Rząd Morawieckiego po rekonstrukcji może łączyć represyjność prawicowych jakobinów z pragmatyzmem epoki thermidora. Komentuje Michał Sutowski.
Tak, to jest prawdziwa rekonstrukcja. Zmienia układ sił w rządzie, może realnie usprawnić jego działanie, a cały obóz PiS, z pewnymi zastrzeżeniami, skonsolidować. Nie trzeba też dodawać, że opozycja ma teraz jeszcze większy problem niż dotychczas. Ale po kolei.
Jarosław Kaczyński postanowił zostać naczelnikiem nie na pokaz i na parady wojskowe – co ponoć podpowiadali mu jeszcze w grudniu towarzysze z zakonu PC – lecz tak naprawdę.
W zrekonstruowanym rządzie Morawickiego naczelnik sprawy wojskowe i wewnętrzne obsadził najwierniejszymi z wiernych. Wszedł tym samym w buty Piłsudskiego, a potem także Jaruzelskiego (który w rządzie Mazowieckiego zainstalował własnych zaufanych: Kiszczaka z Siwickim), a potem też… Wałęsy z jego resortami prezydenckimi.
Sutowski o Morawieckim: Naczelnik kieruje, technokrata rządzi
czytaj także
Na gospodarce Kaczyński się nie zna, ale wierzy, że zna się Morawiecki – więc niech robi tak, żeby było dobrze. Za to w sprawach bezpieczeństwa (odmieniane przez kilka przypadków w krótkiej mowie premiera) kluczowi ministrowie mają być pasem transmisyjnym woli Prezesa.
Czy to coś nowego? Owszem, bo Antoni Macierewicz uporczywie grał na siebie, budował quasi-prywatne struktury (WOT) i organizował własny elektorat: od frakcji „smoleńskiej” po beneficjentów sowitych podwyżek i ułatwionych ścieżek awansu w armii. Ciekawą kwestią pozostaje, czy nowy minister obrony Mariusz Błaszczak zaanektuje dla Prezesa zbudowane przez Macierewicza aktywa.
Trudno natomiast uwierzyć, by Błaszczak zdołał odmienić obecną, naiwnie proamerykańską linię polityczną MON. Po raz kolejny okazuje się, że układ sił w Polsce, rządzie i partii jest dla Kaczyńskiego ważniejszy od układu sił i miejsca Polski w Europie.
Na to samo wskazuje wymiana szefa MSZ. Profesor Jacek Czaputowicz ma ładne karty w biografii, a studenci wspominają go jako kompetentnego wykładowcę teorii stosunków międzynarodowych. Można się spodziewać, że nie będzie plótł dyrdymałów o cyklistach, wegetarianach i San Escobar.
Problem w tym, że główny odcinek zadań dla polskiej polityki zagranicznej to dziś Unia Europejska, a nowy minister nie tak dawno zasłynął desperacką obroną ataku PiS na Trybunał Konstytucyjny. To niekoniecznie dobra rekomendacja dla kogoś, kto miałby ratować pozycję Polski w UE.
czytaj także
Idąc dalej, usunięcie ministra Szyszki i zastąpienie go pragmatycznym fachowcem i niezłym organizatorem to z pewnością dobry ruch wizerunkowy. Nowym ministrem środowiska będzie dotychczasowy szef Komitetu Stałego RM Henryk Kowalczyk, który sprawnie ogarniał ustawodawstwo gospodarcze rządu.
Szyszko jak mało kto nadawał się na karykatury i choć stało za nim silne lobby leśno-klerykalne, to jednak w dość zgodnej opinii odstraszał elektorat inny niż twarde jądro PiS. Dodatkowo jego ułańska fantazja narażała Polskę na bezsensowne konflikty z UE (niewykonanie wyroku Trybunału Sprawiedliwości!), z których premier Morawiecki rakiem musiał się wycofywać. Czas pokaże, czy zamiana Puszczy Białowieskiej w plantację desek była pomysłem strategicznym, czy chodziło w nim tylko o kasę paru leśników, ich córek i znajomych. Jak na zmianie szefa resortu wyjdzie polska przyroda, trudno dziś zatem powiedzieć – można się natomiast spodziewać płynnego podporządkowania polityki środowiskowej planom gospodarczym rządu zamiast interesom jednej tylko branży.
czytaj także
Najmniej politycznych (w sensie układu sił) niewiadomych wiąże się z resortami gospodarczymi. Nowa ministra finansów Teresa Czerwińska to ceniona ekspertka, lojalna wobec premiera Morawieckiego. Można przyjąć, że obydwa nowe resorty – Przedsiębiorczości i Technologii (Jadwiga Emilewicz) oraz Inwestycji i Rozwoju (Jerzy Kwieciński) również obsadzone przez ludzi z dotychczasowej „drużyny Morawieckiego” będą odpowiadać za kluczowe filary wizji gospodarczej premiera: „podażową” politykę przemysłową i „popytowe” programy stymulujące wzrost. Podział zadań przecina podział na „rynek” i „państwo”, ale to akurat mieści się w założeniach tzw. Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju.
czytaj także
A czy w praktyce wyjdzie z tego Polska mniej silosowa i państwo mniej teoretyczne – to również zagadka na przyszłość.
Wreszcie – resort zdrowia. Ministrowi Radziwiłłowi z pewnością nie pomógł folwarczny stosunek do podległej mu dziedziny. Trwający protest rezydentów ujawnia sprzeczności w systemie ochrony zdrowia (jak rząd więcej zapłaci młodym lekarzom, to może na dłuższą metę przestaną wyjeżdżać za granicę i przestaną zarzynać się w nadgodzinach, ale wtedy zabraknie rąk i głów do pracy dziś, a kolejki wydłużą się dramatycznie), których nie da się rozwiązać przepchniętą kolanem ustawą, modlitwą ani nawet przelewem z budżetu państwa.
czytaj także
Tak złożona sfera wymaga bowiem negocjacji i porozumienia wielu silnych i świadomych swych interesów aktorów: administracji i podmiotów prywatnych, lekarzy i pielęgniarek, reszty personelu medycznego, pacjentów. Chciałoby się wierzyć, że zmiana w resorcie to sygnał, że rząd o służbie zdrowia zamierza rozmawiać, a nie wygłaszać kazania.
Co z tego wszystkiego wynika dla polskiej sceny politycznej?
Jarosław Kaczyński – na to wygląda – odsunął w cień najbardziej samodzielnego z polityków obozu władzy. Antoni Macierewicz ma wiernych wyznawców i wielkie ambicje, ale przy sondażach PiS na poziomie czterdziestu kilku procent trudno sobie wyobrazić kopanie przez niego dołów pod Kaczyńskim.
czytaj także
Przesunięcie akcentów na „pragmatyzm i fachowość” na niwie gospodarczej otwierają szansę uczynienia „drużyny Morawieckiego” silnym podmiotem politycznym w ramach „dobrej zmiany”, do którego wyraźnie wdzięczy się prezydent. Po rezygnacji z samodzielnej pozycji politycznej Andrzej Duda może próbować „rzeźbić dobrą zmianę” (cyt. za Ludwik Dorn) wspólnie z narodowo-konserwatywnym technokratą na czele rządu.
Na poziomie wizerunkowym rekonstrukcja tego rządu bardziej odpowiada – biorąc za punkt odniesienia prawicowe media – opcji tygodnika „Do Rzeczy” niż portalowi braci Karnowskich, marginalizuje zaś smoleńsko-spiskową „Gazetę Polską”. Nacjonalistyczno-konserwatywny projekt silnego państwa – o ile nie wywróci się gospodarczo na jakimś szoku zewnętrznym, względnie podporządkowane władzy sądy nie wystraszą inwestorów na dobre – może być dla polskiej klasy średniej pociągający, zwłaszcza że marginalizacja Polski w UE może dokonywać się wedle modelu gotowanej żaby.
czytaj także
Skojarzenia z Gierkiem w krótkiej mowie premiera Morawieckiego nie są od rzeczy: rząd zjednoczonej prawicy jako rząd zjednoczonych Polaków, pracujący na rzecz poprawy losu wszystkich rodaków, aby Polska była wielka i jak najsilniejsza… Tamten projekt „drugiej Polski” był dla większości Polaków (sorry, antykomuniści) atrakcyjny; zabuksował na aspiracjach rozbudzonych silniej niż dało się je zaspokoić, a wywrócił się na ciężkim kryzysie zadłużenia. Niczego podobnego nie widać na horyzoncie najbliższych dwóch lat.
Rząd Morawieckiego po rekonstrukcji może łączyć represyjność (Ziobro i Kamiński zostają) prawicowych jakobinów z pragmatyzmem etapu technokratycznego thermidora. Po drugiej stronie władzy, w ławach parlamentu zasiada Grzegorz Schetyna czekający aż rzeka przyniesie ciała jego wrogów, Katarzyna Lubnauer bez pieniędzy na partię, Ryszard Petru z „Planem Petru” i Władysław Kosiniak-Kamysz apelujący o dialog. Może już pora zapisać się do PiS?