Czyżby PiS przeszedł na pozycje feministyczne? Albo dojrzał do polityk równościowych? Albo po prostu chciał pomóc kobietom, czy bronić ich praw?
Najpierw była sprawa „Kulsona”. Pamiętacie? Gdy pojawiły się nagrania, na których policjant odzywał się do kobiety słowem zaczynającym się literę „k”, zmontowano postać Kulsona, do którego rzekomo odnosił się wykrzyknik. To, że słowo to padło podczas pacyfikacji obywatelskiego protestu, w którym udział brały kobiety, brutalnie potraktowane przez policję, nie miało większego znaczenia. Symboliczne było owo słowo na „k”, a jeszcze bardziej znaczące były działania mające udowodnić, że nigdy ono nie padło. Wbrew obrazom ciągniętych po chodniku kobiet, które z dnia na dzień stają się codziennością, brzydkie słowo w odniesieniu do nich nie mogło mieć miejsca, więc zatrudniamy nasze Ministerstwo Prawdy do jego usunięcia, albo przynajmniej zastąpienia innym. Bo my nie obrażamy kobiet – to czytelny przekaz z operacji „Kulson”. Szyta grubymi nićmi operacja była nie tylko tematem prześmiewczych memów, ale i wyraźną zapowiedzią reorientacji polityki rządu jeszcze przed jego rekonstrukcją. Rządu, na czele którego stanęli rycerze, których misją jest bronienie honoru dam.
Potem była sprawa użycia słowa na tę samą literę przez Franciszka Jagielskiego, uczestnika kolejnego protestu, który miał użyć go w stosunku do dziennikarki. Tym razem obelżywego określenia nie zastąpiono w relacjach innym słowem, a po wybrzmienia komunikatu we wszystkich możliwych serwisach sprawcę owego aktu mowy nienawiści zatrzymano, zawieziono na przesłuchanie, dom przeszukano, i słusznie, jak się okazało, bo znaleziono tam podobno nielegalną broń. Gdy rząd broni honoru dam, przeciwnicy rządu okazują się jak widać seksistami i niemal zamachowcami. Znajdowanie feministycznych haków na opozycję zaczęło się już wcześniej: od alimentów Mateusza Kijowskiego. I pewnie kilka się jeszcze znajdzie.
czytaj także
Mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się komunikaty o pochyleniu się przez rząd nad problemami z egzekucją alimentów. To, że reformy systemu alimentacyjnego wypracowywane są w zespole powołanym przy urzędzie Rzecznika Praw Obywatelskich, nie jest ważne, ważne, że dopiero ten rząd się problemem zajął, i to tak, że wskaźniki ściągalności alimentów wzrosły o 100 procent. Choć oznacza to jedynie wzrost z 13 do 26 procent, a więc 74 procent alimentów nadal nie jest wypłacanych, sto procent brzmi znacznie lepiej. W dodatku PiS akurat jest jedyną partią parlamentarną, jaka kiedykolwiek zaangażowała się w sprawę alimentów. To posłowie PiS w 2006 roku obiecywali poparcie dla matek reprezentujących inicjatywę ustawodawczą na rzecz przywrócenia Funduszu alimentacyjnego.
Zrekonstruowany rząd dowodzi też ciągłości i konsekwencji polityki partii rządzącej, wprowadzając na agendę zaostrzenie kar dla sprawców gwałtów, tak jak obiecał minister Ziobro ledwie kilka miesięcy temu. A premier Morawiecki ogłasza w expose, że walka z przemocą domową będzie jednym z priorytetów rządu, i że „nie może być tak, by maltretowana kobieta uciekała z domu”. Poza tym odnosi się do kwestii szklanego sufitu blokującego kariery kobiet, łączenia pracy zawodowej z opieką nad dziećmi i obiecuje łagodzenie bólu porodowego. No polski Justin Trudeau niemal!
czytaj także
Czyżby PiS przeszedł na pozycje feministyczne? Albo dojrzał do polityk równościowych? Albo po prostu chciał pomóc kobietom, czy bronić ich praw? Nie, co najwyżej jest to seria działań w imię rzekomego szacunku dla „naszych pań”, polegającemu na całowaniu rączek i wręczaniu goździków oraz obronie honoru polskich kobiet. PiS liczy na parę procent poparcia dla rządu. Może nie ze strony zdeklarowanych feministek, ale kobiet, którym dotychczasowe lekceważenie ich spraw wkurzało. Tak jak poparły go w 2006 samotne matki.
Po alimentach i 500+, które nie uchodzą za specjalnie feministyczne, PiS i cała prawa strona „przejmują” dyskurs równościowy i feministyczny – a my możemy się temu jedynie przyglądać. Przejmowanie dyskursów emancypacyjnych czy równościowych przez skrajną prawicę nie jest nowym zjawiskiem – najbardziej znana jest historia przejęcia feministycznego sprzeciwu wobec wizerunku kobiet w pornografii przez prawicowych polityków w USA w latach 80.. W Polsce od jakiegoś czasu działania na rzecz przywracania pamięci o herstorii i jej zapomnianych bohaterkach, inicjowane przez środowiska kobiece i feministyczne, naśladowane są przez skrajną prawicę, kreującą jednak własne bohaterki wpisujące się w legendę „żołnierzy wyklętych”.
Choć wszyscy pamiętają niby, że to PiS sprzeciwiał się jakiejkolwiek polityce równościowej, że kwestionował konwencję antyprzemocową i odebrał pieniądze Niebieskiej Linii i Centrum Prawa Kobiet, że zlikwidował krajowy program in vitro i wycofał z aptek antykoncepcję awaryjną bez recepty, że wreszcie co roku jego zwolennicy składają projekty coraz bardziej drastycznych ograniczeń i tak niezwykle już ograniczonego prawa do aborcji – to równościowa wolta ma szanse zadziałać, tak jak zadziałała „operacja Kulson”. No i jeśli tylko PiS będzie mówić o wybranym przez siebie katalogu wyrwanych z równościowego kontekstu spraw kobiet – nie zaś praw kobiet – tak długo propaganda rządowa będzie miała się dobrze i będzie gwarantowała dalszy wzrost poparcia w sondażach. Lub choćby utrzymanie się na tym samym poziomie mimo innych, fatalnych wizerunkowo, posunięć. No i wreszcie będzie można zgniłemu Zachodowi zapchać gębę – oto, gdzie prawdziwie szanuje się kobiety.
Co zrobić z tym kartoflem? No cóż, droga opozycjo, także pozaparlamentarna. W czasach państwowego feminizmu musicie przelicytować PiS, gwarantuję, że słupki wam też wzrosną, a może nawet zaskarbicie sobie zaufanie wyborczyń. Bezpiecznie będzie zacząć od funduszu alimentacyjnego, podpowiadam, że kobiety od lat walczą o zniesienie progu uprawniającego do świadczenia alimentacyjnego. Następnie można całym sercem opowiedzieć się przeciwko przemocy w rodzinie i za konwencją antyprzemocową, obiecać refundację in vitro i szczepień przeciwko HPV. To nie wystarczy, musicie zacząć mówić o tym, co PiS przemilcza: całości praw reprodukcyjnych, bez pomijania prawa do aborcji. Gwarantuję, że każda partia, która opowie się za prawem kobiet do wyboru, zarobi parę punktów w sondażach. Jeśli chcecie czegoś więcej, musicie niestety zaproponować spójną politykę równościową.
Czekamy. Wyborczynie.