Czytaj dalej

Matka jest tylko jedna

Za pieprzenie – uwiąd rdzenia, za aborcję – rak macicy. Czyli Kazia Szczuka czyta „Cząstki elementarne” Michela Houellebecqa.

Tekst pochodzi z Krytyki Politycznej nr 6: Czas zadymy (2004). W tym roku mija 15 lat od wydania pierwszego numeru Krytyki Politycznej. Przypominamy, o czym przez te 15 lat pisaliśmy.

***

„Wobec Bruna babka Michela nie żywiła żadnej niechęci; on również padł ofiarą wynaturzonej matki, taki miała pogląd – uproszczony lecz w sumie trafny”. – Michel Houellebecq, Cząstki elementarne.

Dzień, w którym zdechł kanarek

Pierwsza kobieta, jaka pojawia się w Cząstkach elementarnych Michela Houellebecqa, to koleżanka z pracy głównego bohatera, Michela Dzierżyńskiego. Wiemy już z dwustronicowego wstępu, że Dzierżyński jest wielkim naukowcem, który stanie się odnowicielem całej ludzkiej cywilizacji, współtwórcą nowej – po antyku i chrześcijaństwie – „mutacji metafizycznej”, dojrzewającej u schyłku XX wieku. Poznajemy w ten sposób również strukturę powieściowego czasu – jej realistyczna, prowadzona na ogół w czasie przeszłym narracja, przedstawiająca współczesny nam świat, czyli schyłek lat 90., ma być drobiazgową rekonstrukcją pochodzącą z odległej przyszłości. Epilog uściśla, że chodzi tu o lata 80. XXI wieku, kiedy to rzekomo powieść została napisana. W ten sposób znana nam teraźniejszość staje się czasem utraconym – i to znacznie bardziej bezpowrotnie i nieodwołalnie niż w dziele Prousta. Na kształt opowiadania SF Świat naszych pragnień Roberta Sheckleya, teraźniejszość okazuje się sztucznie reaktywowaną w przyszłości kliszą filmową. To co realne, zabarwia się niewidzialną poświatą utraty. Obmierzłą rzeczywistość opromieniają nostalgia i melancholia, zwykły dzień zyskuje nieuchwytne, naddane sensy. Nadchodzące wydarzenia rzucają cień. Bohaterowie powieści, jak przeczytamy dalej: „najczęściej […] czuli, że rozpościera się w nich jakiś szary cień, że jakiś szary cień rozpościera się nad ziemią, która ich nosi, i we wszystkim dostrzegali zbliżający się koniec”. Atomowa apokalipsa w takich filmach, jak Dzień, w którym wypłynęła ryba Michela Cacoyanisa (1967) czy Ostatni brzeg Stanleya Cramera (1959), niewidzialna na ekranie, całkowicie steruje sensem przedstawionego świata. Houellebecq także wskazuje nam taki właśnie sposób czytania inicjalnej sceny książki. Michel, jadąc do domu opustoszałą, południową autostradą w kierunku Paryża: „miał wrażenie, że bierze udział w nowozelandzkim filmie fantastycznonaukowym, który widział w czasach studenckich: ostatni człowiek na Ziemi po zniknięciu wszelkiego życia. Coś w atmosferze przywodziło na myśl ponurą apokalipsę”. Chociaż pisarz stale nawiązuje do lęków, obsesji i nadziei pokolenia lat 60., porzuca fantazmat atomowego grzyba i wymarłego na ziemi życia na rzecz teorii ewolucji naukowo-genetycznej, która na tyle udoskonali ludzki gatunek, że obcość „ostatniego człowieka” wobec jego następców będzie kosmiczna, totalna i totalitarna, niczym kondycja jednorożców albo wysterylizowanych Indian w rezerwatach. To nie świat ma zniknąć. Zniknąć ma z niego człowiek w znanej nam postaci.

Na razie jednak mamy „dzień przed”. Dzierżyński przemierza parking w towarzystwie koleżanki naukowczyni. Oto ostatni człowiek, samica jego gatunku i daremność ich spotkania. Koleżanka ma długie, czarne włosy, bardzo jasną cerę i wydatny biust. „Większość jej publikacji dotyczy genu drozofili DAF3; nie ma męża”. Dzierżyński uśmiecha się, wyciąga rękę do badaczki, wymieniają uścisk dłoni, któremu brakuje ciepła. Za późno. Za późno. Kolejna istota płci żeńskiej jest opisana dość podobnie: to sąsiadka, dziewczyna, która jest redaktorką pisma „20Ans”, mieszka sama, wraca późno i nie ma kota. Kobiety żyją bez mężczyzn, nie mają imion, jedynie liczbowo-literowe symbole oznaczające ich zawodową przynależność – DAF3 i 20ans.

Kobiety żyją bez mężczyzn, nie mają imion, jedynie liczbowo-literowe symbole oznaczające ich zawodową przynależność – DAF3 i 20ans.

Ten początkowy, niewielki fragment powieści kończy opis śmierci jedynego domownika Michela – kanarka, którego trupek ginie w czeluściach zsypu: „Przyśniły mu się […] gigantyczne śmietniki, pełne filtrów po kawie, ravioli w sosie i pociętych narządów płciowych. Ogromne robaki wielkości ptaka atakowały dziobami zwłoki kanarka”. W ten sposób rozpada się – i w istocie o tym będzie ta historia – ostatnia nadzieja na życie rodzinne. Na seks z kobietą i spłodzenie dziecka jest za późno, resztki przywiązania, jakie można żywić do żyjącej istoty, giną w higienicznym anus mundi, wśród robaczywych odpadów, produkowanych przez konsumentów marzeń o cieple domowego ogniska, zapachu kawy i rozkoszach włoskiego stołu. Sam Michel spożywa gotowe dania, reklamowane w supermarketach jako erzatze przytulności i zadomowienia. W zsypie walają się „pocięte narządy płciowe”. W ten sposób wiemy już właściwie wszystko, poznajemy fabułę powieści w stanie zwiniętego zalążka, ale całą – daremne spotkanie, przelotny dotyk, koniec rodziny, zniszczenie różnicy płci. Pozostaje więc tylko spojrzeć wstecz i zastanowić się, jak do tego doszło.

Matka – świnia

Mimo rozsianych tu i ówdzie na powierzchni tekstu uwag, mówiących o tym, że kobiety w ogólności są lepsze od mężczyzn („odczuwają potrzebę posiadania jakiegoś stworzenia, które mogłyby kochać – co nie występuje i nigdy nie występowało u mężczyzn”), to właśnie one, za sprawą emancypacji i seksualnego wyzwolenia, pośrednio przyczyniły się do końca ludzkiego gatunku. Na poziomie fabuły jest to aż nazbyt oczywiste, trudno byłoby z tym polemizować. Historia dwóch braci przyrodnich, Michela i Bruno, których Agata Bielik-Robson słusznie nazwała „dwoma rozdzielonymi połówkami człowieka nowoczesnego”, ma swój początek w głęboko zaburzonej relacji z matką, a raczej w matczynej zdradzie i porzuceniu. Znów zacytujmy Bielik –Robson: „Obu nie dane było doświadczenie tego, co absolutnie niezbędne i co stanowi podstawę wszelkiej «pewności ontologicznej»: pierwotnej więzi z matką”.

Matka bohaterów to rzekomo modelowa przedstawicielka pokolenia ‘68. Piękna dziewczyna, która kiedyś miała okazję zatańczyć be-bop z Jean–Paul Sartrem w paryskim „Tabou”, a później zostanie przerażającą, starą hipiską, deprawatorką nieletnich chłopców i kapłanką własnej samospalającej jaźni. Po drodze wypluje ze swej potwornej macicy dwóch synów, których wezmą na wychowanie ich babki. Umierając, wyrodna matka musi wysłuchać pożegnalnej tyrady Bruna: „Stara kurwa z ciebie, zasługujesz na to, żeby zdechnąć. [ …] Zostaniesz spalona. Wsypię to, co zostanie po tobie, do jakiegoś pudełka i co rano, jak się tylko obudzę, odleję się na twoje popioły”. Oczywiście, znając losy tej „rodziny” musimy mu to wybaczyć, zwłaszcza, że jest stałym mieszkańcem pensjonatu psychiatrycznego…

W gruncie rzeczy jednak, zgodnie z filozofią moderny, jedyny kunszt artystyczny dostępny kobiecie to seks.

Janine Cacaldi, bo tak się nazywa, wcześnie ujawniała wielkie zdolności intelektualne, które służyły jej do bezproblemowego uzyskiwania najwyższych ocen w szkole, utraty dziewictwa w wieku lat trzynastu i zdobywania wszechstronnych doświadczeń seksualnych. Janine (kiedy wyjedzie na długie lata do Kalifornii przemianuje się na Jane) puszcza się na prawo i lewo nie tylko dla rozrywki – czyni tak zgodnie z duchem dziejów, jest w stu procentach kobietą swoich czasów, „prekursorem”, jak pisze Houellebecq, kimś, kto podejmuje najmodniejszy styl życia, jednocześnie go wyprzedzając i poniekąd poświęcając się w ten sposób dla ludzkości. W gruncie rzeczy jednak, zgodnie z filozofią moderny, jedyny kunszt artystyczny dostępny kobiecie to seks. „Nie udało jej się zgłębić tajemnicy duszy Marca Dzierżyńskiego, nie udało jej się nawet go zrozumieć, nie udało jej się nawet do niego zbliżyć”. On – ojciec Michela Zbawiciela – był subtelnym artystą, nie „artystą życia” jak ona, lecz prawdziwym prekursorem sztuki, czyli w tym wypadku kina Nowej Fali. Ona – niezdolną do sublimacji popędów wieczną rozpustnicą. Jedną z najbardziej wstrząsających scen powieści jest spotkanie Marca z malutkim Michelem, pozostawionym na pół roku pod matczyną opieką. „W sypialni na piętrze panował odrażający smród. […] Jego syn czołgał się niezdarnie po posadzce, ślizgając się co chwila w kałuży uryny i ekskrementów. Mrużył oczy i bez przerwy jęczał. Wyczuwając ludzką obecność, rzucił się do ucieczki. Marc wziął go na ręce; przerażona mała istota drżała w jego ramionach”. Jedynie ojcowie chłopców odczuwają wobec nich – przynajmniej czasami – czułość i odpowiedzialność. Piękna i wyuzdana matka to Messalina, Jokasta, Gertruda, Kirke, Kybele… świnia po prostu.

Kto porwał Michela Houellebecqa?

Mocno podkreślony jest pokoleniowy aspekt ześwinienia matek. Babki, które wychowają chłopców, to kobiety sprzed zarazy 1968 roku, prowincjonalne gospodynie domowe, dzięki którym dzieci w ogóle mogą dorosnąć, wykształcić się i jakoś istnieć. Dla Bruna i Michela fakt, że mają babcie, decyduje o ich przetrwaniu. Rozważania Michela przy łóżku umierającej babci wprost mówią o tym, że ludzkość trwała przez całe wieki dzięki poświęceniu kobiet. Babcia pracowała od siódmego roku życia w gospodarstwie, jej młodość minęła w okamgnieniu nie pozostawiając żadnych wspomnień. Potem pracowała w fabryce, wychowując czworo dzieci, po przejściu na emeryturę wzięła pod opiekę kolejne małe dziecko, któremu nigdy niczego u niej nie brakowało „ani czystych ubrań, ani smacznych niedzielnych obiadów ani miłości”. Babcia należała do ludzi, którzy w duchu poświęcenia i miłości żyją dla innych. „W rzeczywistości te ludzkie istoty to przeważnie kobiety”.

Czułość i wdzięczność wobec babć wznieca w chłopcach dodatkową nienawiść i odrazę do matki, zwłaszcza, że według kobiet starej generacji, tych, które pozostały w domach i być może nigdy nie miały orgazmu – Janine, ich córka i synowa, jest szczytem „wynaturzenia”. Konserwatyzm dzieci podaje sobie ręce z konserwatyzmem babcinym a całość zyskuje przekonującą wykładnię historyczno-społeczną. Orgazmy Janine zdają nam się powodem braku jej macierzyńskich uczuć, wracamy do paradygmatu matki i dziwki. Erotyzm matczyny niszczy jej duszę, pigułka antykoncepcyjna i legalność aborcji wyprowadzają kobiety z domów, sprowadzają je na manowce. „Jestem przeciwny ideologii permisywizmu, która rozbija rodziny” – rzekł parę lat temu jeden z polityków Akcji Wyborczej Solidarność. Czyżby przesłanie powieści Houellebecqa miało być aż tak prymitywne?

Za pieprzenie się – uwiąd rdzenia

Zróżnicowanie głosów w obrębie powieści nie pozwala – przynajmniej z pozoru – na odczytanie jedynie „reakcyjnej” jej warstwy czy utożsamienie jej z głosem autora. Obok „czarnego charakteru” kobiecej rewolucji seksualnej pojawia się również anioł, Christiane, wybawicielka Bruna. Cząstki elementarne składają się z co najmniej czterech modelowych cząstek albo raczej dwóch par cząstek – obok dwóch braci występują dwie kobiety, ich żałobne animy, figury śmierci ludzkiego plemienia skazanego na wymarcie.

Bruno jest nieudanym pisarzem i obsesjonatem seksualnym, nałogowym onanistą, stałym bywalcem burdeli, który parokrotnie otarł się o kryminał, obnażając się albo masturbując w miejscach publicznych. W dzieciństwie chłopiec jest skrajnie samotny, umieszczony przez rodziców w szkole z internatem, gdzie bestialsko maltretuje go grupa „samców alfa” i gdzie często chodzi głodny. W weekendy, które spędza z ojcem, często w nocy wstaje, żeby przyrządzić sobie dziecinne danie – płatki kukurydziane z mlekiem, śmietaną i mnóstwem cukru. Tą ucztą niezaspokojonych uczuć, tęsknoty za matką i ukradzionym dzieciństwem Bruno opycha się niemal do mdłości i zasypia. Jego seksualne obsesje wyrastają niewątpliwie z tego samego źródła i stanowią rewers nieuświadomionej depresji.

A ty? Zagłosowałbyś na Ben Abbesa?

Christiane poznaje na letnim wyjeździe do Miejsca Odmiany, zwanego potocznie Miejscem. Przybytek ten, niegdyś służący kontestacji, dziś stanowić ma skomercjalizowany ośrodek pracy nad sobą a w rzeczywistości służy nieograniczonej, mniej lub bardziej radosnej, a niekiedy żałosnej seksualnej swobodzie. „Nigdy nie mogłam strawić feministek”, twierdzi Christiane, doświadczona i wciąż, mimo czterdziestki, powabna. Twierdzi również, że kobiety z pokolenia ’68 – wśród nich ona również – „starzeją się w samotności i ich waginy są wirtualnie martwe”. Chrisitiane poświęca całą uwagę Bruno. Przyzwolenie na promiskuityzm umożliwia niezwykłą emocjonalną bliskość, odreagowanie urazów. Tymczasem jednak rosną urazy kolejnego pokolenia. Kochanka Bruna jest matką nastoletniego chłopca, prawdopodobnie serdecznie przez niego nienawidzoną. Mieszkanie, które zastaje po powrocie z wakacyjnej eskapady, jest przepełnione petami, resztkami jedzenia, butelkami – stanowi kolejną wersję chlewu, w którym trzymane jest porzucone dziecko rozbuchanej seksualnie matki.

Katastrofa spada znienacka, nieuchronna, a zarazem jakby wyczekiwana.

Katastrofa spada znienacka, nieuchronna, a zarazem jakby wyczekiwana. Zdumiewające, że Houellebecq postanowił ukarać swą bohaterkę – figurę opiekuńczej seksualnej matki, która nie kastruje, nie szczędzi zaspokojenia ani czułości – jednym z najbardziej archaicznych antyseksualnych fantazmatów. Oto bowiem Christiane, wyginająca swe szczupłe ciało na niezliczonych seksualnych orgiach, które tak uszczęśliwiają jej Bruna, okazuje się cierpieć na zadawnioną chorobę kręgosłupa! Chudnięcie, plamy na policzkach, bóle, zwiększanie dawki leków. „Czasami, kiedy brało ją po kolei kilki mężczyzn, jej serce wypadał z rytmu, zaczynało bić trochę za szybko, zalewał ją nagle rzęsisty pot i Bruna ogarniał wówczas strach. Przerywali wtedy; chroniła się w jego ramionach, całowała go, głaskała mu włosy i szyję”. Literackie wyobrażenie kobiety ucieleśniającej chorobliwość seksu znamy choćby z Damy kameliowej Dumasa, a nawet Czarodziejskiej góry Manna. Fantazmat o ciele kobiety toczonym przez gruźlicę, rozkładającym się sekretnie jakby wskutek wyuzdania, pojawi się tutaj spowinowacony z projekcją lęku z powodu winy masturbacji. Ów słynny uwiąd rdzenia (tu: „martwica kręgów lędźwiowych w stadium nieuleczalnym”), który dotyka onanistów, trafia tym razem kobietę – projekcję uwolnionej, uleczonej potencji. W swoim fantazmatycznym świecie pisarz okazuje się zaprzysięgłym reakcjonistą – nie ma radosnego pieprzenia, pamiętaj, że zawsze może dopaść cię kara boża podczas orgazmu i będziesz jeździła na wózku inwalidzkim! Mężczyzna w takim ujęciu zmuszony będzie do wożenia na owym wózku okaleczonego przedmiotu własnego pożądania, na wiekuistą pokutę. Pominę tu opis sceny ostatecznego paraliżu, nie ulega jednak wątpliwości, że mamy do czynienia z inscenizacją fantazmatu o seksie, który niszczy ciało kobiety, zabija ją. Christiane, „która będzie miała na zawsze sparaliżowane nogi”, niezwłocznie popełnia samobójstwo.

Za aborcję – rak macicy

Druga z występujących tu elegijnych muz schyłku epoki dwupłciowej to piękna Annabelle, ukochana z lat młodości Michela. I ona, podobnie jak jej rówieśniczki, jest samotna, żyje bez miłości (czytaj: bez mężczyzny), pracuje i zarabia znacznie poniżej własnych możliwości i tego, co życie jej niegdyś obiecywało. Powieściowym tematem związanym z postacią Annabelle jest aborcja.

Legalność przerywania ciąży wiąże autor z wyzwoleniem seksualnym, które, jak twierdzi, zapanowało ostatecznie po legalizacji środków antykoncepcyjnych w roku 1967. Co istotne, jak czytamy w powieści – „wyzwolenie seksualne zniszczyło ostatnie wspólnoty, które oddzielały jednostkę od rynku. Proces owej destrukcji trwa do dziś”. Słowa te należy rozumieć bardzo prosto. Od momentu legalizacji, czyli demokratyzacji antykoncepcji, wyzwolenie objęło również kobiety, dawniej kontrolowane we wspólnotach oddzielających je od wolnego rynku, czyli w patriarchalnych rodzinach. Innymi słowy, groźba niechcianej ciąży i podziemnego zabiegu trzymała kobiety w ryzach, kiedy ryzy skruszały – nastąpiła destrukcja. Nie trzeba tu przypominać, że badania historyków francuskich ukazują, że przed legalizacją środków antykoncepcyjnych i aborcji, ilość zabiegów szacowano (w latach pięćdziesiątych) na co najmniej kilkaset tysięcy rocznie, z czego kilkaset kończyło się śmiercią a kilka tysięcy okaleczeniem kobiety. Ale argumenty nie mają tu żadnego znaczenia. Houellebecq tworzy w Cząstkach elementarnych swoisty pastisz konserwatywnej narracji. Jedna z jej podstawowych figur to opisanie historii praw reprodukcyjnych właśnie w kategoriach „cugli i rozkiełznania”. Polemizowanie z „tezami” tej narracji nie ma żadnego sensu, byłoby złapaniem się w pułapkę, którą tekst dość prymitywnie zastawia. Dużo ciekawsze jest sięgnięcie do sfery fantazmatycznej, do obrazów, które wypełniają tę narrację – wówczas można niejako sprawdzić, czy drugie dno zabawy w reakcjonistyczny pamflet ukrywa sprzeczne czy zgodne z jego „tezami” treści.

Houellebecq tworzy swoisty pastisz konserwatywnej narracji. Jedną z jej podstawowych figur jest opisanie historii praw reprodukcyjnych właśnie w kategoriach „cugli i rozkiełznania”.

A zatem Annabelle to bohaterka aborcji. Świadomie użyłam tego dziwnego sformułowania, bo w powieści jej pierwszy zabieg ma sens ściśle polityczny. Kiedy siedemnastolatka zachodzi w ciążę wskutek wakacyjnej przygody, lekarz walczący o prawo do planowania rodziny, niejaki Laurent, z dumą przeprowadza zabieg, pokazując przedtem dziewczynce instrumenty ginekologiczne i wyjaśniając „mechanizm wysysania i łyżeczkowania”. Łatwo z młodego aborcjonisty zrobić lewackiego szubrawca, wystarczy dodanie mu „rudego wąsika” i wzmianka, że po zabiegu z zapałem opowiadał na kolacji u przyjaciół o przypadku Anabelle, twierdząc że walczy właśnie o dobro i bezpieczeństwo takich dziewcząt.

Drugi zabieg Annabelle ma w wieku lat trzydziestu. Zachodzi w ciążę z mężczyzną z którym jest związana uczuciowo i z którym mieszka. On nalega na zabieg, ona się godzi, ale zrywa ten związek i ma już od tej pory ostatecznie dosyć mężczyzn i w ogóle „dosyć wszystkiego”. Pracuje jako bibliotekarka, wiedzie samotnicze życie w malutkiej kawalerce całej wyłożonej drewnianą boazerią, która porównana zostaje do kajuty, ale w oczywisty sposób przypomina również trumnę. Kiedy spotyka po latach Michela, swą pierwszą i jedyną prawdziwą miłość i świadomie zachodzi z nim w upragnioną ciążę – okazuje się, że jest nieuleczalnie chora. Tym razem, po szybkim „wyssaniu płodu” ze zrakowaciałej macicy, konieczne jest jej wycięcie, razem z jajnikami i jajowodami. „Nie chciałaś dzieci to teraz masz co chciałaś” – tak brzmi ukryty morał tej bajki.

Fantazmat raka macicy jako kary za aborcję jest jednym z wędrownych motywów zbiorowej wyobraźni, podobnie jak „uwiąd rdzenia”, włosy rosnące miedzy palcami onanistów i dziecko ze świńskim ogonkiem rodzące się kazirodczej parze. Te wyobrażenia, najsilniej działające na dzieci, mają wymiar polityczny i pedagogiczny, wpajają ideały czystości i wartości rodzinne. W powieści Houellebecqa fantazmat ten zostaje opracowany niezwykle starannie, niemal drobiazgowo. Przygotowany przez lejtmotyw ginekologiczny, opis badania, narzędzi i zabiegu, snuje wokół wybranej postaci epizodyczną, ale spójną i konsekwentną narrację. I tu, podobnie jak w historii matki-świni i libertynki kończącej na wózku, macierzyństwo wyraziście przeciwstawione jest kobiecej seksualności. Lekarz powiadamiający Anabelle o diagnozie zapewnia, że bez narządów rodnych dalej można uprawiać seks. W ten sposób staje się kontynuatorem postaci aborcjonisty Laurenta, który zwróciwszy uwagę na niezwykłą urodę dziewczyny, czerpał satysfakcję z tego, że aborcja niejako uzdatni ją z powrotem do seksu. Anabelle przedstawia wyobrażenie o kobiecie-lalce (wszak zachowała zadziwiająco młode i gładkie ciało!), pustej w środku, pozbawionej wnętrzności, zamkniętej w drewnianym pokoiku jak w pudełku i czekającej na powrót chłopca z dzieciństwa. Niełatwo zgadnąć, że i ta nieszczęśliwa istota, po kolejnych przerzutach do jamy brzusznej popełnia dyskretne samobójstwo.

Martwa kobieta rządzi…

…wyobraźnią kultury Zachodu. To odkrycie Elizabeth Bronfen powieść Houellbecqa potwierdza w zatrważającym stopniu – w końcu nie jest to powieść tak obszerna, a trupów kobiet wstępnie naliczyłam w niej sześć. Mężczyźni co innego – oni nie umierają, lecz znikają. Aby odebrać tym świniom ich moce rozrodcze, aby zdobyć nieśmiertelność. Cząstki elementarne to proces norymberski z trupem matki w roli oskarżonej. Nie chodzi tu jedynie o powieściową postać, chodzi o cały paradygmat matczyny, jej archetypiczne oblicze płodne, czułe, groźne, żywe, kochające i namiętne. Houellbecq twierdzi, że matkę unicestwiła rewolucja seksualna, być może ukradły ją i zamordowały feministki. Nie uznaje zreformowanej „matki wystarczająco dobrej” Winnicota – chce matki doskonałej, czyli takiej, która nigdy nie zdradzi syna z żadnym mężczyzną, nie opuszcza domu, wykonuje wszystkie legendarne domowe prace, których efektem są „czyste ubrania i niedzielne obiady”. Między wyidealizowaną matką konserwatystów, czyli powieściową babcią a zrewoltowaną matką-świnią nie istnieje żadna trzecia droga.

Jak twierdzi Susan Rubin Suleiman, pytanie o prawo matki do przyjemności, pytanie o subwersywny i wywrotowy charakter matczynej rozkoszy jest jednym z najważniejszych w literaturze i filozofii feministycznej. Według Julii Kristevy kobiecie pozostaje jedynie pasywna, masochistyczna rozkosz macierzyństwa. Według Luce Irigaray rozpoznanie i przywrócenie kulturze pozytywnej zmysłowości macierzyństwa i suwerenności pożądania kobiety powinno być początkiem nowego społecznego przymierza między płciami. Dla autora Cząstek elementarnych seksualność kobiety-matki stawia ją po stronie abjection – obrzydliwości, chaosu, rozkładu.

Nieznośny ciężar fikcji

Cząstki elementarne przeczytane po prostu jako powieść ujawniają znaczenia, które są pomijane w lekturze tego tekstu jako traktatu filozoficznego czy politycznego. W końcu jakie to ma znaczenie dla analizy systemu, że u jego podstaw legła trauma nieszczęśliwego dzieciństwa, wszystko jedno, czy bohaterów, czy autora, czy i to, i to? Więź z matką, owszem, jest podstawą „pewności ontologicznej”, ale filozofia się tą więzią nie zajmuje. Myśl polityczna i społeczna również nie – wszak bada zjawiska zbiorowe, nie indywidualne. Fakt, że Houellebcq jednak napisał powieść, może okazać się niemal kłopotliwy. To, co literackie, fabularny wypełniacz filozoficznego tekstu, nienaukowe ple ple, ma niezwykły i nieznośny ciężar. Tak naprawdę to właśnie owe obrazy i historyjki – że tą pokręciło od bzykania, a tamta usuwała – sterują, jak podprogowe techniki manipulacyjne, naszą lekturą całego tekstu. Działają na podświadomość siłą tego co indywidualne i intymne. Zmuszają do uznania słuszności diagnoz i tez tu stawianych. Naiwne pytania zadane fabule i powieściowym postaciom mogłyby obalić całą tę wizję – wystarczyłoby opowiedzieć inne historie, wszak jest ich na świecie bez liku.

Czy matka hipiska naprawdę musi być świnią i kurwą? Matka Adriana Molle’a też była hipiską i zdradzała jego tatę, a Adrian jakoś dalej ją bardzo lubił. Czy grube baby pływające w basenie i opalające się nago czują się jedynie nieatrakcyjnymi seksualnie wielorybimi cielskami, czy może sprawia im przyjemność ciepło słońca na skórze, pryskające kropelki wody, paplanina i wizja pysznego obiadu? Czy matka sprzed rewolucji seksualnej, uwięziona w domu, chorująca na histerię i depresję, być może zarażana syfilisem przez męża bywalca burdeli i hodująca córki na żony, nie jest równie silnym obrazem, jak wizja rozkiełznanej i wykolejonej dziwy? Gdyby powieściowy aborcjonista był kobietą, która przytula i pociesza siedemnastolatkę po zabiegu i długo rozmawia z nią o tym, jak do niego doszło, trudno byłoby obronić tezę, że legalność aborcji służy jeszcze większej opresji kobiet. I tak dalej, i temu podobne.

Krytyka polityczna

„Sprawy takie jak gwałt, aborcja, seksualizm, opieka nad dzieckiem – a nawet bieda i pokój – dla białych mężczyzn z Nowej Lewicy były marginalnymi, burżuazyjnymi problemami, w odróżnieniu od «problemów uniwersalnych» – takich jak pobór czy prawa poborowych. Tak zwana «kontrkultura» odnosiła się do kobiet jeszcze gorzej. Podczas wynoszonego pod niebiosa festiwalu w Woodstock kobietom bez ich wiedzy dodawano LSD do coca-coli czy wody mineralnej i potem zbiorowo je gwałcono. Mizoginizm panoszył się w języku. Jeden z nowojorskich gangów ulicznych nazywał się Motherfuckers” – pisze Robin Morgan, legendarna, radykalna feministka Drugiej Fali. Jej droga – od połowy lat sześćdziesiątych – jest typowa dla całej generacji, która odeszła od ruchu na rzecz praw obywatelskich i działań antywojennych (z powodów wymienionych powyżej) i zajęła się walką o prawa kobiet. Margan twierdzi, że paradoksalnie ocaliła swój radykalizm dzięki feminizmowi, który formułował ostre polityczne postulaty, ale poddał analizie sam mechanizm przemocy i wykluczania, który niszczył od środka lewicowe grupy zdominowane przez mężczyzn. Co więcej, jej opowieść odwołuje się stale do autobiografii. Prywatne z politycznym zderza się w takim wyrazistym obrazie: dziewczyna, którą pisarka wtedy była, idzie po ulicy i staje naprzeciwko plakatu, który przykuwa jej uwagę. Na biodrze niesie swoje małe dziecko. Z plakatu patrzy jej były towarzysz i zieją słowa nienawiści, nawoływanie do zniszczenia świata, rozpętania apokalipsy. „Dziecko dotyka nosem do mojego ucha i się śmieje. Właśnie idę na jakieś zebranie kobiece. […] Mijam plakat i idę dalej”. Scena równie sugestywna jak te, które rysuje Houellebecq, lecz, wbrew pozorom, dużo bardziej niejednoznaczna.

Morgan jest dużo surowszym krytykiem swego pokolenia niż Houellebecq, jej krytyka nie ma nic z narcystycznej obojętności, jest jadowita, żrąca i zgryźliwa. Zacytuję jednak na koniec takie jej słowa: „Problem nie leży w tym, aby zaniechać radykalnej analizy lub walki przeciw krzywdom, których sprawcą jest realnie istniejące państwo, lecz raczej w tym, że Lewica – ze swoją wizją, analizą i praktyką społeczną – nie posunęła się dostatecznie daleko. Na co mi ówcześni rewolucyjni bracia odpowiadają, że to ja posunęłam się zbyt daleko”.

Dunin: Miłość w czasach ponowoczesnej zarazy

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij