Można napisać setki artykułów o ciemnej stronie tzw. ekonomii współdzielenia, zrobić tysiąc memów, a nawet i wykład dla studentów. Ale dziś to taksówkarze są jedyną zorganizowaną siłą społeczną, w której bezpośrednim interesie jest uregulowanie rynku przewozów. Warto ich popierać.
Korzystanie z Ubera czy Taxify ma niewątpliwie plusy z punktu widzenia pasażera. Wygodna aplikacja, tanie przejazdy, kontakt z kierowcą ograniczony do minimum, iluzja bezpieczeństwa (na marginesie warto dodać, że zwykłe korporacje taksówkarskie też już posiadają podobne apki). Miłośnicy tego typu aplikacji powtarzają, że oznacza to po prostu nowoczesność, więc każdy sprzeciw to oznaka konserwatyzmu i ciemnoty. Sprzyja im powszechny brak wyobraźni społecznej, jakże rozpowszechniony w czasach dążeń do hiperkonsumpcji. Ale dobrze, nie ma co moralizować – lepiej wzorem liberałów zapytajmy, kto za to zapłaci, wszak nie ma darmowych obiadków.
Kierowcy Ubera i Taxify pracują w znakomitej większości na śmieciówkach, po kilkanaście godzin na dobę, za kilkanaście złotych na godzinę. Albo na czarno. Nie są oczywiście zatrudnieni przez Ubera, który umywa ręce, tylko, jeśli w ogóle, przez partnerów flotowych tej firmy – przedsiębiorców mających po kilkadziesiąt aut w leasingu. Żeby samochody zostały spłacone, muszą być ciągle w ruchu. A kierowcy – zasuwać bez odpoczynku.
Ze względu na dumpingowe ceny przejazdów praca na innej formie umowy – o pracę czy działalności gospodarczej – jest praktycznie nieopłacalna (są także desperaci, którzy jeżdżą bez podpięcia do partnera, ale ci narażają się na kilkunastotysięczne kary). Ponieważ nie ma prawie żadnych wymagań dotyczących wejścia do tej branży (oprócz posiadania prawa jazdy i – zazwyczaj – świadectwa niekaralności), a warunki nie zachwycają, na tę robotę decydują się często imigranci.
Taki system pracy nie tylko pachnie wyzyskiem, ale stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa pasażerów i innych kierowców. Z drugiej strony praca w Uberze to łatwo dostępna robota – w ten sposób dorobić sobie mogą zarówno Polacy, jak i imigranci, których pozycja na rynku pracy bywa trudna. Tak czy inaczej media pełne są doniesień o problemach ludzi, poszkodowanych w wypadkach z winy kierowców Ubera, którzy mają problem z uzyskaniem odszkodowania.
Normalna „złotówa” płaci ZUS, ubezpieczenie zdrowotne, 23 proc. VAT od każdego kursu. Do tego dochodzą koszty licencji, szkolenie z topografii miasta, kasa fiskalna, taksometr, oklejenie i oznaczenie taksówki. Taksiarze płacą też wyższe stawki OC i muszą przeprowadzać specjalne badania techniczne. Co 5 lat – jak to kierowcy zawodowi – przechodzą badania lekarskie i psychotechnikę.
czytaj także
Koszty pracy w Uberze są więc znacznie niższe. Firma chwali się jednak, że w 2017 roku zapłaciła 1,7 mln zł podatku – chodzi o CIT. Tyle że to tylko znikoma część jej dochodów. 25 proc. kosztów przejazdu od każdego kursu trafia bowiem do Ubera – ale tego zarejestrowanego w Holandii. Polski fiskus nie widzi z tego złotówki, a my tracimy pieniądze. Kierowcy taksówek i tak mają małe szanse w starciu z amerykańską korporacją, w którą inwestorzy ładują miliardy dolarów.
Premier Morawiecki w swoim exposé z 2017 roku wychwalał „ekonomię współdzielenia” pod niebiosa. Mówił o „nowym nurcie myślenia w gospodarce, o środowisku, o życiu społecznym, życiu gospodarczym. Jest to odejście od skupienia się na własnych potrzebach na rzecz wspólnoty i wspólnego dobra. Zresztą jest to zbieżne z chrześcijańską nauką, jest to zbieżne z etyką Solidarności”. Zabrakło tam tylko stwierdzenia, że Jan Paweł II jeździłby uberem.
czytaj także
Laurka zawierała też stwierdzenie, że „korzyści płynące z gospodarki współdzielenia to: wyższa produktywność gospodarki, czystsze środowisko, lepsze wykorzystanie zasobów naturalnych i oszczędności dla naszego portfela”. Nie powinno nas więc dziwić, że nowelizacja ustawy o transporcie drogowym i czasie kierowców, która miałaby uregulować rynek przewozów (Lex Uber), w ciągu ostatnich dwóch lat miała siedem wersji. Uber działa bowiem na granicy legalności i obecny brak regulacji bardzo mu sprzyja.
PiS przeciąga sprawę, jak najdłużej się da, bo nie chce się narazić ani taksówkarzom, ani amerykańskiej korporacji. To nie pierwszy raz, kiedy partia Jarosława Kaczyńskiego ma problem ze stanięciem po stronie społecznej w starciu z wielkim biznesem.
W październiku zeszłego roku do Ministra Infrastruktury Andrzeja Adamczyka napisała ambasadorka USA w Polsce Georgette Mosbacher. Według doniesień medialnych miała domagać się zaprzestania prac nad ustawą. Jej prawo. Ale leżący na co dzień plackiem przed Amerykanami rząd raczej nie będzie miał ochoty na konflikt. O stosunku polskiego rządu do Ubera świadczy także wspólna konferencja prasowa, na której ogłoszono inwestycje tego przedsiębiorstwa pod Krakowem. Niewiele firm może liczyć na tak ciepłe przyjęcie w ministerialnych budynkach.
czytaj także
Taksówkarze z całej Polski mają 8 kwietnia zablokować Warszawę. Podobne protesty już się odbywały i nie przynosiły żadnych skutków. Związkowcy twierdzą, że tym razem mobilizacja będzie większa. Pytanie oczywiście, czy protest nie odniesie skutku odwrotnego od zamierzonego – sympatia do taksówkarzy nie jest przecież w społeczeństwie zbyt duża, a w jej efekcie Warszawiacy będą musieli postać dłużej w korku. Poza tym czy jednorazowa blokada ulic stolicy może być skuteczna?
Czego właściwie taksówkarze się domagają? Przede wszystkim uregulowania statusu pośredników – tych, którzy zwykle zatrudniają kierowców Ubera. Nie godzą się także na proponowaną deregulację – rząd proponuje ułatwienia w dostępie do zawodu dla przewoźników; likwidację obowiązkowych szkoleń i egzaminów. Moim zdaniem dobrze byłoby również, gdyby Uber zostawiał kasę u nas, a nie transferował ją do Holandii.
Przyznaję, że sprzeciw taksówkarzy wobec Ubera przybiera formę, która może odstręczać. Skupienie na wyłapywaniu pojedynczych kierowców Ubera zwanych „lewusami”, bogu ducha winnych i pracujących po prostu po to, żeby mieć co do garnka włożyć. Czy obecny (przede wszystkim w internecie) antyimigrancki język, bo kierowcami Ubera są często Ukraińcy. Czy wreszcie, zdarzające się, co prawda incydentalnie, ale chętnie opisywane przez media, fizyczne ataki na uberowców (raczej przepychanki czy fizyczne zatrzymania niż brutalne pobicia).
Ukraińcy nie wyjadą do Niemiec. Ale nie dlatego, że w Polsce jest im dobrze
czytaj także
Z drugiej strony protesty mają swoje prawa, a neoliberalna kultura polityczna, którą serwowano nam przez ostatnie 30 lat, spowodowała, że protestujący często odbiegają od mitu znanego nam z lewicowych czytanek. Sprawa taksówkarzy dotyczy jednak nas wszystkich.