Aby rozwiązać problem okupacji, Trump chce ją po prostu zalegalizować; żeby poradzić sobie z kwestią palestyńskich uchodźców – odbiera im prawo do powrotu. A spór o Jerozolimę rozwiązuje, ogłaszając ją „niepodzielną” stolicą Izraela.
Choć dokument liczy sobie 181 stron, można go streścić całkiem krótko: Palestyńczykom proponuje się, żeby po prostu wzięli to, co jest. Plan nie jest żadnym planem, a raczej zacementowaniem status quo – z tą różnicą, że przyznane Palestyńczykom skrawki ziemi, które razem tworzą coś na kształt lądowego archipelagu niewielkich wysepek, zostaną szumnie ogłoszone państwem. Owo państwo, które miałoby powstać w ciągu najbliższych czterech lat, nie nosi w zasadzie żadnych znamion państwowości. Ulice palestyńskich miast i wsi, a także łączące je drogi znajdą się pod pełną kontrolą wojska innego państwa – Izraela. Palestyna nie miałaby także kontroli nad własnymi granicami, które również kontrolowałby Izrael. Wreszcie według planu Trumpa przyszłe państwo palestyńskie nigdy nie będzie mogło utworzyć swoich sił zbrojnych i samodzielnie bronić swojego terytorium. Ten punkt zostawia Palestyńczyków na łasce i niełasce Izraela, a temu ostatniemu daje duże pole do popisu w kwestii wywierania na arabskim sąsiedzie różnego rodzaju nacisków.
Plan pozwala Izraelowi na aneksję wszystkich terenów z żydowskimi osiedlami na Zachodnim Brzegu, oprócz rozległego obszaru doliny Jordanu. Tereny te są obecnie pod militarną okupacją Izraela, a budowanie tam osiedli stanowi pogwałcenie prawa międzynarodowego. Trump oznajmił jednak, że uznając suwerenność Izraela nad wszystkimi osadami, „rozbija wielkie kłamstwo”. Tym samym odrzuca jedną z najważniejszych zasad międzynarodowego porządku po II wojnie światowej – zakaz podboju obcego terytorium siłą i anektowania go – czyli właśnie tę, która zdecydowanie uczyniła świat bezpieczniejszym i bardziej znośnym miejscem. Szczególnie w Polsce powinniśmy uważnie przyglądać się tego rodzaju posunięciom, które mogą wprost zachęcać innych przywódców, choćby prezydenta Rosji, do stosowania polityki faktów dokonanych i brania tego, co im się w ich mniemaniu należy – jak to się już stało z Krymem.
Zamiast proponować rozwiązanie, które zakładałoby na przykład przesiedlenie osadników, plan Kushnera po prostu zabiera duży obszar żyznych gruntów Zachodniego Brzegu i składa je w prezencie Izraelowi. Beniamin Netanjahu, kilka godzin po tym, jak wniesiono przeciwko niemu oskarżenia o korupcję, zapowiedział, że jego tymczasowy rząd już w sobotę przegłosuje aneksję. Po raz pierwszy od 1967 roku Izrael zajmie osiedla położone między miastami i wioskami, w których mieszka łącznie ponad 2,5 mln Palestyńczyków.
Palestyńczycy zaś na otarcie łez dostaną trochę ziemi na pustyni w pobliżu granicy z Egiptem. Wystarczy odpalić Google Earth, by zrozumieć, jak hojna to propozycja. Prezydencki zięć albo nie wie, z jak delikatną materią ma do czynienia, albo wręcz przeciwnie – i posługuje się nią jako pałką do bicia Palestyńczyków.
czytaj także
Trudno rozsądzić, bo rozeznanie w temacie Kushner ma, delikatnie mówiąc, wątpliwe. On sam na potwierdzenie swoich kompetencji oznajmił w telewizji Sky News Arabia, że… przeczytał 25 książek na temat Izraela i Palestyny. Z jednej z nich musiał się dowiedzieć, że niezwykle skutecznym sposobem na przekonanie kogoś do negocjacji jest uprzednie obrażenie go. Popis dyplomacji Kushner dał w telewizji CNN, gdzie tłumaczył, że jeśli Palestyńczycy odrzucą ten „świetny deal”, to „schrzanią kolejną szansę, tak, jak schrzanili wszystkie dotychczasowe”.
Jared Kushner, senior adviser to the President, says the White House's Middle East plan is "a great deal" and if Palestinians reject it, “they’re going to screw up another opportunity, like they’ve screwed up every other opportunity that they’ve ever had in their existence.” pic.twitter.com/ABAI3gKjig
— CNN (@CNN) January 28, 2020
Strategia Kushnera przypomina pewną starą hebrajską przypowieść, którą na pewno zna. Opowiada ona o mężczyźnie, który przyszedł do rabina i się poskarżył, że mieszka z dużą rodziną w niewielkim domu i cierpi z powodu ciasnoty. Ku jego zaskoczeniu rabin kazał mu przyprowadzić do domu wszystkie jego zwierzęta. Następnego dnia mężczyzna wrócił do rabina i narzekał, że jest jeszcze gorzej. Rabin zasugerował, aby mężczyzna wypuścił kury. Wobec niewielkiej poprawy wciąż sfrustrowany mężczyzna wrócił do rabina, który poradził mu, aby zabrał kolejne zwierzę – i tak dalej, dopóki nie pozbył się wszystkich. Następnego dnia po tym mężczyzna wrócił do rabina z wielkim uśmiechem. „O rabbi”, powiedział, „mamy teraz takie dobre życie. Dom jest taki cichy i mamy w nim tyle miejsca!”
Morał z tej historii jest taki, że kiedy zmieniamy sposób patrzenia na pewne rzeczy, one same ulegają zmianie. Kushner i Trump próbują pokazać Palestyńczykom, że ich sytuacja nie jest wcale aż tak zła, jak mogłaby być. Problem w tym, że za każdym razem, kiedy Palestyńczycy spoglądają na tzw. proces pokojowy, ich sytuacja jest coraz gorsza, a nowy plan jest tego zwieńczeniem. Aby rozwiązać problem okupacji, Trump ją po prostu zalegalizował; aby poradzić sobie z kwestią palestyńskich uchodźców – odebrał im prawo do powrotu. Spór o Jerozolimę rozwiązał, ogłaszając ją „niepodzielną” stolicą Izraela (i w swojej łaskawości oferując Palestyńczykom na stolicę jej wschodnie obrzeża). Pojawił się też element humorystyczny – ogłaszając „plan stulecia”, prezydent nazwał meczet Al-Aksa w Jerozolimie, jedną z najświętszych muzułmańskich świątyń świata, meczetem Al-Aqua.
Kushner i Trump próbują pokazać Palestyńczykom, że ich sytuacja nie jest wcale aż tak zła, jak mogłaby być.
Plan ma także część ekonomiczną, którą Kushner zresztą prezentował już w 2019 roku w Bahrajnie. Według administracji Trumpa w ciągu najbliższej dekady Palestyna mogłaby zdobyć ponad 50 mld dolarów na nowe inwestycje. Trudno jednak sobie wyobrazić, aby ktokolwiek inwestował miliardy dolarów w duże projekty infrastrukturalne i transportowe na Zachodnim Brzegu i w Gazie, podczas gdy rząd Izraela zajmuje coraz więcej terytoriów na tym pierwszym i regularnie bombarduje drugą.
Nie trzeba było być analitykiem stosunków międzynarodowych, by wiedzieć, że strona palestyńska, której Kushner nie pokwapił się zapytać o zdanie, nigdy nie zgodzi się na takie warunki umowy. Po co zatem w ogóle prezentować plan, który jest skazany na porażkę jeszcze przed jego ogłoszeniem? Zarówno Trump, jak i premier Netanjahu borykają się w swoich krajach z problemami wewnętrznymi. Wobec pierwszego prowadzona jest procedura impeachmentu, drugiemu postawiono zarzuty korupcyjne. Intensywne zaangażowanie się w sprawy międzynarodowe to klasyczny sposób, żeby odciągnąć uwagę od tego rodzaju kłopotów.
czytaj także
Na wykorzystanie kwestii izraelsko-palestyńskiej na użytek wewnętrzny nie trzeba było długo czekać. Jay Sekulow, prawnik Trumpa, dowodził w środę przed Senatem, że prezydent nie może kierować się tylko swoim partykularnym interesem, bo… opracowuje plan pokojowy dla Bliskiego Wschodu, a tego przecież nie robi dla siebie.
Owszem, nie tylko dla siebie. Populizmem i cynizmem, jakie biją z tzw. planu stulecia, Trump próbuje zapewnić sobie drugą kadencję, a Netanjahu – czwartą. Przedstawienie takiego planu na dwa miesiące przed wyborami w Izraelu całkowicie przenosi środek ciężkości debaty: zamiast o zarzutach korupcyjnych przeciwko premierowi będzie się teraz mówić o tym, że wywalczył dla Izraela niesłychanie korzystny deal. Przy odrobinie złej woli można by to uznać za rażącą ingerencję Ameryki w wewnętrzne sprawy Izraela w przededniu wyborów – ale wiemy już, że Trump się takimi rzeczami nie przejmuje.
Aneksja terytorium obcego państwa siłą? Trump nie widzi przeszkód