Prezydentem patriarchalnej Gruzji została kobieta, ale nie należy z tego wyciągać pochopnych wniosków. Salome Zurabiszwili jest jedynie jedną z wielu marionetek faktycznego zarządcy tego państwa Bidziny Iwaniszwilego.
Była szefowa gruzińskiej dyplomacji niespodziewanie wygrała i to ze sporą, dwudziestoprocentową przewagą drugą turę wyborów prezydenckich w Gruzji. Popierana była przez obóz władzy. Pokonała Grigola Waszadzego, który był kandydatem jedenastu partii opozycyjnych na czele z postsaakaszwilowskim Zjednoczonym Ruchem Narodowym. Czy wygrana Salome Zurabiszwili coś zmienia?
Kim jesteś, Salome?
Zurabiszwili teoretycznie była kandydatką niezależną. W rzeczywistości, gdyby nie pomoc partii rządzącej Gruzińskiego Marzenia i jej prezesa – szarej eminencji rządzącej Gruzją, Bidziny Iwaniszwilego – mogłaby przegrać z kretesem. W pierwszej turze, bez zaangażowania obozu władzy i aparatu państwa, zyskała raptem niecały procent więcej niż Waszadze (38,6 do 37,7 procent). Waszadze, wchodząc do drugiej tury, był niemal pewien zwycięstwa. Jednak stało się inaczej. Powodów było kilka, ale na pewno nie ten, że Gruzini nagle stali się postępowi i wybrali na głowę państwa kobietę.
Salome Zurabiszwili urodziła się we Francji jako potomkini gruzińskiej, antyrewolucyjnej emigracji, która opuściła kraj w 1921 roku w wyniku bolszewickiej nawały. Skończyła nauki polityczne w prestiżowym paryskim Sciences Po, studiowała też na amerykańskim Columbia University. Zna gruziński (chociaż Gruzini twierdzą, że niemiłosiernie go kaleczy), francuski, angielski, niemiecki i włoski. Za to będzie pierwszym prezydentem niepodległej Gruzji, który nie posługuje się językiem rosyjskim.
Większość życia przepracowała we francuskiej dyplomacji na różnych stanowiskach. W 2003 roku została ambasadorką Francji w Tbilisi. Jednak funkcję tę pełniła krótko, bo już w marcu 2004 roku nowy prezydent Micheil Saakaszwili zaprosił ją do swojego zespołu, proponując stanowisko ministra spraw zagranicznych. Madame Salome wynegocjowała z Rosjanami umowę dotyczącą likwidacji rosyjskich baz wojskowych w Gruzji: w Batumi, Achalkalaki i Waziani. Kilka miesięcy po sygnowaniu porozumienia Zurabiszwili została zdymisjonowana z powodu narastającego konfliktu pomiędzy nią a liderami partii.
Sierakowski w Cambridge: Spin-doktor Giedroyć odchodzi z partii?
czytaj także
Wtedy zmieniła front o 180 stopni i ze współpracowniczki Miszy stała się jego zażartą przeciwniczką, oskarżając go o autorytaryzm i niedotrzymanie obietnic wyborczych. W 2006 roku wystartowała w wyborach na burmistrza Tbilisi. Z początkowych ponad dwudziestu procent w sondażach udało jej się zdobyć niewiele ponad dwa.
Po nieudanym epizodzie z zakładaniem partii zapragnęła wziąć udział w elekcji prezydenckiej w 2013 roku, jednak gruzińska Centralna Komisja Wyborcza odmówiła rejestracji jej kandydatury, ponieważ nie spełniała wymogu nieprzerwanego zamieszkiwania Gruzji przez ostatnie pięć lat i posiadała podwójne obywatelstwo.
Z francuskiego zrezygnowała w 2018 roku, kiedy zdecydowała się po raz drugi zawalczyć o fotel prezydenta. Dwa lata wcześniej została deputowaną do gruzińskiego parlamentu, formalnie niezależną, de facto związaną z Gruzińskim Marzeniem.
Wszystkie ręce na pokład
Kiedy Zurabiszwili kilka miesięcy temu zadeklarowała udział w wyścigu prezydenckim, nie od razu mogła liczyć na wsparcie Marzycieli. Ekipa Bidziny dość długo hamletyzowała, nie mogąc się zdecydować czy poprzeć Salome, wystawić któregoś ze swoich liderów czy namówić do startu swojego szefa. Ten ostatni miał się ponoć wzbraniać od tego pomysłu rękami i nogami. Koniec końców zdecydowano się na wariant poparcia Zurabiszwili.
Koncepcja taka miała swoje plusy. Można było opowiadać o tym, jak to Gruzińskie Marzenie wspiera rozwój gruzińskiej demokracji. Odstępuje od wskazywania partyjnego nominata na najwyższy urząd w państwie. W rzeczywistości mogło sobie pozwolić na taki gest, gdyż kontrolowało parlament (posiada większość konstytucyjną). Ponadto w razie przegranej Salome mogło się wyłgać podkreślając, że przecież to nie była ich kandydatka.
czytaj także
Jednak słaby wynik Zurabiszwili w pierwszej turze uderzył rykoszetem w Marzycieli. Gruzini nie głosowali na Zurabiszili lub Waszadze. W rzeczywistości oceniali rządy Iwaniszwilego oraz decydowali o ewentualnym powrocie Saakaszwilego do kraju (od pięciu lat przebywa poza jego granicami; w Tbilisi został skazany na karę więzienia za nadużywanie władzy).
A rządy Marzycieli wypadają niezmiernie słabo. Gruzini są niezadowoleni z sytuacji gospodarczej w kraju (bezrobocie, niskie płace, deprecjacja waluty narodowej – lari, powszechne zadłużenie), jak również rozczarowani niespełnieniem obietnic wyborczych pomimo sześciu lat sprawowania władzy. Brak zwycięstwa w pierwszej turze i niska frekwencja były żółtą kartą pokazaną Bidzinie i jego zespołowi przez gruzińskie społeczeństwo, co przyznawali pokątnie sami Marzyciele.
Iwaniszwili nie mógł pozwolić sobie na prestiżową porażkę pomimo tego, że stanowisko prezydenta, którego kompetencje zostały znacznie ograniczone w wyniku ostatniej nowelizacji gruzińskiej ustawy zasadniczej, nie będzie miało większego znaczenia, oprócz funkcji reprezentacyjnych. Jednak Bidzina obawiał się, i zresztą słusznie, że wygrana kandydata opozycji może stać się swoistym psychologicznym przełomem w gruzińskiej polityce. Okazałoby się, że można pokonać Gruzińskie Marzenie i wywołać efekt kuli śnieżnej, który mógł skutkować przedterminowymi wyborami parlamentarnymi.
czytaj także
Poza tym Waszadze deklarował, że jako prezydent ułaskawi Saakaszwilego, co oznaczałoby jego powrót do Gruzji. On sam zapewniał, że nie interesują go żadne formalne stanowiska. Jednak mało kto mu wierzył. Nawet jeśli nie sprawowałby żadnej funkcji to mógłby zarządzać krajem z tylnego siedzenia, analogicznie do tego, co robi Bidzina Iwaniszwili. Aby wesprzeć Zurabiszwili, na plakatach wyborczych pojawił się sam Iwaniszwili oraz premier i przewodniczący parlamentu.
Salome-marionetka?
Opozycja nie uznała zwycięstwa Salome Zurabiszwili. Stwierdziła, że wybory zostały sfałszowane. Grigol Waszadze i Micheil Saakaszwili stwierdzili, że Gruzja nie ma prezydenta. Zażądali rozpisania przedterminowej elekcji do gruzińskiej legislatywy. Waszadze na wiecu opozycji w Tbilisi, w którym uczestniczyło około 25 tysięcy osób, dał obozowi władzy czas do 16 grudnia na odniesienie się do żądań opozycji.
Liczne zastrzeżenia do przebiegu wyborów zgłosiła międzynarodowa misja obserwacyjna, która uznała, że wszakże kandydaci mogli prowadzić kampanię w sposób nieskrępowany i konkurencyjny, jednak była ona również niezmiernie spolaryzowana, pełna agresji, ataków na konkurentów oraz nierówna. Do tego kandydatka obozu władzy wspierana była zasobami administracyjnymi państwa.
Nic nie wskazuje na to, żeby Salome Zurabiszwili miała odegrać jakąkolwiek znaczącą i niezależną rolę na gruzińskiej scenie politycznej. Jej zadanie nie sprowadzi się nawet do pilnowania tuskowego żyrandola. Będzie zwykłą paprotką. Dlatego okrzyki radości progresywnych środowisk w Gruzji i poza granicami kraju z powodu wyboru kobiety na teoretycznie najwyższy urząd w państwie są przedwczesne.
Poza tym trudno doszukać się w politycznej biografii Salome postępowych poglądów. W kampanii przedwyborczej nie zdecydowała się nawet na spotkanie z gruzińskimi organizacjami kobiecymi. Przez swoich przeciwników była atakowana za rzekomy katolicyzm (w rzeczywistości podkreślała, że jest prawosławna), poparcie dla małżeństw homoseksualnych (bynajmniej nigdy nic w tej sprawie nie zrobiła) czy legalizacji marihuany (raczej sceptycznie odniosła się do decyzji Gruzińskiego Sądu Konstytucyjnego o umożliwieniu posiadania niewielkiej ilości tego miękkiego narkotyku na własnych użytek i niekarania za to oraz pomysłu Gruzińskiego Marzenia o hodowaniu marihuany medycznej w Gruzji i jej eksportowaniu).
Dlatego pusty śmiech może budzić jej wypowiedź o tym, że Bidzina Iwaniszwili na spotkaniu powyborczym z nią, wyraził zgodę, żeby była niezależną prezydentką. Jej kompetencje będą zbliżone do uprawnień prezydenta Niemiec, czyli czysto reprezentacyjne. Zostanie pozbawiona nawet wpływu na kwestie obronności z powodu likwidacji przy głowie państwa Narodowej Rady Bezpieczeństwa.
Będzie miała prawo weta, ale na niewiele może się ono zdać, gdyż GM w parlamencie ma większość konstytucyjną. Poza tym można wątpić również w jej talenty dyplomatyczne. W kampanii wyborczej przy okazji dziesiątej rocznicy wybuchu wojny gruzińsko-rosyjskiej wypaliła, że winę za jej rozpoczęcie ponosi Gruzja i jej ówczesny prezydent Micheil Saakaszwili. Zniesmaczeni jej wypowiedzią byli nawet politycy GM. Chciała skrytykować nazbyt emocjonalną politykę Saaki, a sama wykazała się brakiem profesjonalizmu i dała opozycji przestrzeń do używania sobie. Wszystko to źle wróży prezydenturze Zurabiszwili.
czytaj także
Opozycja postsaakaszwilowska jej wprost nie znosi, oskarżając ją o prorosyjskość, co niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Obydwa obozy polityczne są prozachodnie i liberalne gospodarczo, z tą różnicą, że GM opowiada się również za normalizacją stosunków z Moskwą i prowadzi trochę bardziej prospołeczną polityką ekonomiczną.
Wybór Salome Zurabiszwili na prezydentkę Gruzji nie ma większego politycznego znaczenia. Opozycja jeszcze kilka tygodni pofuczy i będzie nabzdyczona, ale koniec końców de facto, jeśli nawet nie de iure, uzna jej wybór na głowę państwa. ZRN ma świadomość, że nie ma ani środków finansowych ani wystarczającego poparcia społecznego, aby doprowadzić do powtórki scenariusza z 2003 roku. Marzycieli od władzy może odsunąć li tylko głęboki kryzys gospodarczo-finansowy bądź nowa siła na gruzińskiej scenie politycznej. Zurabiszwili będzie raczej biernie się przyglądała wypadkom w kraju, nie mając ani narzędzi, ani kompetencji do tego, aby odgrywać jakkolwiek aktywną i konstruktywną rolę. Jeśli stałoby się inaczej, byłoby to wielkie zaskoczenie dla wszystkich aktorów gruzińskiej polityki, jak i społeczeństwa.