Po trzech dniach na konferencji o prawach zwierząt, wierzę, że jeszcze za swojego życia będę świadkiem rewolucji. I będzie to wegańska rewolucja.
W największej rzeźni w Estonii na rozmowie wstępnej pokazuje się kandydatom film, na którym mogą obejrzeć, co spotyka trafiające na ubój zwierzęta. Jeśli się nie porzygasz, masz tę pracę. O ile ciągle chcesz. Zazwyczaj jednak nie przychodzisz pracować do największej estońskiej rzeźni, jeśli masz dużo więcej opcji. Tak przynajmniej rzeźnicy zeznawali Kristinie Mering, socjolożce, która postanowiła zapytać ich, co sądzą o swojej robocie. Bycie rzeźnikiem to ciężki kawałek chleba (mięcha?), ale ludzie to robią, bo wiedzą, że potrzebujemy jeść mięso i dzięki temu pomagają ludziom. A co jeśli prawda jest zupełnie inna? Co, jeśli wcale nie musimy jeść mięsa, a ci, którzy to robią, przyczyniają się do niszczenia planety i szkodzą nam wszystkim? Byłoby niedobrze, prawda? Tymczasem wszystko wskazuje, że tak właśnie jest. I mamy niewiele czasu, żeby to zmienić.
Wiecie, dlaczego w Bałtyku nie ma flądry ani dorsza? Bo ludzie jedza za dużo mięsa. „To już kolejny rok, jak na naszych łowiskach nie ma porządnej ryby. Flądry i dorsze są mizerne, chude i małe. Zazwyczaj żywiły się śledziami i szprotami. Dziś ten wartościowy pokarm wyławiają i to na naszych polskich wodach, wielkie paszowce, głównie pod duńską banderą” – skarży się rybak z Helu. Źli Duńczycy niestety potrzebują czymś nakarmić swoje świnie i norki. Na pokarm dla norek i tak już idą wszystkie odpady z produkcji zwierzęcej w Danii, ale żeby najadły się norki i duńskie świnki, trzeba przerabiać szproty na mączkę rybną. Chcecie jeść parówki? No to sorry, nie zjecie już flądry. Niestety, coraz więcej ludzi na świecie chce jeść parówki i niespecjalnie ich obchodzi giagantyczne przełowienie ryb w oceanach. Większość ludzi pewnie zresztą nie ma pojęcia, że przełowienie to jeden z największych problemów oceanów i że populacja naszych ulubionych ryb, jak łosoś czy dorsz, w ciągu ostatnich 50 lat zmniejszyła się o 90%.
Inny, ale podobny problem mamy z plantacjami soi i kukurydzy. Niedawno Wyborcza opublikowała alarmujący artykuł o tym, jak wielkoobszarowe plantacje soi dosłownie zabiajają okolicznych mieszkańców. To prawda. Czy oznacza to jednak, że również jedzący soję wegetaranie przykładają rękę do zguby ludzkości? Nie do końca, ponieważ 90% soi jest uprawiane na paszę dla zwierząt. Gdybyśmy sami tę soję jedli, zamiast tuczyć nią świńki, byłoby to znacznie bardziej efektywne. Weganie to wiedzą. Dlatego chcemy, żebyście jedli tofu zamiast zwierząt. Ale wiemy, że to się nie wydarzy. Jak zatem chcemy sprawić, że wszyscy zostaniecie weganami?
To proste. O co chodzi, tłumaczy Dobrusia Gogłoza, prezeska Otwartych Klatek, w wywiadzie, którego niedawno mi udzieliła. Po pierwsze: praktycznie nie ma czegoś takiego, jak humanitarna i opłacalna produkcja zwierząt. Gdyby zwierzęta mogłyby być hodowane w sympatycznych dla nich warunkach, a po tym miłym, choć być może krótkim, żyćku poddawane byłyby bezbolesnej eutanazji, ich życie kosztowałoby znacznie drożej. Kto z was kupiłby kurczaka po dwieście złotych za kilo? Czy zjedlibyście krowę, gdybyście najpierw przez kilka lat dwa razy dziennie musieli wyprowadzać ją spacery?
Jednocześnie produkcja zastępników mięsa rozwija się, jak na sterydach. Fundusze inwestycyjne nie żałują dolarów, żeby wymyślać pokarm przyszłości. Już udało się stworzyć roślinne burgery, podobnie smakujące, ale bardziej pożywne od tych z padliny. Bo choć prawie wszyscy lubimy mięsko, to nie ma co się oszukiwać. Mając do wyboru, czy zrezygnować z zabijania zwierząt, żeby wszyscy mieli, co jeść, czy raczej zabijać ludzi, żeby ci pozostali mogli dalej jeść mięsko, wybrałbym to pierwsze. Ale może jestem jakiś dziwny, skoro 97% populacji wybiera coś innego. Cóż, może jestem dziwny i w mniejszości, ale mam rację. Więc jeśli nie chcecie zginąć zamordowani przez innych mięsożerców, to od razu zostańcie weganami i przestańcie się oszukiwać, że są jakieś inne opcje.
Oczywiście sytuacja nie wygląda zbyt różowo. Musimy przekonać prawie wszystkich ludzi na świecie, żeby zmienili swoje zachowanie. Jednak pozostajemy optymistami. To nie pierwsza rewolucja w dziejach świata ani nie ostatnia, niewątpliwie jednak konieczna. Tę optymistyczą energię można było poczuć podczas konferencji CARE – Conference on Animal Rights in Europe zorganizowanej w ostatni weekend lipca w Warszawie przez Otwarte Klatki.
Od lat udzielam się społecznie, ale dawno nie byłem w sytuacji, w której spotkałbym tak wielu sympatycznych, zaangażowanych i ambitnych ludzi, którzy chcą zmienić świat, wiedzą, jak to chcą robić, i wierzą w to, że im się uda. Ruch na rzecz praw zwierząt jest to obecnie chyba jedyny dobrze zorganizowany progresywny ruch społeczny w Polsce. Dawno się tyle nie nauczyłem i nie dowiedziałem w trzy dni. Co prawda od jakiegoś czasu czuję, że weganizm jest jednym z najszybciej rozwijających się trendów społecznych i może tylko uchodźców przybywa więcej niż wegan, ale jednak nie byłem świadomy, jaka jest skala sukcesów, które osiągnęły prozwierzęce organizacje. Tak. Wszyscy bardzo się chwalili. Ale mieli czym. W Izraelu w ciągu ostatnich kilku lat 600 tysięcy osób zostało weganami, podobno sto tysięcy po obejrzeniu wykładu Gary’ego Yourofsky’ego
Oglądaliście? Amerykańskiej organizacji Human League prawie udało się skończyć z chowem klatkowym kur w USA i teraz wyrusza na podbój świata. Jasne, skończenie z chowem klatkowym być może nie jest całkiem wegańskie, bo przecież kury dalej będą znosić jajka dla ludzi, ale ostatecznie chodzi o zminimalizowanie ilości cierpienia i dzięki temu udało się poprawić życie milionom ptaków, a części być może nawet ocalić życie, bo będziemy jeść mniej jajek, gdy będą one droższe. A będą droższe, jeśli będę produkowane w lepszych warunkach.
W teoriach społecznych dość dobrze opisano, że wystarczy trzy do pięciu procent zdeterminowanej ludności, aby uruchomić głęboką i trwałą przemianę społeczną. Spójrzcie tylko na PiS-owców. Przecież wcale nie ma ich wielu więcej. Reszta popiera tę partię tylko dlatego, bo nienawidzi PO albo ma inne problemy emocjonalne. W Izraelu mamy już jeden procent wegan. Warszawa jest według portalu Happy Cow najszybciej rozwijącym się rynkiem wegańskim na świecie. O ile szaleni związkowcy nie będą okupować kolejnych sympatycznych wegańskich biznesów, zamiast walczyć tam, gdzie jest naprawdę źle, np. w rzeźniach, to będzie tylko lepiej. We Wrocławiu też robi się spoko. A jakie fajne rzeczy się dzieją na Litwie, czy w Stanach… Nie opowiem wam teraz wszystkiego, ale po trzech dniach na konferencji o prawach zwierząt, wierzę, że jeszcze będę za swojego życia świadkiem rewolucji. I będzie to wegańska rewolucja.
Nie znam innego ruchu społecznego, który by działał tak efektywnie, tak sprawnie wymieniał się doświadczeniami na temat tego, co działa skutecznie i tak szybko zmieniał rzeczywistość. Na konferencji CARE2016 były nawet warsztaty ze skutecznego rozdawania ulotek i oragnizacji czasu. Bo jeśli masz w tygodniu tylko dziesięć godzin na aktywizm, to musisz ten czas spędzić maksymalnie pożytecznie. Zwierzęta głosu nie mają i wszystko zależy od tego jak skutecznie im tego głosu udzielimy. Dlatego można za pomocą okularów VR przenieść się do środka fermy i poczuć jak zwierzę. Podobno bardzo skutecznie znięchęca to do jedzenia wieprzowiny. Ja wiem, że się boicie. Ale one boją się bardziej. Jeśli macie resztki ludzkich uczuć, pójdźcie zobaczyć, jak czuje się świnia i czy naprawdę chcecie się do tego przyczyniać. Bo — hej — naprawdę nie musicie. A jeśli szukacie organizacji, w której działanie dawałoby wam poczucie sensu, to polecam Otwarte Klatki. Weganki są najpiękniejsze.
**Dziennik Opinii nr 220/2016 (1420)