Kolizja z rzeczywistością duetu Johnson–Cummings może wkrótce skończyć się prawdziwą katastrofą – wyjściem bez umowy ze struktur UE i pełnowymiarowym kryzysem w Zjednoczonym Królestwie.
Gra w tchórza, czyli ekstremalna próba sił, kto pierwszy bezwarunkowo ustąpi, ma dwie ważne cechy. Pierwsza – najwięcej wygrać może ten zdolny szaleńczo przeć naprzód, nie bacząc na konsekwencje. Przy czym w razie przegranej jego straty są również największe. Druga – przyjęcie strategii niekonfrontacyjnej, pokojowej, najczęściej nie przynosi żadnych specjalnych zysków, najwyżej pozwala zachować status quo. I to jest właśnie gra, w którą grają nowy premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson i jego mroczny brexitowy doradca Dominic Cummings. Przy czym zdają się nie do końca wiedzieć, naprzeciw komu wyjechali z pełną prędkością.
czytaj także
Zawodowy psychopata zawiesza parlament
Mianowanie Cummingsa – byłego szefa kampanii Leave – szefem gabinetu premiera od samego początku wzbudzało strach i kontrowersje w całym spektrum aktorów politycznych. Jest uniwersalnie nielubiany w zasadzie przez wszystkich, włącznie – a może nawet przede wszystkim – z tymi, którzy z nim pracowali. Jeden z głównych aktorów kampanii, poseł i obecnie minister, Michael Gove, nazwał go „zawodowym psychopatą”. Cummings dość powszechnie uważany jest za jedną z dwóch osób sprawujących dziś faktyczną władzę w kraju (wespół z premierem Johnsonem), co ostatnio sam potwierdził, zwalniając doradców ministra finansów, o czym sam minister dowiedział się po fakcie.
Dlatego tajemnicą poliszynela jest, że to on jest architektem najnowszego kryzysu politycznego, spowodowanego zamknięciem obrad parlamentu. Wyjaśnijmy pokrótce, na czym polega problem. Otóż o długości sesji obrad parlamentu i programie obrad decyduje rząd, który przedkłada parlamentowi propozycje problemów politycznych wymagających załatwienia. Parlament zaś ma pewne, choć ograniczone, możliwości zmiany tego programu i ustalenia swojego.
Sesja parlamentu to nie to samo co kadencja (ta trwa od wyborów do wyborów) i również nie to samo co obrady. Sesje zwyczajowo trwały rok, od wiosny do wiosny. Obecna sesja jest wyjątkowo długa ze względu na bałagan brexitowy. Koniec sesji tradycyjnie oznaczał zamknięcie parlamentu na kilka dni, tak aby premier mogła lub mógł napisać tak zwaną mowę tronową, którą odczytuje królowa jako program prac rządu i parlamentu na kolejny rok. Zamknięcie to nie to samo co przerwa w obradach, podczas której mogą choćby obradować komisje i proceduje się dokumenty.
Obecne, zmajstrowane przez Johnsona i Cummingsa zamknięcie ma trwać od 9 września do 14 października i jest najdłuższe od 1930 roku. Brexitowy dedlajn wypada 31 października. Kluczem do tej zagrywki jest fakt, że procedowana, lecz nieuchwalona jeszcze legislacja nie przechodzi do następnej sesji parlamentu.
Co to oznacza w praktyce? Dla przeciwników wypadnięcia Brytanii z UE bez umowy – to, że mają dokładnie jeden tydzień na: przyjęcie przez parlament programu obrad, dogadanie się ponad politycznymi podziałami i uchwalenie w głosowaniu sposobu związania rządowi rąk w sprawie brexitu, a potem jeszcze zmuszenie rządu, żeby przyjął to do wiadomości. Jeśli nie zdążą, to 14 października, dwa tygodnie przed terminem, będą musieli zaczynać od początku.
Warufakis: Brexit to głupota. Nie porównujcie mnie do Borisa Johnsona
czytaj także
Teoretycznie ogłoszenie takiego zamknięcia sesji nie jest nielegalne. Brytyjska konstytucja nie definiuje długości dopuszczalnej przerwy. Jednocześnie ten rządowy wybieg jest dość powszechnie uważany za niekonstytucyjny – w Wielkiej Brytanii, inaczej niż na kontynencie, „niekonstytucyjne” nie zawsze oznacza „nielegalne”. Zagrywka Johnsona i Cummingsa jest bowiem ewidentnym zamachem na niezależność parlamentu i próbą uniknięcia kontroli przez władzę wykonawczą. Nawet ministrowie rządu niespecjalnie udają, że chodzi o cokolwiek innego ani że ta sytuacja nie jest nadzwyczajna.
Czy mamy do czynienia z pełnym kryzysem konstytucyjnym?
Jeszcze nie. Natomiast co się będzie działo na początku tygodnia, kiedy konfrontacja rządu z parlamentem rozpocznie się na dobre, nie da się przewidzieć. Dlaczego więc Cummings postanowił rzucić wszystko na szalę i iść na zderzenie czołowe? Jak zauważył Tom Chivers, Cummings jest fanem tak zwanego środowiska „racjonalistów”, czyli ludzi (w tym wielu profesjonalnych badaczy tematu) zafascynowanych racjonalnością, inteligencją (biologiczną i sztuczną), procesami podejmowaniem decyzji, efektywnością w myśleniu i bazowaniem na najlepszych dostępnych dowodach.
Chivers sugeruje, że Cummings postanowił zagrać w tchórza, by zmusić przeciwnika do ustąpienia z drogi, pokazując przy tym, że sam nie cofnie się ani o krok. Na pewno pamiętacie z historii zimnej wojny, że USA i ZSRR nie mogły się odważyć na nuklearny atak, gdyż wiedziały, że obie strony zdążą się kompletnie zniszczyć, zanim którakolwiek ogłosi zwycięstwo. Otóż jedna z koncepcji w teorii gier mówi, że w takiej sytuacji jedynie pokaz skrajnej pozornie nieodpowiedzialności może spowodować, iż druga strona się przestraszy i ustąpi. Cummings wydaje się postępować właśnie w myśl tej teorii.
Problem w tym, że ciężko powiedzieć, dla kogo ten akurat pokaz ma się odbyć. Jeśli dla UE, tak żeby Bruksela zobaczyła determinację Rządu Jej Królewskiej Mości i ustąpiła w sprawie ceł i kwestii granicy w Irlandii, to jest to oczywista naiwność/szaleństwo. UE wie doskonale, jaki jest stopień przygotowania Zjednoczonego Królestwa do wyjścia bez umowy (fatalny) oraz że Wspólnota Europejska jest po prostu ośmiokrotnie większym organizmem społeczno-gospodarczym.
Jeśli zaś dla brytyjskiego parlamentu, aby w październiku, tuż nad przepaścią brexitu, zmusić posłanki i posłów do przegłosowania wszystkiego, co tylko im rząd pod nos podsunie, to i ten zabieg może mieć odwrotny od zamierzonego skutek.
Brytyjski parlament ma dwa sposoby, by zmienić kurs znad przepaści
Po pierwsze parlamentarzyści mogą spróbować przejąć porządek obrad i w tydzień przegłosować legislację wiążącą rządowi ręce i wymuszającą wystosowanie do UE prośby o dalsze przedłużenie lub odwołanie całej procedury wyjścia. O ile odwołanie brexitu raczej na pewno się nie wydarzy, to w sprawie dalszego przedłużenia daty wyjścia panuje dość powszechna zgoda wśród przeciwników Johnsona po obu stronach parlamentu.
czytaj także
Po drugie parlament może odwołać rząd (który ma większość w postaci raptem jednego głosu) i ustanowić nowy w ciągu dwóch tygodni. W sytuacji gdy obiektem demonstracji wariackiej siły duetu Cummings i Johnson jest ich własny parlament, gra w tchórza może przynieść równie nieprzewidywalne skutki. Parlament wie, że ta gra odbywa się tu i teraz, a także że więcej szans nie będzie. Co prawda partie opozycyjne ogłosiły, że nie podporządkują się przerwie i będą dalej obradować, czemu wydaje się być przychylny spiker Izby John Bercow, ale też skutki legislacyjne takich „podziemnych” obrad będą trudne do uznania.
Nie jest wykluczone, że Johnson sam spróbuje obalić swój rząd
Partia Pracy od prawie roku ogłasza, że chce wyborów, ale tym razem jest ostrożniejsza; Jeremy Corbyn stwierdził, że nie będzie przeć do wyborów bez uprzedniego zablokowania wyjścia bez umowy. Ma to oczywiście sens, bo w razie ogłoszenia wyborów nowy rząd powstanie w drugiej połowie października, na dwa tygodnie przed dedlajnem.
czytaj także
Na dodatek wybory teraz, zanim faktyczne konsekwencje brexitu byłyby odczuwalne, ustawiałaby Johnsona w lepszej pozycji. Mógłby ogłosić, że reprezentuje „lud” przeciw „elitom z parlamentu”. Sugestia premiera, że przegłosowanie przez parlament ustawy blokującej wyjście bez umowy będzie oznaczało de facto dymisję rządu, to kolejna warstwa gry w tchórza. Tym razem mająca zmusić umiarkowanych konserwatystów do głosowania razem z rządem. Większość z nich jest co prawda gotowa związać administracji Johnsona ręce nową ustawą przeciwko no deal, ale obalić własny rząd – już niekoniecznie. Zwłaszcza że może to katapultować na stanowisko premiera socjalistę Jeremy’ego Corbyna, co nawet dla najbardziej umiarkowanych brytyjskich konserwatystów może być sytuacją ciężkostrawną.
Do terminu brexitu zostają więc coraz krótsze tygodnie, a rezultat jest w zasadzie niemożliwy do przewidzenia. Efekt zależy od wielu czynników, ale gra w tchórza z rzeczywistością może się skończyć prawdziwą katastrofą – wyjściem bez umowy ze struktur UE i pełnowymiarowym kryzysem w Zjednoczonym Królestwie. Podobnie jak „Buzz” Gunderson, szef gangu z Buntownika bez powodu, który spadł ze swoim autem z klifu po tym, jak podczas gry w tchórza jego rękaw zaplątał się w drzwi, duet Johnson–Cummings może bardzo łatwo przedobrzyć i pociągnąć w przepaść cały kraj.
czytaj także
Jak to się stało, że na czele najbardziej szacownych demokracji na świecie stanęli Trump i BoJo?