Dlaczego liberalna opozycja nie potrafi zmobilizować własnego elektoratu? Bo PiS dokonał wizerunkowej zmiany i przestał być partią demolki i rewolucji, a zaczął udawać normalną partię establishmentu III RP.
O ile wyjaśnienie, dlaczego elektorat wsi i mniejszych miast gremialnie poparł PiS w ostatnich wyborach przebija się (powoli, ale jednak) do głów chadecko-liberalnej opozycji, o tyle wciąż nie rozumie ona, dlaczego sama nie potrafi własnego elektoratu zmobilizować. Tymczasem wyjaśnienie jest proste. Otóż PiS dokonał wizerunkowej zmiany i przestał być partią demolki i rewolucji, a zaczął udawać normalną partię establishmentu III RP.
Moment tej zmiany możemy podać z dokładnością nawet co do dnia – nastąpił on razem z wydaniem orzeczenia przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który w trybie zabezpieczającym nakazał Polsce PiS przywrócić do pracy 15 sędziów Sądu Najwyższego. Wykonanie tego wyroku (nie do pomyślenia w analogicznych przypadkach wcześniejszych wyroków niezależnego podówczas polskiego Trybunału Konstytucyjnego) i przede wszystkim zaniechanie przejmowania instytucji, mediów, zmian ordynacji wyborczej i wszystkiego tego, czym przed snem karmione są dzieci w „antypisowskich” domach, świadczy o tym, że PiS od półtora roku próbuje zerwać z wizerunkiem partii, która chce założyć kaganiec polityczny całemu państwu, niczym Erdoğan Turcji albo Orbán Węgrom.
czytaj także
Oczywiście nie znaczy to, że PiS taką partią nie jest. Wykonał już większość brudnej roboty nad wyłączeniem demokratycznych bezpieczników systemu państwa. Dzięki temu Jarosław Kaczyński może rano przeczytać prokuratorski protokół przesłuchania Birgfellnera, po południu zamówić sobie ustawę Sejmu z dostawą do domu na weekend, a wieczorem pogaworzyć z prezeską sądu, który tę ustawę może wkrótce oceniać pod kątem konstytucyjności.
Słowem – mamy system, w którym w ciągu 2–3 dni Kaczyński może wprowadzić dowolny niemal przepis, i nie ma w Polsce nikogo – może poza sądami powszechnymi przy ewentualnej interpretacji tego przepisu w indywidualnej sprawie – kto byłby w stanie go w tym zamiarze zatrzymać. Faktycznie obowiązuje więc w Polsce system nieabsolutnego jedynowładztwa, gdzie car Kaczyński decyduje, komu dać, gdzie wybudować pomnik, czy szesnastolatka może uprawiać seks i czy spółki skarbu państwa mają dalej dawać się doić, bo Sakiewicz dom buduje, a jego pracownicy znów nie dostają wypłaty.
Transfery socjalne, nie obyczajówka. Jak PiS wygrał eurowybory
czytaj także
Należy jednak odróżnić zmianę systemu od korzystania z niego. Nawet więc jeśli PiS, a właściwie Kaczyński, przejął kluczowe instytucje w państwie i w sferze instytucjonalnej Polska przypomina dziś operetkowe państwa na niby, to trudno nie zauważyć, że w sprawie korzystania z tychże złamanych instytucji PiS zawsze był papierowym tygrysem.
Owszem, PiS lubi dręczyć i straszyć ludzi, ale często były to tylko prokuratorskie kapiszony, które kończyły się skomleniem przed, wciąż niezależnymi, sądami, które lokajom Ziobry tłumaczyły, czym jest prawo karne. Owszem, czasami było to niemiłe, a dla lewicy wręcz skandaliczne, jak zwolnienia związkowców (np. w Trójce) czy złe traktowanie związków zawodowych nieskładających hołdu lennego Kaczyńskiemu. Niemniej nadal daleko temu do systemu prawdziwej opresji, zwłaszcza że taktykę w sprawie związków zawodowych albo marszów równości PiS przyjął od innych partii z czasów III RP. Język tej władzy, jej ostentacyjna pogarda dla każdego, kto śmie się z nią nie zgadzać, jest zwykłym prężeniem muskułów przez mikrusa. Przecież gdyby tylko Kaczyński chciał, to spokojnie mógłby w kilka dni w parlamencie albo w kilka minut podczas herbatki u pani Przyłębskiej wprowadzić zakaz aborcji, a go nie wprowadził. I to nie czarny marsz Kaczyńskiego powstrzymał, bo skoro nie powstrzymały go o wiele większe strajki nauczycieli, to czemu miałby marsz powstrzymać? Przecież elektorat Kaczyńskiego aż wył z radości, zacierając ręce na zakaz aborcji.
Już widzę to kiwanie głową – PiS przecież jest opresyjny! Ale przypomnijmy: PiS miało już zmieniać ordynację wyborczą, aby wygrać wybory w Warszawie. Nie zmieniło. PiS miało fałszować wybory w przypadku przegranej – nic takiego nie miało miejsca w przegranych wyborach w miastach. PiS miało znacjonalizować niewygodne media, nic nie znacjonalizowało. PiS miało wreszcie wyrzucić wszystkich sędziów, ale za sprawą presji ze strony Unii Europejskiej, protestów społeczeństwa i polityków wszystkich wyrzucić nie zdołało.
Słowem, jeśli system opresji ułożyć w rating od 0 do 10, gdzie 0 to państwo wyjątkowo przyjazne, a 10 to państwo totalitarne, Polska PiS jest co najwyżej na poziomie 2–3 (PiS ma władzę wykonawczą, z której opresyjnie nie korzysta, i nie podbiło niezależnych sądów powszechnych), podczas gdy opozycja krzyczy, że to jest na poziomie 5–6, a zaraz będzie 7–8.
Co jednak najważniejsze – nawet elektorat Koalicji Europejskiej, zwłaszcza ten najmłodszy, zostając w domu, sam musiał uznać, że nie ma w tej chwili żadnego realnego zagrożenia, że Polska wyląduje na poziomie 6–7 tej skali.
Problem opozycyjnych partii liberalno-chadeckch polega na tym, że ich elektorat jest dziś mniej radykalny i zmobilizowany od polityków Koalicji. Antypisowskie okrzyki wojenne („wolne sądy!”) zadziałały jako tako przy wyborach samorządowych, ale teraz już zwyczajnie nie działają. Oswojeni z PiS-em wyborcy wychodzą na ulicę i pytają: gdzie to fałszowanie wyborów? Gdzie koniec demokracji? Gdzie wsadzanie opozycji do więzienia? A liberalni wyborcy KE martwią się najwyżej, że Polska będzie drugą Wenezuelą, bo każdy transfer socjalny PiS to dla nich jak gułag, ZSRR i puste sklepowe półki.
czytaj także
PiS stał się więc także dla targetu Koalicji Europejskiej normalną partią establishmentu III RP, którą wyróżnia ewentualnie to, że jest kompletnie bezkarna i szabruje państwo, nie bojąc się specjalnie, że ktoś ją złapie za niewpisany do oświadczenia majątkowego zegarek. Słowem, oswojony PiS to dla wyborców taka III RP w wersji bardziej bezczelnej, ale nie jakaś Turcja czy Węgry.
Ten rozjazd z elektoratem bojowych antypisowskich wojaków sprawia, że część ludzi wzruszyła ramionami na wybory europejskie i została w domu, bo mają wrażenie, że nie tylko PiS ich oszukuje, ale także Koalicja Europejska, krzycząc o wojnie-widmo, której nie widać na ulicy i w której oni sami nie uczestniczą.
Oczywiście pytanie pozostaje: czy kiedykolwiek PiS wróci do opresyjności. Na razie nic na to nie wskazuje. Do jesiennych wyborów będzie pewnie spokojnie (poza goebbelsjadą w TVP), a potem wszystko będzie zależało od wyniku. Ale nawet przy powtórce podwójnego zwycięstwa (nasz prezydent, nasz premier) owa zapowiadana przez polityków Koalicji opresyjność PiS-u wcale nie musi nadejść.
PiS zalewa Polaków marzeniami o Europie, wyższych płacach i szczęśliwej klasie średniej
czytaj także
Po pierwsze dlatego, że ona zupełnie się politycznie nie opłaca. Im bardziej antypis krzyczy o końcu demokracji, tym bardziej się osłabia w oczach własnych umiarkowanych wyborców.
Po drugie dlatego, że PiS to instytucjonalni nieudacznicy i wszystko, co potrafią robić naprawdę nieźle, to dowieźć przelewy na 500+. Skoro przerasta ich budowa autostrad, jachtów w stoczni, utrzymanie stadniny koni czy nawet zmiany opony w prezydenckim aucie, to tym bardziej przerasta ich jakakolwiek systemowa opresyjność. To wciąż jest tylko gang Olsena, tyle że z większą walizką pieniędzy.
Po trzecie wreszcie – prawdopodobnie sam Kaczyński wcale tego nie chce. Wszystkie te bezpieczniki wyjął bowiem nie dlatego, że chce kogoś gnębić, tylko dlatego, że on całkiem serio chciałby być emerytowanym zbawcą narodu. I tak właśnie się zachowuje. Ale żeby móc być owym zbawcą, potrzebuje całkowitej ochrony własnej kamaryli, której zleca kolejne figury na jednym wielkim rodeo, jakim jest państwo polskie.
czytaj także
Opozycja nie rozumie, że łamiąc wszystkie instytucje, Kaczyński nie robił tego, żeby aresztować Schetynów i Tusków, nie mówiąc już o obywatelach, lecz w celu obrony własnej, pozwalającej mu ułożyć z rozsypanych klocków własną III RP, której tak obsesyjnie Michniko-Geremkom zazdrościł. Owszem, elektorat opozycyjny bardzo chce powrotu do normalności – ale tym razem chce też, żeby na ziemię zszedł obóz liberalny. I zaczął działać jak partia polityczna, a nie związek dysydentów.