Niestosowne maile z podtekstem seksualnym, zachowanie przekraczające granice profesjonalizmu oraz nadużywanie stanowiska i władzy – tak wyglądają kontakty profesora ze studentkami w jednej z najdroższych amerykańskich szkół prywatnych w czeskiej Pradze. Materiał partnerskiego serwisu A2larm.cz.
„Chciałem tylko powiedzieć, że wczoraj wyglądałaś apetycznie, jak cukiereczek (który mógłbym połknąć w całości! Uspokój się, moje bijące serce…). Gdybyśmy w każdą środę wieczorem byli sami, nie jestem pewien, czy potrafiłbym się opanować i nie rzucić na ciebie, kiedy rozszaleją się wiosenne potoki… Niestety, muszę się opanować (dlatego nie musisz się martwić), ponieważ już sama myśl o tym, jak stalowe drzwi zamykają się z trzaskiem za nami in flagrante delicto albo o tym, że nakrywa nas zakłopotana sprzątaczka, wystarcza, żeby moje pożądanie przygasło, zmieniło się w mdły płomień (o ile jednak nie zaczniesz nosić swojej krótkiej spódniczki – wtedy po prostu wrzucę klucze w szczelinę między drzwiami, żeby nie ryzykować, że ulegnę nieprzezwyciężonemu pożądaniu)”.
Te pseudopoetyckie zdania napisał wiosną 2016 roku studentce Uniwersytetu Anglo-Amerykańskiego w Pradze Oldze Knežević jej profesor literatury i teorii społecznej. Otwarcie seksualne wiadomości były zwieńczeniem ciągnącego się przez wiele miesięcy przekraczania granic, jakiego dopuszczał się wobec niej profesor tej prywatnej uczelni. Były też finałem manipulatorskich zachowań, którymi powoli, lecz cierpliwie urabiał swoją studentkę tak, żeby była wobec niego niemal bezgranicznie lojalna.
– Minęły lata zanim zrozumiałam, co się dzieje. Kiedy sobie to uświadomiłam, wszystko stało się nagle zupełnie jasne. Przedtem był w naszej relacji mentorem, figurą ojca i nauczycielem, który specjalnie troszczy się o swoich najlepszych studentów – opisuje Olga z nieskrywanym rozdrażnieniem rysującym się na twarzy. – Byłam strasznie naiwna – podsumowuje z rozgoryczeniem.
Obiektem niestosownego zachowania profesora stała się również jej koleżanka Tyler. Kilka miesięcy temu obie zdecydowały się działać. Zebrały się na odwagę, opisały swoje doświadczenia i złożyły zażalenie na uczelni. Od tej pory nie wydarzyło się właściwie nic: jedynie seria przeciągających się „dochodzeń”, zła komunikacja ze strony władz uczelni oraz komisji badającej sprawę, nieprzejrzyste i niekonsekwentne działania uniwersytetu. Dlatego kobiety zwróciły się do redakcji A2larm.cz, opowiadając jej swoje historie, udostępniając dowody, oświadczenia oraz korespondencję mailową.
czytaj także
Poszukiwania figury ojcowskiej
Olga przeprowadziła się do Pragi po skończeniu studiów licencjackich w Toronto. Jej rodzinę sprowadziła do Kanady wojna w byłej Jugosławii, więc powrót do Europy stanowił też dla niej okazję do zastanowienia się nad własną tożsamością. Olga wybrała Uniwersytet Anglo-Amerykański, ponieważ spodobała jej się szeroka oferta kursów z dziedzin, którymi chciała się zajmować – przede wszystkim w obszarze filmoznawstwa. Została przyjęta szybko, bez żadnej rozmowy rekrutacyjnej. Kiedy przeprowadziła się już do Pragi okazało się, że oferta kursów na uniwersytecie została wyraźnie ograniczona, a większość wybranych zajęć musi konsultować osobiście z dziekanem – Tonym Ozuną.
– Zaskoczyło mnie to, bo w Toronto wszystko wyglądało inaczej. Na zajęcia zapisywaliśmy się online. Jeśli znajdowały się w ofercie, to nie trzeba było prowadzić żadnych debat na temat ich uruchomienia – mówi.
W tym samym czasie młoda studentka spotkała się po raz pierwszy ze swoim nowym profesorem, mężczyzną, który miał znacznie wpłynąć na wszystkie jej lata uniwersyteckie.
– Zwracał na mnie dużą uwagę, czułam się częścią jakiejś elity. Najpierw wyszedł z prywatną propozycją, żeby mówić mu po imieniu, potem zaczął mnie uwodzić długimi, intymnymi mailami. Wiedział, co robi.
Według Olgi zastanawiające jest to, że większość zajęć, które prowadził, była związana z kwestiami seksualnymi: zajmował się poliamorią, niestandardowymi związkami, dewiacjami seksualnymi, problemami rodzinnymi.
– Za każdym razem, kiedy tylko się dało, wcisnął ten temat do dziedziny, która była z nim zupełnie niezwiązana. Zaskakujące było, jak często informował o nieistotnych dla danej dziedziny pikantnych szczegółach. Znał każdy soczysty detal z życia jakiegokolwiek myśliciela, do tego stopnia, że zahaczało to o obsesję – opisuje Olga. – Rozumiał dobrze, że w ten sposób może łatwiej wzbudzić zainteresowanie u młodych ludzi, bo w tym wieku sporo myślimy o seksualności, intymności, związkach w ogóle.
Ich relacja toczyła się w ten sposób przez kilka lat. Olga twierdzi, że flirt zawsze inicjował profesor. Ona jako studentka nie potrafiła być na tyle silna, żeby zerwać z nim kontakt czy zażądać innej komunikacji. W 2015 roku na ich pierwszym prywatnym spotkaniu profesor przyznał, że miał kontakty seksualne z jedną ze swoich studentek i utrzymywał, że Olga jest jedyną osobą, której może o tym powiedzieć.
– Zrobił ze mnie de facto powierniczkę jego sekretnego związku, mimo że wcale nie chciałam się nią stać.
czytaj także
W tym czasie zmienił się też charakter ich maili. Nauczyciel zaczął niepozornie zmieniać ton na dużo bardziej intymny.
– Pochwalił moją opaleniznę i powiedział, że pragnie usłyszeć, jak mówię po bośniacku. W wyrafinowany sposób podważał też związek z moim chłopakiem, sugerował, że sam jest dużo lepszym, bardziej wysublimowanym partnerem. Już prawie skończyłam studia i zaczęłam pracować na cały etat w bibliotece uniwersyteckiej, tuż obok sali, w której wykładał. Cały czas starałam się odrzucać jego propozycje tak, żeby go nie rozzłościć – mówi Olga.
Przyznaje również, że nie potrafiła wystarczająco stanowczo sprzeciwić się takiemu zachowaniu.
– Sam na sam spotkaliśmy się tylko dwa razy. Na drugim spotkaniu poprosił mnie, żebym szczegółowo opowiedziała mu o swoim życiu seksualnym. I w końcu to zrobiłam. Chciałam go zadowolić – mówi trochę nerwowo i widać, że dzisiaj zupełnie nie rozumie, dlaczego wtedy na to pozwoliła.
Profesor nie jest żadnym psychologiem, ale mimo to, jak mówi Olga, potrafi dobrze manipulować innymi.
– Stosuje bardzo złożoną metodę pewnego rodzaju „opieki psychologicznej”, która obejmuje zainteresowanie historią rodzinną, życiem seksualnym czy predyspozycjami psychologicznymi. Potem na ich podstawie rozwija relację, trwa to przez lata. Kiedy wyczuje, kogo potrzebują oplatane w ten sposób studentki, odgrywa tę właśnie rolę i w ten sposób buduje ich lojalność i zaufanie, często właśnie dzięki kombinacji roli mentora i ojca zastępczego. Może to właśnie to umożliwia mu taki rodzaj manipulacji, dzięki któremu długo nie postrzegamy jego zachowania jako szkodliwego, niemoralnego, nieetycznego i nie chcemy go nigdzie zgłosić – zastanawia się głośno Olga.
Dzisiaj Olga ma dziecko ze swoim chłopakiem. Z oskarżonym profesorem spróbowała się spotkać i wyjaśnić ich relację tylko raz, ale ta konfrontacja zakończyła się niepowodzeniem.
– Dokładnie wie, jak zranić osoby, które zna. Byłam wtedy tuż po porodzie i nerwowo tłumaczyłam mu, co przeszkadzało mi w przekraczaniu granic z jego strony. I tak udało mu się poniżyć mnie jeszcze po raz ostatni i wywołać wrażenie, że sama jestem wszystkiemu winna. Byłam świeżo upieczoną matką i nieprawdopodobnie zranił mnie twierdzeniem, że… i tak go kochałam. I podobnymi. Tłumaczył, że powinnam była sama bronić swoich granic, że jesteśmy dorośli i to mój problem, że projektowałam na niego ojcowską figurę, że moje zachowanie go zwodziło. Te słowa ogromnie mnie zraniły. Kiedy zaprotestowałam i powiedziałam mu, że sposób, w jaki wykłada i traktuje studentki jest po prostu toksyczny i szkodliwy, strasznie się obraził. Podobno w ciągu dwudziestu lat praktyki nikt nie powiedział mu niczego podobnego. Rzucił mi w twarz, że skoro jestem tak przewrażliwiona, to nie powinnam w ogóle studiować. Według niego wielcy myśliciele, za jakiego sam się uważa, nie muszą wysyłać sygnałów ostrzegawczych. Porównał się do Marksa i Jezusa. Serio, nie żartuję. I on też nie żartował.
Właśnie po tym spotkaniu Olga ostatecznie zdecydowała, że powinna to wszystko zgłosić.
czytaj także
Nie jesteś jedyna
Ofiarą niestandardowego zachowania ze strony tego profesora nie była tylko Olga. Również Tyler coś o nim wie. Obie studentki spotkały się de facto przez przypadek, w bibliotece uniwersyteckiej. Pracuje tam bowiem dziewczyna Tyler, z którą przyjaźni się Olga.
– Narzekałam na uniwersytet, a kiedy padło „jego” imię, Olga spojrzała na mnie ze strasznym niesmakiem. Zaczęłyśmy rozmawiać i okazało się, że jej doświadczenia są bardzo podobne do moich, tyle że w jej przypadku wszystko zaszło dużo dalej.
Tyler po raz pierwszy do Czech przyjechała w 2014 roku. Na Uniwersytet Anglo-Amerykański dostała się w ramach wymiany studenckiej. Profesora spotkała po raz pierwszy, kiedy miała 19 lat. Bystra studentka od razu wpadła w oko pedagogowi, który przed całą grupą wychwalał jej pracę. Robił w sposób, który dla Tyler nie był zupełnie standardowy.
– Szybko zrozumiałam, że sposób, w jaki podchodził do mojego krótkiego pobytu na uczelni, nie był niczym wyjątkowym. Wybieranie ulubionych studentek, budowanie poczucia ważności i wpływu, opierającego się na specjalnej, pełnej zaufania relacji między nimi a profesorem było stałą częścią jego praktyki „pedagogicznej”.
Tyler dodaje, że przez pewną chwilę myślała, że nieformalne relacje między studentami i profesorami są w Europie czymś powszechnym i w pewnym sensie była wdzięczna za uwagę, jaką w profesorze wzbudziła.
– Później wyjechałam. Ale utrzymywałam kontakt ze szkołą i z profesorem, planowałam powrót do Pragi. Nasze maile znajdowały się często na granicy między sferą prywatną a profesjonalną. W 2016 roku spotkaliśmy się ponownie w kawiarni, którą nazywał swoim biurem. Podczas rozmowy pojawiły się pytania dotyczące mojego życia prywatnego czy nastroju, czym w ogóle nie chciałam się zajmować. Nie było to dla mnie ważne.
Z czasem zajęcia prowadzone przez profesora D., na które Tyler jako studentka AAU musiała uczęszczać, stały się dla niej skrajnie nieprzyjemne.
– To, co mówił, zawsze miało jakieś tło seksualne. Jego wywody zawsze kierowały się na jego życie intymne, potrafił publicznie wychwalać poliamorię, tęsknie mówił o tym, że chciałby mieć kilka kobiet. Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego musimy wysłuchiwać tego na zajęciach.
Kiedy podczas jednej lekcji rozmawialiśmy o T. S. Eliocie, powiedział, że jedna z jego dziewczyn była o 38 lat młodsza od niego.
– Spojrzał na mnie znacząco, a ja uświadomiłam sobie, że taka sama różnica wieku jest między nami. Było to nieprzyjemne. Kiedy pozostali studenci skarżyli się później, że ta uwaga była nie na miejscu, powiedział, że powinni zająć się własnymi sprawami.
Kiedy prawił o różnicach między kobietami a mężczyznami, jako przykład podawał siebie i swoją żonę. Przykład? Podczas gdy ona chce się do niego przytulać, on chce, żeby zrobiła mu loda.
– Tacy są mężczyźni – mówił ze śmiechem. Tylko że dla nas nie było to ani trochę śmieszne – mówi zniesmaczona Tyler.
– Aluzje do mojej osoby były coraz częstsze, nawet koledzy zdążyli to zauważyć. Mówili, że jego zachowanie w stosunku do mnie jest co najmniej niestandardowe. Wycofałam się, bo jego zajęcia były dla mnie skrajnie nieprzyjemne i stresujące. Momentem kulminacyjnym był koniec roku, kiedy przed całą grupą powiedział z kpiną, że musimy skończyć punktualnie, żeby nie zdenerwować mojej dziewczyny – bibliotekarki. Wtedy spojrzał w moim kierunku i intensywnie zmierzył mnie wzrokiem. Czułam się strasznie zażenowana, również dlatego, że ukrywałam przed nim swój związek z dziewczyną, bibliotekarką, właśnie ze strachu, że mógłby mnie kiedyś publicznie wyśmiać.
Tyler nie mówiła wtedy publicznie o swojej orientacji seksualnej. Profesor wbrew jej woli „wyautował” ją przed całą grupą. Chociaż koledzy ze studiów często wspierająco zwracali uwagę, że zachowanie profesora w stosunku do niej jest co najmniej bardzo nieadekwatne, Tyler wspomina ten okres jako czas niepokoju i dominującego poczucia, że sama jest paranoiczką. Dopiero kiedy spotkała Olgę, dowiedziała się, że nie jest jedyną ofiarą, i że takie zachowanie profesora może zajść jeszcze dalej.
Historia się powtarza
Pierwsze wzmianki o mechanizmie dziwacznych praktyk pedagogicznych na Uniwersytecie Anglo-Amerykańskim pochodzą już z 2013 roku. Wtedy ukazał się artykuł Když flirtování zajde moc daleko (Kiedy flirtowanie zajdzie za daleko), w którym dwie studentki zwierzają się z niemiłych doświadczeń na uczelni. również wtedy mówiło się o niestosownym zachowaniu ze strony pedagogów i pracowników szkoły.
Jedna kobieta, Isabel, opisuje po latach, jak bezsilnie się czuła, kiedy jeden z pracowników uniwersytetu znalazł w jej zgłoszeniu na uczelnię jej numer telefonu i zaczął zapraszać ją na randki. Nachalne pytania na temat jej życia prywatnego, długie spojrzenia na dekolt, „przypadkowe” dotyki, prezenty, których sobie nie życzyła, a do tego ciągłe poczucie, że jej zdystansowany stosunek do wykładowcy odbije się na jej życiu studenckim. Mimo że kilka razy jasno zaprotestowała, nieprzyjemne sytuacje wciąż się powtarzały. Inny profesor kontaktował się zaś z jej koleżanką nawet o drugiej w nocy, zadając nieprzyjemne i sprośne pytania. Po jakimś czasie okazało się, że nieadekwatnego zachowania doświadczyło mnóstwo studentek. Kiedy pojawił się pomysł, żeby opisać wszystko we wspólnym tekście, wiele z nich wycofało się z obawy o swoją przyszłość na uczelni. Bały się.
Było to na wiele lat przed #metoo. Nie było jeszcze debaty społecznej na temat czego, czym jest molestowanie seksualne. Pierwszą wersję swojego oskarżenia kobiety wysłały dziekanowi Tony’emu Ozunie, ostatecznie spotkały się też z rektorem AAU Alanem Krautstenglem. Zaprosił je do biura i ku ich zaskoczeniu dokładnie wiedział, których pedagogów opisują. Znał ich przypadki, nawet wiedział o wiele więcej. Ale otwartego flirtowania, relacji seksualnych czy faworyzowania „ulubionych” studentek nie uważał za problem.
Po opublikowaniu wspomnianego artykułu na uniwersytecie zmieniły się regulacje dotyczące molestowania seksualnego, ale i tak nikt nie zajął się przypadkiem Nadi i Isabel. Kiedy dzisiaj obie kobiety wspominają okres po opublikowaniu tekstu, nie czują się zbyt dobrze.
– Nic się nie wydarzyło. Ten profesor zachowywał się w stosunku do mnie tak samo jak wcześniej. AAU troszczył się przede wszystkim o swój wizerunek, a nie o to, jak na uczelni czują się studentki. Nie istnieje tu de facto bezpieczna przestrzeń, a każde niestosowne zachowanie ze strony profesora jest bagatelizowane albo zamiatane pod dywan. Dziś często się zastanawiam, jak to możliwe, że szkoła nie interesuje się tym, czy studentki nie boją się na przykład, że ubranie, jakie założą, będzie postrzegane jako jednoznaczna forma zgody na molestowanie ich.
Ta sprawa dotyczyła też innych osób, ale władze uczelni nie przeciwstawiły się przemocowemu zachowaniu swoich pracowników. Podobna sytuacja powtarza się również dzisiaj.
czytaj także
Zrzucić winę na ofiarę
Obie studentki już w marcu napisały swoje zażalenie i skonfrontowały z nim władze uczelni. Szczegółowo opisują w nich, jak zachowywał się w stosunku do nich profesor i jakie miało to dla nich konsekwencje. Ich oświadczenia wsparł również inny student, który potwierdza toksyczne zachowanie profesora w stosunku do studentek. Chce jednak pozostać anonimowy.
Władze uczelni twierdzą, że zajmują się sprawą, jednak ich praca nie przynosi żadnych rezultatów. Istnieje komisja, która ocenia sytuację, ale z oświadczenia szkoły jasno wynika, że nie uważa zachowań swojego pracownika za niegodziwe. Sam dziekan Tony Ozuna na bezpośrednie pytania dotyczące profesora odpowiedział nam bardzo mgliście, odsyłając do osób, które podobno zajmują się skargą Olgi i Tyler. Osoby te były jednak oburzone faktem, że studentki zwróciły się do nas i z rozdrażnieniem zasypały je kolejnymi pytaniami o to, co i dlaczego nam wysłały. Sam przewodniczący komisji, który od miesięcy bada sprawę, uważa napastliwe zachowanie wybitnego pedagoga uczelni za jedynie za nieprzyjemne, ale nie naganne. Pojawiają się również spekulacje, że powodem krycia dziwacznego, toksycznego zachowania jest też fakt, że profesor, o którym mowa, może pochwalić się prestiżowym tytułem, dzięki któremu program nauk humanistycznych utrzymuje akredytację na uniwersytecie.
Tymczasem kodeks szkoły, tak samo jako dokument wewnętrzny pt. „Sexual harrasment policy” dają zupełnie inną interpretację zachowania profesora niż interpretacja komisji etycznej. Mowa w nim o tym, że oprócz wyraźnych aluzji, molestowania werbalnego i niechcianego kontaktu fizycznego za niechciane zachowanie można uważać również presję psychiczną. W dokumencie informuje się też o tym, że studenci i studentki mają prawo zgłosić się o pomoc do uczelni w sytuacji, kiedy na uczelni panuje nieprzyjemna, nieprzyjazna w stosunku do nich atmosfera, utrudniająca im naukę.
Historia Olgi i Tyler spełnia dokładnie to kryterium. Nachalne zachowania o zabarwieniu seksualnym ze strony profesora przerwały studia Tyler, która nie potrafiła dokończyć jednego z jego ostatnich przedmiotów, w ramach którego. pod pozorem zadania domowego, skrywała się konieczność opowiadania o swoim życiu seksualnym i intymnym. Tyler nie potrafiła tego zrobić.
Rokicka: Ostatni rok był dla kobiet w Polsce czasem niepewności i strachu
czytaj także
W dokumencie określającym zasady studiowania i relacji na uczelni jest również napisane, że studenci nie mogą mieć poczucia, że mogą dostać dyplom czy zdać egzamin w zamian za seks.
– Ale ja przez ostatnie lata miałam właśnie takie wrażenie – mówi Tyler, która całą sprawę przepłaciła zdrowiem psychicznym, utratą pewności siebie i poczucia własnej wartości. Teraz stara się dokończyć studia, ale nie jest to łatwe. – Przyjechałam do Pragi wierząc, że znajdę tu dobrą szkołę. Zamiast tego AAU stała się synonimem niewyobrażalnego stresu i poniżenia. Tyle że ja nie mogę pozwolić sobie na przeniesienie się na nową uczelnię i zaczynanie jeszcze raz. Nie mam na to pieniędzy, muszę skończyć studia, zachować wizę. Nie mam innej możliwości. Ale równie ważne jest dla mnie to, żeby podobnych rzeczy, jakie przydarzyły się mnie i Oldze, nie doświadczały kolejne studentki i studenci – podsumowuje Tyler.
Wątpliwości, których nikt nie wymaże
Obie kobiety szukają teraz innych ofiar molestowania za murami AAU. Od chwili złożenia zażalenia na uczelni minęło pół roku, ale kobiety nie doczekały się reakcji ze strony uczelni, czując się zignorowane i głęboko sfrustrowane. Tak zwróciły się do redakcji A2larm.cz.
Członkowie komisji badającej sprawę na uczelni natychmiast zarzucili je kolejną falą krytyki, włącznie z wygrażaniem prawnikami. Uczelnia ewidentnie stara się zamieść całą sprawę pod dywan. Na nasze pytania nikt nie udzielił konkretnych odpowiedzi, a rozmowa została za każdym razem skierowana na Olgę albo Tyler. To oczywiście potęguje poczucie winy w obu kobietach, które w rezultacie wieloletniego stresu często zastanawiają się nad własną rolą w całej sprawie. Kiedy rozmawiamy dzisiaj z Olgą, w głowie kłębią jej się różne myśli:
– Już od początku mogłam zachowywać się inaczej… Ale w naszej historii jest wiele typowych rzeczy, które dotyczą nadużywania pozycji wykładowców, presji psychicznej wywieranej na studentki i podstępnego molestowania seksualnego, którego nie można od razu jasno zidentyfikować. Wiem, że byłam młoda, wrażliwa i naiwna. Ale na początku naprawdę myślałam, że przyczyną zainteresowania moją osobą są moje dobre wyniki w nauce. Chciałam sprostać wymaganiom, które zostały przede mną postawione. Dzisiaj już nie wiem, czy naprawdę byłam kiedyś dobrą studentką uczelni, którą wybierałam z takim entuzjazmem.
**
Autorki dziękują Věrze Novákovej za konsultację prawną. Tekst ukazał się na portalu A2larm.cz. Z czeskiego przełożyła Olga Słowik.