronę. Widać to, kiedy spojrzysz na moje ostatnie spektakle. Chcę teraz wznowić Moją drogą B. To przedstawienie powstało na podstawie książki Krystyny Jandy, która jest z roku na rok coraz bardziej aktualna. Inny przykład to spektakl Zła matka w reżyserii Karoliny Porcari, który gram razem z nią. O macierzyństwie.
O piętnastej dzwonił i mówił: „Na szesnastą obiad na dziesięć osób”.
Widziałam!
Kiedyś po tym spektaklu podszedł do mnie chłopak, mówiąc, że wybaczył swojej matce. Innym razem pewna dziewczyna powiedziała, że wybaczyła swojemu ojcu, który wychowywał ją i jej rodzeństwo sam, bo mama zmarła. Mówiła, że dopiero teraz zrozumiała uzależnienie taty od nich, lęk, który mu cały czas towarzyszył. W moim zawodzie takie reakcje to chyba najbardziej satysfakcjonujące momenty.
Terapeutyczna funkcja teatru?
Tak, także dla mnie terapeutyczna.
Sama wywołujesz wilka z lasu, wobec tego zapytam. Wykorzystaliście wasze osobiste, małżeńskie doświadczenia, żeby przygotować spektakl o Masinie i Fellinim?
Nie, absolutnie nie. Jako aktorka muszę mieć wyobraźnię. Kiedy opowiadam o bólu kobiety, potrafię sobie go wyobrazić. A w Nie lubię pana, panie Fellini poruszamy przecież ogólnoludzkie tematy – choroba, śmierć, pogrzeb. Kiedy grałam te nasze spektakle, szczególnie Moją drogą B., w takich miejscach jak więzienie na Grochowie dla kobiet czy poprawczak w Falenicy, to zrozumiałam, że coś jest w tym naszym Teatrze w Walizce. Figura kobiety z walizką, w której trzyma całe swoje życie, jest bardzo nośna.
czytaj także
Zdziwiłam się, że dziewczyny z poprawczaka są w stanie się skupić. W końcu dyrektor ośrodka uprzedzał mnie, żebym się nie przejmowała, bo one mogą np. w pewnym momencie wstać i wyjść, to jest tam normalne. Mówił, że będą wychodzić, wracać itp. A nic takiego się nie wydarzyło. Podobnie, kiedy grałam w szpitalu psychiatrycznym w Pruszkowie. Myślę, że to dlatego, że moje bohaterki mają pewnego rodzaju ułomność. Nie fizyczną, mam na myśli raczej rodzaj nadwrażliwości, która jest również we mnie. W momencie, kiedy się nią dzielę, kiedy jestem szczera wobec widza, odbiór także jest szczery.
Kiedy grasz w takich miejscach jak więzienie, poprawczak czy szpital, to po spektaklu odbywają się dyskusje z widownią?
Tak. Chyba najbardziej utkwiło mi w pamięci, jak grałam Moją drogą B. w więzieniu. Tam jest mowa o matkach, np. takich, które, będąc pijane, zgubiły własne dzieci. Albo którejś dziecko wypadło z wózka, a ona miała dwa czy trzy promile alkoholu we krwi. To są też rzeczy, za które te kobiety tam siedzą. Jak zaczynałam grać, to siedziały speszone i patrzyły w podłogę. W czasie spektaklu zaczynały podnosić głowy. A na koniec łapały mnie za ręce, każda chciała mnie dotknąć. To było strasznie wzruszające. Dla mnie i dla nich. Bardzo chciałabym zagrać dla nich Nie lubię pana, panie Fellini, niestety, nie jest to takie proste. W ogóle granie pro publico bono nie jest proste.
Jak to?
Bardzo trudno jest pójść zagrać do takiego ośrodka. Ja nie mam z tym problemu, ale żeby to załatwić… Wiadomo, musisz napisać podanie. Ale czy zostanie pozytywnie rozpatrzone, to zależy od tego, czy komuś się będzie chciało przyprowadzić grupę na spektakl, pilnować jej w trakcie, odprowadzić na koniec. To jest dla tych ludzi dodatkowa praca.
czytaj także
Inny przykład – na pewnym etapie mojego życia miałam problemy ze słuchem, to trwało dwa lata. Kiedy wyzdrowiałam, zadzwoniłam do warszawskiej szkoły dla osób głuchych. Nie znam migowego, ale pomyślałam sobie, że jako aktorka jestem w stanie tym ludziom coś zaoferować. Zostawiłam swój numer, ale nikt się do mnie nie odezwał.
Co ciekawe, bardzo dobrze pracuje mi się z ośrodkami prowadzonymi przez zakonnice. W jednym z nich, sprawującym opiekę nad starszymi osobami, grałam już trzy razy. Lubią mnie też szpitale onkologiczne. Z więziennictwem jest ciężko pewnie dlatego, że ma ono swoją specyfikę, wszyscy tam muszą bardzo przestrzegać względów bezpieczeństwa.
Zaryzykujemy tezę, że echa #metoo są obecne w waszym spektaklu?
Spektakl powstawał cztery lata temu, więc jakiś czas przed #metoo. W ogóle nie myślałam o tym, żeby zawierać w nim tego rodzaju diagnozy. Jego tematyka to relacja między kobietą a mężczyzną. Dodajmy, że ta kobieta to żadna szara myszka, nie mieszkała na wsi, nie była pozbawiona środków do życia. Była wykształcona, po uniwersytecie, gdzie skończyła filozofię.
Ale to właśnie takie kobiety – znane i niebezbronne – wszystko zainicjowały.
Ja jednak w tym wypadku skłaniam się do twierdzenia, że miłość jest formą uzależnienia.
Jak w 365 dni spieprzyć całą pracę na rzecz ofiar gwałtu? Poradnik Blanki Lipińskiej
czytaj także
Formą uzależnienia, ale to kobieta jest stratna.
Może za bardzo kochała?
Była z tych kobiet, które kochają za bardzo?
Ona była też bardzo wierząca. We Włoszech wtedy rozwody nie były dopuszczalne, zdarzały się separacje. Może to był powód. Wydaje mi się jednak, że tak jak w tytule monodramu – ona go kochała, ale nie lubiła. To się ludziom zdarza. A lubienie też jest bardzo ważne. Giulietta w La Stradzie pyta jako Gelsomina: „Zampano, lubisz mnie trochę?”. Pyta Zampano, ale trzyma w ręku kapelusz Felliniego! Nigdy do końca nie wiadomo, kiedy chodzi o Zampano, a kiedy o Felliniego.
Jeśli Fellini przypominał gbura Zampano, to nie zazdroszczę Masinie.
Nie no, chyba nie przypominał. Myślę, że miał dużą wrażliwość. Musiał mieć, skoro zrobił La Stradę i Noce Cabirii, tak przenikliwe filmy na temat krzywdy kobiet.
czytaj także
A jednak krzywdził najbliższą sobie kobietę.
To rzeczywiście ciężko zrozumieć. Jest film Giulietta i duchy, w którym Masina zagrała, i którego, jak mówiła potem w wywiadach, szczerze nienawidziła. A tam, moim zdaniem, jest trochę sportretowane jej życie. Podobnie jak w Osiem i pół, reżyser czerpał ze swojej biografii. Nie chcę tutaj wchodzić w pogłębioną analizę, nie jestem terapeutką, ale chyba nie umiałabym żyć jak Giulietta. Chociaż nikt nie może wiedzieć, jak zachowałby się w danym czasie i sytuacji.
Kiedy patrzyłam na ciebie odgrywającą Masinę, to cały czas myślałam, że ta osoba, którą oglądam, musi mieć głęboko wpojone, że trzeba nieść swój krzyż. Grałaś kobietę świadomą, że jest źle traktowana, ale heroicznie w tym trwającą.
To twoja interpretacja, bardzo ciekawa. Kiedyś recenzentka napisała o tym spektaklu, że „Bogdańska nienawidzi Felliniego”. To nieprawda, ale ona miała prawo tak to zinterpretować. Chciałam po prostu zatrzymać Giuliettę w kadrze. Złożyć jej hołd.
Oddać jej głos?
Nie wiem, jaka Giulietta była w życiu prywatnym. Znam ją z wywiadów. Sprawiała wrażenie osoby dość zwariowanej. Marek uważa, że Fellini ją stłamsił, odebrał jej kobiecość. Nie do końca się z tym zgadzam. Oczywiście była w La Stradzie specyficznie ubrana, miała krótkie włosy, ale takie rzeczy się robi dla roli.
Giulietta pyta jako Gelsomina: „Zampano, lubisz mnie trochę?”.
Pamiętam swoją pierwszą rolę. Miałam piętnaście lat. Grałam garbatą dziewczynkę. Codziennie przymocowywano mi do pleców bandażami gipsowy garb. To właśnie jest fajne w tym zawodzie, a nie, że się może wyglądać tak, jak się sobie wymarzyło. Oczywiście każdy z nas lubi ładnie się prezentować. Ale jeśli mamy grać różne postaci, także starsze czy chore, albo właśnie skrzywdzone, to absurdem byłoby zastanawiać się, czy się dobrze wygląda.
Warto też dodać, że Giulietta w La Stradzie w tych brzydkich ubraniach wykreowała jedną z najciekawszych filmowych postaci kobiecych. Może Fellini nie tyle odebrał jej kobiecość, co wtłoczył ją w jakiś schemat?
Tutaj ciekawy jest przypadek Giulietty i duchów, gdzie już wyglądała ładnie, a jednak to tej roli najbardziej nie lubiła. Mnie się ten film też nie podobał, wydawał się obcy. Giulietta – i ja! – najbardziej lubimy Noce Cabirii i Fortunellę.
Tak sobie pomyślałam: jesteś aktorką, z powodu remontu zamykają Teatr Ochoty, w którym pracujesz. I co robi twój mąż? Zakłada ci własny. Prawie jak Tadż Mahal.
W jakimś sensie. W prezencie zrobił dla mnie pierwszy raz w życiu adaptację nie swojego tekstu. Można powiedzieć, że jestem szczęściarą. Chociaż to było też trudne doświadczenie. Na początku miałyśmy się spotkać w Teatrze Ochoty, w tej ich restauracji, ale dzisiaj jest zamknięta. Pomyślałam sobie, że może to i lepiej, bo jest to dla mnie bolesne miejsce.
Trzynaście lat opętania, czyli „Jak być kochaną” w Teatrze Narodowym
czytaj także
Grałam tam przez 25 lat. Kiedy zaczynaliśmy, nie było tam sceny, potem została wybudowana. Gdy go zamknięto, a potem otwarto ponownie, to tę scenę zburzono, znowu jest płasko. Ciemne ściany zostały zastąpione białymi, pojawiły się udogodnienia dla osób z niepełnosprawnością. Ale dla mnie to już nie to, budynek bardziej kojarzy mi się teraz z domem kultury wyposażonym w salę do ćwiczeń. Żal mi, bo przez 13 lat 450 razy zagrałam tam Edukację Rity. To był dla mnie drugi dom, w którym przesiadywało mnóstwo ludzi.
No, ale jedne drzwi się zamykają, drugie otwierają. Gdyby nie zamknięto tego teatru, to Marek by mi nie powiedział, że muszę mieć jakiegoś asa w rękawie. Zawsze uwielbiałam królową monodramu Krystynę Jandę. Pomyślałam sobie, że powinnam spróbować iść za jej przykładem. Kusiła mnie najpierw książka Lionel Shriver Musimy porozmawiać o Kevinie.
Film na jej podstawie powstał genialny!
Tak. Ja natomiast znalazłam tę książkę w bibliotece. Przyniosłam ją Markowi, ale nie przemówiła do niego i nie był w stanie zrobić adaptacji. Sama jednak widzisz, że te skomplikowane, kobiece historie od początku mi towarzyszyły. A potem na wakacjach Marek kupił czasopismo „Pani” z dołączonym zbiorem tekstów Krystyny Jandy pt. Moja droga B. Zaczął czytać i powiedział mi, że to z tego zrobimy monodram. Tak powstał nasz Teatr w Walizce.
czytaj także
Moja droga B. miała premierę w Teatrze Polonia. A wcześniej graliśmy to charytatywnie w różnych ośrodkach, bo byłam gotowa już na jakiś czas przed premierą i bałam się, że jak będziemy próbować tylko sami do siebie, to sobie później nie dam rady. Wcześniej wynajmowaliśmy z własnych pieniędzy salkę w Teatrze Ochoty, żeby ćwiczyć. Bo musisz wiedzieć, że nie mamy firmy, Teatr w Walizce to tylko nazwa. Wszystko, co faktycznie w tej walizce mam, jest wyszukane „na dziadach”.
To znaczy w tzw. lumpie?
Właśnie. Albo gdzieś indziej. Albo znalazłam w szafie. Czasami boję się zostawić tę walizkę w samochodzie, bo jakby mi ją ktoś ukradł, to ukradłby mi teatr. Wszystko muszę cały czas dokupywać, a to klaps filmowy mi pęknie, a to nos klauna się zużyje. Ale, jak powiedział Marek, w przypadku obu monodramów najważniejsza jest „dyspozycja chwili”. Mam się nie starać niczego odtwarzać.
Oznacza to, że jeśli np. danego dnia mam mniej energii, to nie powinnam się starać na siłę ją wyciskać, tylko grać delikatniej. Jeśli nie chce mi się płakać, to nie płaczę. No i nie mam stałego miejsca do grania. Przez jakiś czas grałam w Teatrze Druga Strefa – bardzo jestem wdzięczna dyrektorowi tego miejsca, że przygarnął moja Giuliettę. Prywatne teatry nie mają łatwo. W ogóle teatr offowy ma raczej trudno. Moje spektakle nie bardzo nadają się do kotleta. Tu Fellini umiera, a tutaj ludzie szurają sztućcami – no, nie wypada.
Z okazji setnych urodzin Felliniego graliśmy to przedstawienie w kinie Iluzjon. Po tym spektaklu recenzent Tomasz Miłkowski napisał tekst pt. Rola żony. Porównuje w nim Danutę W. w wykonaniu Krystyny Jandy, spektakl Stryjeńska. Let’s dance, Zofia i naszą Giuliettę. Stryjeńską gra Dorota Landowska, którą widziałam kiedyś w monodramie Jordan, o kobiecie, która zabiła swoje dziecko. Byłam jej rolą absolutnie zafascynowana. Jak już wiesz, uwielbiam Krystynę Jandę, dlatego zestawienie nas trzech w tym jednym tekście bardzo mnie poruszyło.
Można powiedzieć, że w Nie lubię pana, panie Fellini reprezentujesz żony?
Oczywiście, także aktorki. Jednak zdecydowanie ważniejsza jest tutaj rola żony.
Bardzo trudna rola.
Owszem. Byłam kiedyś na spotkaniu, na którym pojawił się pewien reżyser, nie wymieniając nazwisk, ale ma żonę aktorkę, bardzo dobrą. Ona także tam była. Zwróciłam uwagę na to, co powiedziała. Taki drobny przytyk. Że jak jesteś żoną reżysera, to on w pewnym momencie przestaje cię obsadzać, a inni też cię nie obsadzają, bo… jesteś żoną reżysera. Nie chcę się nad tym zastanawiać w kontekście samej siebie, ale bardzo mi się to kojarzy z Giuliettą. Z jej czekaniem na propozycję od człowieka, którego kochała.
Przez całą rozmowę nawiązywałam do tego, czym dla ciebie jest bycie aktorką w świecie po #metoo. Z pewnością zastanawia się nad tym część dziewczyn, które dopiero zaczynają karierę w tej branży. Jest coś, co chciałabyś im przekazać? Jakieś przesłanie?
Nie, nic nie powiem. Każdy sam musi wybrać swoją drogę. Opowiem ci za to taką anegdotę. Robiłam dyplom z Adamem Hanuszkiewiczem, praca z nim była wspaniała, powstał niezwykły spektakl. To było przedstawienie na podstawie Woyzecka, zatytułowane Maria i Woyzeck. Każde z nas, studentów i studentek biorących udział w spektaklu, musiało sobie wybrać fragment monologu, nauczyć się go i przedstawić.
czytaj także
Ja sobie wybrałam kawałek tekstu Marii. Reżyser uznał, że jest to dla niej kluczowa wypowiedź, i dostałam tę rolę. Zbliżała się premiera, Hanuszkiewicz zarządził próby ze światłami. I okazało się, że Maria ma być naga. Byłam w szoku, dowiedziawszy się o tym na pięć dni przed premierą. Ogarnęła mnie obsesja, zaczęłam po swoim pokoju chodzić nago, żeby się oswoić z własnym ciałem. W końcu wpadłam na pomysł, że uszyję sobie takie jakby majtki. Obcięłam rajstopy, a to był produkt, o który w tamtych czasach było trudno. One były prześwitujące, ale pomagała mi sama świadomość, że coś mam na ciele. I była taka scena, podczas której Woyzeck zdejmuje ze mnie koc. Jak ja się wyginałam podczas tej sceny, żeby tylko Hanuszkiewicz nie zobaczył, że mam na sobie te rajstopy. Do dzisiaj nie wiem, czy on to zauważył czy nie.
Opowiadam to, bo to też są jakieś wybory. Po tym dyplomie nigdy już się nie rozebrałam na scenie. Ale nigdy nikogo nie będę namawiać, żeby to zrobił lub żeby tego nie robił. Jeśli jest w stanie zrobić to zgodnie z sobą, nie mieć potem problemu z patrzeniem w lustro czy wyjściem do ludzi, to jest to jak najbardziej okej.
**
Małgorzata Bogdańska – aktorka. Przez 25 lat związana z warszawskim Teatrem Ochota. Wystąpiła w wielu filmach, m.in. Marka Koterskiego. Wraz z Koterskim założyła Teatr w Walizce.