Nawet w strefie przyfrontowej są ludzie, którzy starają się, aby wojna nie zawładnęła całych ich życiem.
Alina Kosse prowadzi zajęcia dla dzieci. Od trzynastu lat jest dyrektorką marjinskiego Rejonowego Centrum Twórczości Dziecięcej i Młodzieżowej. – Jeszcze przed wojną obchodziliśmy jego pięćdziesięciolecie – mówi. Chociaż oddziałów Centrum jest kilka, ona postanowiła zostać w najtrudniejszym, który znajduje się w Marjince.
Sama też się z miasta nie wyprowadziła, mimo trwających starć, które regularnie dosięgają Marjinki. Mieszka w domu, gdzie – jak w wielu budynkach – nie ma ogrzewania. Kosse mogła wyjechać z Marjinki, ale postanowiła, że tego nie zrobi. – Mój dom i Centrum to wynik ciężkiej pracy. Ja zawsze zapuszczam mocne korzenie – mówi uśmiechnięta, jak niemal zawsze. Powodów do radości nie ma jednak zbyt wielu. Już zaraz w Donbasie mają się zacząć silne mrozy. Temperatura w najbliższych dniach będzie się wahać od kilku do kilkunastu stopniu Celsjusza poniżej zera.
Wyjście ze strefy buforowej
W Marjince i jej okolicach walki toczą się od lipca 2014 roku. Początkowo była kontrolowana przez separatystów, ale szybko została zajęta przez ukraińskie siły. Na skutek ostrzałów i starć cierpią mieszkańcy, budynki i infrastruktura. Jeszcze gorsza sytuacja jest w sąsiedniej Krasnohoriwce.
– W Marjince uszkodzonych lub zniszczonych jest około czterystu prywatnych budynków, w Krasnohoriwce o sto więcej – twierdzi przewodniczący Rady Rejonowej Rejonu Marjinskiego Wołodymyr Moroz. Do konfliktu mieszkało tam, odpowiednio, dziesięć i szesnaście tysięcy ludzi. Obecnie nie ma dokładnych szacunków, ale jest pewne, że w ostatnich miesiącach mieszkańcy zaczęli wracać. Moroz twierdzi, że w Marjince może być ich nawet siedem tysięcy, a w Krasnohorwice do ośmiu tysięcy.
Duży wpływ miało na to przesunięcie ukraińskiego posterunku, gdzie stała straż graniczna. Dzięki temu dotarcie do Marjinki i Krasnohoriwki jest znacznie łatwiejsze. Wcześniej trzeba było mieć odpowiednio dokumenty, aby dostać się do strefy buforowej, gdzie znajdowały się te dwa miasta. Do tego odstać swoje w kolejkach, często bardzo długich, i przebrnąć przez kontrolę. Za posterunek straży granicznej można było wywieźć ograniczoną liczbę produktów – do pięćdziesięciu kilogramów na osobę, co utrudniało zaopatrzenie jeszcze działających sklepów. Po zmianach w Marjince jest ich sześć, z czego dwa otworzyły się ostatnio. Teraz po drodze do Marjniki nie ma żadnego posterunku, gdzie trzeba byłoby się zatrzymywać. Niemniej zniknęły one tak niedawno, że kierowcy stają przed tym, co z nich zostało – workami z piaskiem, krzesłami i betonowymi blokami.
Zła sytuacja humanitarna
Jedzenie na półkach to jednak jeszcze nie rozwiązanie problemu. Wielu z mieszkańców nie stać na to, aby je kupić. Zgodnie raportem z opublikowanym przez Organizację Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa, sytuacja siedmiuset tysięcy osób posiadających małe gospodarstwa rolne jest zła. Wiele z nich jest niedożywionych, a liczba zwierząt w gospodarstwach domowych spada. W obu przypadkach problemem są rosnące ceny żywności, które w najbardziej newralgicznych częściach Donbasu są jeszcze wyższe niż w innych regionach Ukrainy. Często mieszkańcy są też skazani na bezrobocie. Wspierają ich organizacje humanitarne, które dostarczają produkty pierwszej potrzeby, ale to nie zawsze wystarcza.
Do tego, jak podaje UNICEF, ze względu na uszkodzone systemy grzewcze siedemset tysięcy dzieci może być w zimie zagrożonych. W Krasnohoriwce, podobnie jak w Marjince, część mieszkańców zmieniła systemy grzewcze z gazowych na elektryczne. Jednak i to nie pomogło, bo na początku grudnia na skutek starć została uszkodzona sieć elektroenergetyczna. Napięcie jest zbyt niskie.
To kolejna zima, w trakcie której wielu mieszkańców Donbasu będzie musiało przetrwać w trudnych, czasem wręcz ekstremalnych warunkach.
– Leżałam cały czas opatulona w kołdrę, czasami tylko odsłaniałam twarz, żeby złapać powietrza. Było tak zimno, że wychodziłam spod niej tylko wtedy, gdy było to konieczne – mówi Kosse, która zeszłą zimę spędziła w Marjince bez ogrzewania. Teraz też go nie ma, ale przynajmniej może podłączyć do prądu mały piec, którym ogrzewa swój pokój.
W zeszłym roku w Krasnohoriwce zamarzło kilku osób. Teraz, aby tego uniknąć, władze zaczęły stawiać kontenery, w których można się ogrzać.
Nie poddawać się
Na chłód nie można narzekać w Rejonowym Centrum Twórczości Dziecięcej i Młodzieżowej. – Wszystkie pomieszczenia są ogrzewane – niemal od razu mówi jedna z pracownic. Nie wszędzie są okna, bo część wypadła na skutek ostrzału. Zaklejono je folią.
W środku kilkadziesiąt osób w różnym wieku. Z finansowaniem jest ciężko, ale wszyscy się starają, aby niczego nie brakowało. Dzieci wyszywają, wycinają, plotą, a na górze uczą się grać na instrumentach muzycznych. – Na początku, gdy grał na bębnach, to wszyscy byli przerażeni, że znowu spadają pociski. – Kosse pokazuje na kilkunastoletniego chłopaka i się śmieje. Część z jej wychowanków mieszka we wschodniej części Marjinki, która jest najbardziej zagrożona. – Strzelają nam koło domów, ale już do tego przywykliśmy – twierdzi chłopak, który gra na bębnach.
Kosse wierzy, że tylko dzięki swobodnej i ciepłej atmosferze dzieci mogą na jakiś czas zapomnieć o ponurej rzeczywistości. – Nie możemy się poddawać. Trzeba robić wszystko, aby dzieci były szczęśliwe.
**Dziennik Opinii nr 362/2015 (1147)